O tym, że prezenty na I Komunię Świętą Franka chcieliśmy potraktować nieco inaczej pisałem już w innym tekście, więc nie będę na ten temat się rozpisywał. W skrócie – zamiast …
Read More
O wizycie w Disneylandzie marzyłem jak chyba większość dzieciaków. Gdy byłem mały marzenia ograniczały się oczywiście do wersji amerykańskiej, jednak gdy w 1992 roku powstała jego europejska wersja, pomyślałem sobie, …
Read More
Jest coś magicznego w równych liczbach i rocznicach i choć nie wierzę w żadne numerologie, to trzeba przyznać, że w tym roku wszystko układa się naprawdę szczególnie. Równo 25 lat …
Read More
Po ponad dekadzie pełnej wyjazdów w różne miejsca na świecie musze przyznać rzecz dość oczywistą, choć chyba niezbyt oczywistą dla wszystkich. Nie ma złych kierunków wyjazdów. Są kierunki źle dobrane. …
Read More
Nie będę ściemniał, przed przyjazdem tu, o Emiratach wiedziałem mało. Bardzo mało. Słyszałem rzecz jasna o Dubaju, słyszałem o Abu Dhabi, ale to chyba tyle. Jeśli miałbym mieć jakieś skojarzenia …
Read More
Pierwsza rzecz, która uderzyła nas wizualnie po przylocie do Emiratów, to męskie stroje. Widok kobiety w czarnej abaji i głowie zakrytej szejlą, twarzy zakrytej nikabem, czy nawet burką nie dziwi. …
Read More
W Dubaju pojawiliśmy się dwa razy. Za pierwszym razem zdecydowaliśmy się na taksówkarza, który przewiózł nas na miejsce i dowiózł do miejsc w które chcieliśmy dotrzeć. Za drugim razem, ośmieleni …
Read More
Po 3 dniach słodkiego basenowego lenistwa zaczyna nas nosić i zaczynamy myśleć o opuszczeniu hotelu. Niestety hotel znajduje się pośrodku niczego, więc nie mamy zbyt wielu opcji.
Pierwszą z nich …
Read More
Budzę się. Z jednej strony czuję, że jeszcze wcześnie, z drugiej coś mówi mi, że powinienem już wstać. Okna zasłonięte są dość szczelnie, przez zostawioną szczelinę w drzwiach tarasowych wpada …
Read More
To wszystko miało wyglądać inaczej. Do jesieni plan wydawał się jasny – już w połowie 2016 roku ustaliliśmy, że na Boże Narodzenie 2017 lecimy do Brazylii. Mieliśmy półtora roku na …
Read More
Szanghaj okazał się miastem mniej egzotycznym niż się spodziewałem. Po pierwsze nie jest aż tak nowoczesny jak to sobie wyobrażałem (tu pewnie ustępuje miejsca Hong-Kongowi), choć w wielu aspektach jest …
Read More
W Szanghaju spędziliśmy w sumie pięć dni i choć przez trzy pierwsze dni do godziny 16.00 byliśmy na targach, to udało nam się zobaczyć naprawdę dużo. A to dzięki Weronice, …
Read More
Do Szanghaju nie polecieliśmy w celach turystycznych – Mary dostała zaproszenie organizatora chińskich targów – TJPA – i napisania relacji do kilku magazynów branżowych. Ja załapałem się jako jej ochroniarz …
Read More
Do Chin udajemy się oczywiście samolotem. Nie ma bezpośrednich lotów z Warszawy do Szanghaju, musimy więc wybrać połączenie przez inne miasto. Do wyboru jest ich naprawde sporo – różnią się …
Read More
Kiedy twoje dzieciństwo przypada na polskie lata 80, dorastasz z myślą szklanego klosza wokół siebie. Dalekie kraje wydają się zupełnie poza zasięgiem ręki – słuchasz o nich w telewizji, czytasz …
Read More
Do górskiego schroniska w Kanderstegu przyjechałem po raz pierwszy mniej więcej dekadę temu. Pełniłem wtedy funkcję Komisarza Zagranicznego ZHP, i jako swego rodzaju „Minister Spraw Zagranicznych” miałem wziąć udział w …
Read More
Nie przeprowadzałem się w swoim życiu prawie wcale. Większość spędziłem na warszawskim Zaciszu – to tu wprowadziliśmy się gdy miałem rok, to tu chodziłem do podstawówki, to stąd wyjeżdżałem w …
Read More
To niesamowite, że całą Szwajcarię można przejechać samochodem w tak krótkim czasie. Choć w sumie to nic dziwnego, to dość mały kraj. Bardziej niesamowite jest to, że można przejechać ją …
Read More
Dzieciaki budzą się wcześnie, jak zwykle za wcześnie. Decydujemy się więc wyruszyć wcześniej, przed 10.00. Przedtem jednak czeka mnie wycieczka po prowiant – noc spędziliśmy w apartamencie, więc o śniadanie …
Read More
Każdy wpis rozpoczynający nową podkategorię w kategorii „Wyjazdy” na tym blogu, to dreszcz podniecenia. To znak, że po raz kolejny wyrwaliśmy się z domu, że wyruszyliśmy w nieznane, gotowi na …
Read More
Trogir jest znacznie mniejszy niż Dubrovnik, ale bardzo malowniczy. Znajduje się w nim targ owocowo warzywny i targ rybny, na które to wybieramy się po dość później pobudce. Kupujemy …
Read More
Zasypiam po wachcie około 4.30. Słyszę jeszcze odgłos zbijanej szklanki na pokładzie i zamiatanie szkła – nie wiem sam czy to już sen, czy rzeczywiście kolejna wachta coś strąciła. Budzę …
Read More
Budzimy się w malowniczej zatoczce i postanawiamy zjeść śniadanie w restauracji i napić się dobrej kawy. To dobra decyzja – nie wiemy jeszcze wtedy, że dziś nie zobaczymy cywilizacji.
Płyniemy …
Read More
Cały nasz rejs jest w dużej mierze przepełniony pływaniem na silniku. A to z tego powodu, że kategorycznie chcieliśmy zobaczyć Dubrovnik, który leży rzeczywiście kawał drogi od Splitu. Generalnie są …
Read More
Zawsze bawiło mnie trochę słuchanie szant. To znaczy lubię je bardzo, ale wiecie – sztormów ryk, groza burz, wielorybów cielska i inne takie. A w rzeczywistości mazurskie szuwary, piwko i …
Read More
Budzimy się wcześnie. Trochę z powodu naszych planów, trochę z przyzwyczajenia – rodzice dobrze wiedzą, że nie da się zaprogramować na wolny dzień – właśnie wtedy gdy możesz się wyspać, …
Read More
Są ludzie nielubiący upałów. Z tego, czy innego powodu wolą deszcz, chłód, wolą siedzieć w ortalionie patrząc się na jesienny wiatr smagający gałęzie drzew, niż wygrzewać się gdzieś na słońcu. I …
Read More
To jedna z najbardziej niewiarygodnych rzeczy (która tylko potwierdza nasz niesamowity fart turystyczny), ale…
…właśnie wbijamy się po raz drugi w naszej historii na jeden z trzech najwspanialszych …
Read More
Ruszamy przed 10, mamy mniej więcej drugie tyle przed sobą. Jak już wspominałem, tym razem nocujemy w samej Wenecji, co ma bardzo duży wpływ na przebieg naszego pobytu, ale …
Read More
To trochę śmieszne, że Wenecja odległa jest od Warszawy jakieś dwa dni podróży samochodem. To znaczy da się tam spokojnie dojechać w jeden dzień, bo to 12 godzin, ale …
Read More
Za długo siedzieliśmy w miejscu. Więc dlaczego by nie pojechać do… Wenecji? 🙂
Nasz ostatni wyjazd po Europie odbył się już prawie 3 lata temu! Co prawda w zeszłym roku …
Read More
Jesteśmy. Wróciliśmy. Żyjemy. Cali i zdrowi. Choć wydawało mi się to zupełnie nieprawdopodobne. Dlatego, że było za dobrze. Było tak dobrze, że byłem pewien iż coś musi się wydarzyć – …
Read More
Cztery dni w hotelu spędzone na plażingu i baseningu to zdecydowanie dla nas za dużo, nawet jeśli jesteśmy z dziećmi. Powoli zaczęło nas nosić. Na samej wyspie nie zostało zbyt …
Read More
Prawdę mówiąc nie dzieje się nic. I tak trochę miało być. Podczas naszego pierwszego wyjazdu 8 lat temu, trochę wstydziliśmy się całego dnia nicnierobienia, potem, gdy przybywało nam lat i …
Read More
Byłem już nie raz zdziwiony prognozami pogody. Pamiętam zimę trzy lata temu, która ciągnęła się aż do Wielkanocy, choć prognozy mówiły uparcie, że wiosna tuż tuż. Ale tym razem jest …
Read More
Lanzarote jest na tyle małe, że 2-3 dni spokojnie wystarczają na zwiedzenie wszystkich atrakcji turystycznych wyspy. Co prawda, nie zdążyliśmy tym razem na wjechanie do swojsko brzmiącej miejscowości Soo, ale …
Read More
Mam wrażenie, że wykorzystałem już chyba wszystkie możliwe tytuły notek wyjazdowych. Jako, że wyjeżdżamy w dużej mierze na wyspy, za każdym razem gdy jedziemy na północ wyspy (co jest nieuniknione) …
Read More
Jako, że nasz wyjazd jest mocno dzieciakowy, całodzienne wycieczki odpuściliśmy sobie już na starcie. Wizja (a raczej fonia) radosnego okrzyku „KUPAAAA!“ gdzieś po środku trasy między wulkanami, przywołała nas do …
Read More
Pogoda ciągle nas nie rozpieszcza. Jest pełno chmur i słońce właściwie wychodzi tylko czasami. Prognozy pogody są obiecujące – byle do piątku. Łączymy się w bólu z osobami, które przyjechały …
Read More
Drugi dzień podczas naszych wyjazdów zazwyczaj wygląda tak samo – idziemy w miasto, zbieramy informacje o możliwych wycieczkach i innych atrakcjach po czym Mary swoim analitycznym mózgiem przerabia wszystkie informacje …
Read More
Chyba każdy mój wpis wyjazdowy zaczyna się od opisywania syndromu poprzyjazdowego. Oprócz zmiany pogody (to akurat mnie nigdy nie rusza – jako osoba uzależniona od słońca cieszę się nim od …
Read More
Siedzimy w samochodzie w drodze z Warszawy do Wrocławia. W tym roku lecimy z Wro – po pierwsze jest nieco taniej, po drugie lecimy razem ze znajomymi, po trzecie wreszcie …
Read More
Co jakiś czas ktoś ze znajomych pyta mnie którą Wyspę Kanaryjską wybrać. W końcu rzeczywiście byliśmy na większości z nich i mamy o nich pewne pojęcie. Postanowiłem więc naskrobać na …
Read More
Ostatni dzień urlopu to zazwyczaj jedno wielkie korzystanie z tego, co za chwilę stracimy. Tym razem było nie inaczej. Do przepłynięcia mieliśmy na prawdę malutki dystans, więc zupełnie się nie spieszyliśmy. Mieliśmy ochotę dopłynąć do brzegu (nie wspominałem o tym wczoraj, ale cumowaliśmu na bojce, więc do brzegu musieliśmy dopływać pontonem) aby zjesć śniadanie w lokalnej kafejce, ale zrezygnowaliśmy. Po pierwsze w lodówce zostało całkiem sporo zapasów które trzeba było zjeść, po drugie lokalne przybytki nie serwują zbyt dużo na śniadanie – a jeśli tak, to wcale nas to nie powalało. Dojedliśmy więc i wyruszyliśmy w stronę Sibenika. Płynęliśmy powoli, łódka była ustawiona na autopilota. To naprawdę leniwe żeglowanie – teraz na tego typu łódkach można pływać autopilotem nawet na żaglach – bierze on poprawkę na wiatr i ostrzega przy jego zmianie. Niedługo będzie się po prostu mówiło „Siri, zwrot przez sztag!“ i wszystko będzie działo się samo. Wiem, wiem, co to za przyjemność? Read More
Pogoda wymknęła się wszelkim prognozom. Nawet gdyby teraz zaczęło lać, to większość rejsu była mega pogodna. A lac zupełnie nie chce – wręcz przeciwnie, jest coraz cieplej. Postanowiliśmy więc zrzucić kotwicę w jakimś malowniczym miejscu i trochę się pokąpać. Mamy dość mało mil do powrotu i jeszcze dwa dni, więc możemy sobie spokojnie żeglować. Co prawda wiatr znowu się odwrócił i znowu wieje nam w twarz, ale to tylko urozmaica rejs – kursy „na wiatr“ są ciekawsze – wydaje się, że płynie się szybko, trzeba też halsować (czyli płynąć zygzakiem) i robić co jakiś czas zwroty. Read More
Hvar był najbardziej wysuniętym na południe punktem naszej trasy. Rejs tygodniowy ma to do siebie, że po maksymalnie 3 dniach musisz wracać. Wachta kambuzowa zerwała się dość wcześnie – chcieliśmy załapać się na rybny mini targ i oczywiście kupić świeże pieczywo dla załogi. Poranne pobudki nie są aż takim problemem – masz tę świadomość, że nawet gdy będziesz zmęczony, to możesz przespać się kiedy chcesz. W ciągu dnia. Rano. W południe. Po południu. Wieczorem. Właściwie sam o tym decydujesz. Jakbyś był kilkulatkiem. Read More
Dzisiejszy dzień zaczął się dokładnie tam, gdzie skończył się wczorajszy. Otóż po wspaniałej, opisanej przeze mnie wachcie, obudziłem Marcina, upewniłem się jeszcze raz, że wszystko jest w porządku, a następnie wsunąłem się pod cieplutką kołdrę w naszej kajucie. Nie na długo. Kilka minut po przyjęciu przeze mnie wygodnej pozycji usłyszałem pierwsze krople deszczu, by po chwili musieć domykac okienka – chmura dosłownie się urwała. Co więcej, towarzyszył temu wiatr który co chwilę zmieniał kierunek. Alarm kotwiczny zaczął się włączać, a ja chcąc nie chcąc, założyłem spodnie i kurtkę, i wyszedłem na pokład. Read More
Dochodzi pierwsza w nocy. Siedzę właśnie na pokładzie i pilnuję, czy przypadkiem kotwica się nie zerwała oraz czy wiatr nie znosi nas na jedną z okolicznych wysp. Powinienem być śpiący i zmęczony – nocne warty i wachty nigdy nie były tym co specjalnie lubię – jestem śpiochem i się z tym nie kryję. Tym razem jednak zupełnie nie chce mi się spać i to z kilku powodów. Mary leży pod pokładem i próbuje zasnąć. Trochę jej już ciężko, młoda kopie w brzuch wywołując zgagę, więc choć wachtę powinniśmy pełnić razem, dałem jej trochę pospać. Read More
Damn. Nie żeglowałem już dość długo. Zbyt długo. Zdecydowanie zbyt długo. Co prawda byłem na szwedzkich szkierach na jesieni zeszłego roku, ale to dosłownie dwa dni mega lajtowej żeglugi po maks dwie godziny, więc zbytnio się to nie liczy. Brakowało mi bardzo łopotu żagli i wszystkiego co z tym związane. Nigdy nie byłem bardzo hardkorowym żeglarzem, choć kultura żeglarska była mi zawsze bliska. Najpierw pierwsze żeglowanie na wakacjach z rodzicmi na Dadaju, na Warmii, potem patent żeglarski w Charzykowach w 1994, potem trzytygodniowy rejs morski we Włoszech w 1999, a potem trzy harcerskie obozy żeglarskie, które prowadziłem jakoś w połowie lat 00’s. Read More
Męczył mnie kiedyś pewien koszmar. Powracał dość często i choć nie był wyjątkowo straszliwy, to mimo wszystko budziłem się z niego dość przerażony. Okazywało się, że musiałem pojechać dość szybko na obóz, do lasu, zabierałem do plecaka co popadnie, a na miejscu okazywało się, że nie wziąłem połowy rzeczy. To było straszne – spędzałem co roku cztery tygodnie w środku lasu, a jeśli nie wziąłem czegoś tak potrzebnego jak składany nóż, albo odpowiednia linka do wyplecenia pryczy, to właściwie nie było szansy tego dokupić na miejscu. Read More
Kiedy dwa tygodnie lecieliśmy w kierunku La Palmy, nie wiedzieliśmy jeszcze do końca co nas czeka. Miało być bardziej dziko i mniej turystycznie niż na pozostałych Wyspach Kanaryjskich. I rzeczywiście …
Read More
Dziś nasz przedostatni dzień, postanowiliśmy więc wykorzystać go aktywnie i przejść się szlakiem, który biegnie w środku wulkanu. Ale jeśli właśnie wyobrażasz sobie ciemność, płynącą lawę i inne piekielne klimaty, to nie możesz być dalej od rzeczywistości. Chyba, że masz na myśli ciągle czynny wulkan, jak Stromboli we Włoszech. Ja mówię o czymś zupełnie innym 🙂 Read More
Rano wciąż czuliśmy mięśnie po przedwczorajszej wyprawie w góry, ale stwierdziliśmy, że wystarczy już wygrzewania mięśni na słońcu i zdecydowaliśmy się rozgrzać je na szlaku. Wybór padł na wąwóz Los …
Read More
Poprzednie dwa dni nicnierobienia służyły nam przede wszystkim do zbierania sił – otóż od samego początku planowaliśmy przejść pieszo połowę wyspy, w dodatku granią. To wytyczony szlak nazywający się „Ruta de los Volcanes”. I to właśnie nam się udało, choć nie było wcale tak proste jak mogłoby się wydawać. Jak już pisałem La Palma ma ok 40 km długości, my zdecydowaliśmy się przejść ją od środka na południe. Read More
Oddaliśmy samochód. Koniec jeżdżenia po wyspie, koniec mojej przymusowej abstynencji od rana do wieczora. Po raz kolejny postanowiliśmy po prostu powegetować. Nie ma więc zbyt wiele materiału do opisania oprócz …
Read More
Dziś ostatni dzień z samochodem. Postanawiamy więc zrobić górski rekonesans (chcemy później trochę pochodzić po górach) i odwiedzić plażę o której mówiła nam Karolina, a także podjechać do naturalnych basenów …
Read More
Nie wiem, czy wiecie, ale niebo nad La Palmą jest jednym z najczystszych na świecie. Po pierwsze nie ma tu zupełnie zanieczyszczeń powietrza, po drugie dzięki specjalnie przyjętym uchwałom, nie …
Read More
W niedzielę po drugiej stronie wyspy, w Los Llanos, odbywają się dwa targi, więc postanowiliśmy się na nie wybrać. Pogoda zrobiła się już zupełnie wakacyjna, a front zszedł z gór …
Read More
Senne miasteczka są dla nas ciągle tajemnicą. Okazało się, że nie tylko dla nas, ale o tym napiszę później. Kiedy zwlekamy się z łóżek, zjadamy śniadanie i docieramy do jakiegoś …
Read More
Pada. Serio. Może to wasze życzenia aby nas ukarać za wrzucanie zdjęć z plaży, a może po prostu fakt, że La Palma jest dość górzysta, a gdzie są góry tam musi być deszcz. Chmury, których nad oceanem nie brakuje, wspinają się i opadają trafiając na przeszkody i tworzą mgły, skraplają się i przysłaniają słońce. Raz mniej, raz bardziej. Tym razem jest chyba to „bardziej”. Read More
Mieliście kiedyś Syndrom Dnia Drugiego? To taki moment po przyjeździe kiedy wszystko cię denerwuje. Masz jeszcze na sobie brud przywieziony z domu (no dobra, resztki jeśli umyłeś się pod koniec …
Read More
Do pewnych rzeczy trzeba dorosnąć. Jak bardzo byś się nie starał dojrzeć do tego wcześniej, po prostu ci się to nie uda.. Nie będziesz na odpowiednim poziomie doświadczeń życiowych, nie …
Read More
Pobudka jak zwykle odbyła się zbyt wcześnie. Tym razem spaliśmy tylko trzy i pół godziny – plan przygotowania wszystkiego wcześniej jak zwykle nie wypalił – za dużo jest dogrywania, odpisywania, ustawiania, umawiania… Samolot odlatywał o 7.40, na lotnisku trzeba więc być około 6, aby jeszcze odebrać dokumenty podróży. Teoretycznie można przyjechać nieco później, ale korki przy kontroli bagażu są zawsze na Okęciu legendarne. Dodatkowo ja w trybie „zombie” zapomniałem z domu aparatu, ten więc musiał być dowieziony taksówką. Udało się. Urlop bez lustrzanki byłby niepowetowaną stratą, w sumie używam jej już prawie tylko podczas wyjazdów. Read More
Szczegółów naprawy zęba opisywał nie będę, bo ani to ciekawe ani warte opowieści. Ważne, że zaraz po wszelkich czynnościach naprawczych ruszyliśmy w kierunku portu. A potem na szkiery! Czyli malutkie …
Read More
Zęba se słamałem se. Na popcornie. Przeciwnicy chrupania w kinie triumfują, a ja po prostu straciłem kawał cennego szkliwa. Oczywiście chodziłem z tym długo, bo wycieczki do dentysty nie sa moimi ulubionymi a ząb kruszał i kruszał. W końcu gdy zdecydowałem się go zrobić okazało się, że nadaje się on do eutanazji, a korona to kilka tysięcy złotych. Postanowiłem więc skorzytać z mieszkającej ZAGRANICO siostry – dentystki i przelecieć się tam za grosze. Najsensowniejszy okazał się Ryanair. Read More
Kiedy myślę o Wiedniu, czy całej Austrii to przed moimi oczami ukazuje się oczywiście Dunaj i Mozart, ale także klimaty knajpiano-piwno-szwejkowo-cesarskie. Wiem, wiem, to bardziej Czechy i Galicja, ale jednak spodziewałem się tu trochę bardziej klimatów sznyclowych niż Mozartowych. Niestety. Read More
Opuszczanie nadmorskiego ośrodka tego typu po jednym dniu pobytu to trochę pain in the ass. Wszystko musi być wysprzatane na glanc – rozumiem gdy robi się to po dwóch tygodniach, jednak po jednym dniu to nieco męczące. Choćby mycie grilla po dwóch grillowaniach. A checkout do 10.00… Read More
Bibione wita nas pogodą iście bałtycką. O ile wczoraj było jeszcze w miare ciepło, o tyle dziś od rana budzi nas chłód. Cały dzień spędzamy raczej w kurtkach, niż w t-shirtach, ale mimo to odpoczywamy od dzikich tłumów i zwiedzania. Trochę szkoda – liczyłem na gorący piasek i ciepłe wody Adriatyku. Ale z drugiej strony to dopiero koniec kwietnia… Read More
Budzi nas deszcz. Hardkor. Szkoda, bo nakręciliśmy się bardzo na Wenecję, ale zwiedzanie jej w taką ulewę nie ma sensu. Rozważamy opcję pojechania już dziś do Bibione i powrotu do Wenecji później (w Bibione spędzamy dwie noce), ale w miarę pakowania deszcz słabnie, aby w końcu zupełnie ustać. Świetnie! Read More
Choć dzisiejszy nocleg odbywał się na północny wschód od Florencji, to nasza trasa jeszcze na chwilę poprowadziła na południe. Prato było jedynie miejscem noclegowym (choć jak się okazało także miejscem spróbowania słynnego steku), miejsce które koniecznie chcieliśmy zwiedzić to San Gimignano. To kolejne wazne miejsce dla fanów AC2 – to tu odbywały się słynne misje polegające na łażeniu po kablach między wysokimi wieżami. Read More
Dzisiejszy dzień wyglądał – jak na AC2 przystało – jak misja na czas. O tym, że w sobotę będzie padał deszcz wiedzieliśmy już tydzień temu – żeby te prognozy były tak trafne kiedy przychodziła wiosna… Tak czy inaczej, wstaliśmy wcześnie i ruszyliśmy na podbój Florencji. Read More
Leżę właśnie na łóżku w klasztorze. Spędzam tu dzisiejszą noc. Przed chwilą natomiast lista mocih ulubionych miejsc na świecie nieco się przetasowała. Ale po kolei, wszystko po kolei.
Kandersteg opuszcza się zawsze w smutku, z conajmniej dwóch powodów. Pierwszy jest taki, że po prostu żał opuzczać to wspaniałe miejsce. Drugi jest nieco bardziej prozaiczny – pokój trzeba wysprzątać na glanc, samemu. Chyba, że ma się żonę, która zrobi to lepiej – he he he. No dobra, ja w tym czasie zająłem się innymi Bardzo Ważnymi Rzeczami. Ktoś musiał ustalić detale checkoutu, a także popilnować dzieci! Tak, czy inaczej – nieco później niż planowaliśmy, bo około 11.00, wyruszyliśmy w stronę Thun, by potem odbić w kierunku Włoch. Read More
Kiedy po raz pierwszy przyjechałem do Kanderstegu – a było to w czerwcu 2006 roku – była już noc. Zakwaterowałem się i położyłem spać, zupełnie nieświadomy widoków za oknem. Rano wstałem, przeciągnałem się… i oniemiałem. Otóż w Kanderstegu i okolicach każde, ale naprawdę każde ujęcie wygląda jak reklama Milki. Byłem tu zawsze wiosną lub latem – doliny są wtedy zielone i oświetlone słońcem, a szczyty które widac dookoła pokryte śniegiem. A kiedy mówię szczyty – mam na myśli SZCZYTY. Nie kilka gór w jednym miejscu, tylko rzeczywiście mnóstwo bliższych i dalszych szczytów i pasm górskich, które wydają się być na wyciągnięcie ręki. Te które są rzeczywiście blisko nie są poryte śniegiem, ale wznoszą się na setki metrów do góry, prawie pionowo, zupełnie blokując widok. Kosmos. Read More
Dobiegł końca nasz trzeci dzień w Genewie, więc nieubłaganie nadeszłą chwila prawdy. Koniec ciepłego mieszkanka u Kasi i Karola – czas ruszyć w trasę. Mieszkało się rzeczywiście super, fajnie mieć znajomych u których można bez problemu zatrzymać się nawet na trzy noce – wielkie dzięki! Dziś podróż wzdłuż Jeziora Genewskiego a następnie w samiutkie Alpy. Read More
Dzisiaj wreszcie zbudziły nas promienie słońca. Po chłodnym przywitaniu Genewa zdecydowała się wreszcie pokazać swoje wiosenno letnie oblicze, a jest ono naprawdę piękne. Gdy przyjechaliśmy tu wczesną jesienią 2008 roku, to aż do listopada cieszyliśmy się złotą jesienią. Zima była dość łagodna, a już na początku marca można było cieszyć się ciepełkiem. Read More
Obudziliśmy się tradycyjnie wcześniej niż powinniśmy. Słowo „powinniśmy” jest nieco względne, ale szkodniki jak zwykle zdecydowały, że pobudka odbywa się wtedy, kiedy wstaje słońce. „Tataaa, już dzieeeń!” Boję się o to co będzie działo się w lato. Read More
Dzisiejszy dzień był najtrudniejszy jeśli chodzi o podróż, bo do przebycia mieliśmy dystans Berlin – Genewa, czyli bite 10 godzin trasy. Najbardziej baliśmy się o dzieciaki, nigdy jeszcze nie serwowaliśmy im tak hardkorowej trasy. Przygotowaliśmy się co prawda – zabawki, video playery i inne takie, ale… Read More
Udało się. Przynajmniej tak nam się wydaje. Wszystko spakowane, kupione i przygotowane. Boimy się trochę, bo podróż z małymi diabłami będzie wyzwaniem, to pewne. Każda podróż z dziećmi jest trudna. Ale co tam… you only live once! Z Frankiem jest nieco łatwiej – ma już 3,5 roku, można z nim spokojnie porozmawiać na prawie każdy temat, łącznie z tym na jakim kontynencie jesteśmy, czy w Ameryce jest teraz dzień, oraz po co jest księżyc. Lila jako szkrab nieco ponadroczny na razie opanowała sztukę chodzenia (a raczej biegania) i komunikuje się głównie za pomocą „eeee!”. Read More
Nadszedł ten czas w roku, kiedy nasz najstarszy blog odżywa. Dzieje się to zazwyczaj z dwóch powodów – wtedy kiedy natchnie mnie na „rodzinną” notkę, lub kiedy decydujemy się ruszyć z miejsca i zobaczyć kawałek świata. Tym razem to jak najbardziej opcja numer 2.
Wyjazd do Genewy planowaliśmy już od dłuższego czasu, ale ciągle coś wypadało. Najpierw czekaliśmy na nowy samochód – podróż do Genewy smokiem zwanym Mazda CX-7 nie należała nigdy do zbyt ekonomicznych. Później nastąpiła Wieczna Zima. Trwała ona tak długo, że nawet w marcu, czy na poczatku kwietnia musielibyśmy przebijać się przez zaspy śniegu.
Ostatnie dni potraktujemy wyjątkowo hurtowo i minimalistycznie, bo niestety zbyt wiele już w nich się nie wydarzyło. To i tak cud, że większość pobytu była na tyle ciekawa, że udało się dywersyfikować nasze dni, niestety końcówka była wybitnie plażowo-basenowa. Choć na pewno nie nudna! Read More
Choć powiedzieliśmy sobie, że nie wykupujemy tym razem zbyt wielu wycieczek (trudno podróżuje się z dwójką maluchów) to ta skusiła nas od razu. Otóż wyspa Kos nie ma zbyt wielu atrakcji jeśli chodzi o krajobraz naturalny, nie jest też szczególnie urokliwa architektonicznie. Ot, przybytek turystyczny. Nisiros jest w tym względzie jej przeciwieństwem.
To także wyspa wulkaniczna, posiadająca jednak krster wulkanu do którego można wjechać oraz piękne, typowo greckie miasteczka, takie z jakimi właśnie Grecja się kojarzy. Read More
Jako że najbliższe spore wydarzenie (wycieczka na drugą wyspę) jest dopiero jutro, postanowiliśmy uciec z hotelu na Agios Fokas, czyli plażę na którą trafiliśmy na rowerach. Dojeżdża tam autobus z centrum Kos, więc tym razem mogliśmy dostać się tam o wiele szybciej. Dojechaliśmy do centrum i zaczęliśmy szukać przystanku linii numer 5. Kupiliśmy bilety i pomknęliśmy wzdłuż morza obserwując ścieżkę rowerową którą mknęliśmy w piątek. Read More
Po dość wyczerpującym (szczególnie dla portfela) dniu rowerowym postanowiliśmy odwiedzić naszą plażę przyhotelową. Jest ona jak już pisałem piaszczysto-kamienista. Ma to tę zaletę, że ilość zabaw w które można bawić się z dzieciakami wzrasta niesamowicie, minusem niestety jest piasek który włazi oczywiście wszędzie. I nie, nie jest to nasz polski, żółty piaseczek, tylko bury piachol. Życie 🙁 Read More
Nadszedł czas by choć jeden dzień miał ujemny bilans kalorii. Albo żeby choć trochę ich spalić. Słowem – ROWERY. Nie było to takie proste, bo Lila jest trochę za mała na zwykły fotelik rowerowy – latałaby na boki. A o przyczepkę rowerową dość trudno. Całe szczęście wczoraj podczas naszej eskapady do Kos wyczailiśmy wypożyczalnię ze specjalnym rowerem, z koszem na dzieci. Tak więc rano pomknęliśmy autobusem do miasta i wypożyczyliśmy rower.
Tu słowo o rowerach na wyspie. Otóż korzystają z nich oczywiście głównie Holendrzy. Nawet wypożyczalnia jest prowadzona przez Holenderkę, która poślubiła Greka i zamieszkała na wyspie. Dla nich poruszanie się rowerami jest tak naturalne, że tu jedną z pierwszych rzeczy które robią jest wypożyczenie roweru. Wyspa ma 40 km długości, czemu nie zjeździć jej na rowerze? Read More
Czas na lekką odmianę – dwa dni pod rząd na basenie to trochę za dużo. Postanowiliśmy więc udać się do stolicy. To o tyle proste, że ta odległa jest o jakieś 1,5 kilometra. Przygotowaliśmy więc oba wózki i zaraz po śniadaniu ruszyliśmy wzdłuż szosy. Po lewej stronie mijamy spalone słońcem trawy i widok na góry, które nie są już tak nieznajome jak na początku – tamtędy wracaliśmy przedwczoraj z Kefalos. Co jakiś czas natomiast mijaliśmy kolejne nieudane inwestycje o których już pisałem. A przecież możnaby spokojnie postawić tu knajpkę z darmowym WiFi, skoro w hotelu są one płatne. Na 100% Udawałaby się tu część gości znudzona przemysłowym żarciem i wyborem – drinki z butelek za friko, albo Jack z Colą za 10 Euro. Ale nie, lepiej postawić kolejny plac zabaw dla dzieci. Z napisami po grecku, tak żeby turyści nie zrozumieli. Read More
Nuda. Nic się nie dzieje. Jak w polskim filmie. Aż mi się chce wyjść z kina.
Młoda pobiła dziś kolejny rekord i budziła się w nocy chyba z 10 razy. Dlatego też z wdziękiem zombich spędziliśmy cały dzień na basenie, a raczej na dwóch basenach. Najpierw na mniejszym, potem na dużym, głównym. Nie jest źle, myślałem, że po tylu dniach będe już rzygał niebieskim kolorem, a na sam zapach chloru będę chciał uciekać gdzie pieprz rośnie. A jest wręcz przeciwnie – zaczynam odczuwać w tym dziką rozkosz. Jet co prawda „far fuckin’ away” od leżenia plackiem i nicnierobienia – zajmowanie się dwójką dzieci oznacza tyle, że o godzinie 21 (czyli 20 naszego czasu) masz chęć paść na pysk i padasz na pysk. I zasypiasz. I rano wcale nie jesteś specjalnie wypoczęty. Read More
Dzisiejszym Mistrzem Otwarcia Dnia została Liliana która rozpoczęła go z hukiem o 6.00. Czemu nie? Może to i dobrze, bo już o 8.45 musiałem być w recepcji, aby odebrać wypożyczony samochód. Wszystko poszło gładko, gdyby nie to, że zamiast zamówionego Peugeota 107 dostaliśmy Hyundaia i10. „Its bigger, mister, it’s bigger” – może i tak, ale to był chyba najgorszy samochód jakim jechałem, wliczając w to moją Wołgę rocznik 1975. Miałem wrażenie, że gaz w tym samochodzie ma kilka pozycji – chodził tak ciężko, że każde dodanie gazu kończyło się szarpnięciem wszystkich pasażerów. Jako bloger – odradzam 😛 Read More
Dziś postanowiliśmy spędzić choć część dnia nad morzem. Choć lokalna plaża nie jest miejscówką zbyt popularną z kilku powodów. Po pierwsze trzeba tam dojść. To dla wielu turystów już spory problem – jeśli można iść dalej lub bliżej to przecież nie ma sensu iść dalej. Po drugie plaża nie jest wcale aż tak urokliwa. Jest piaszczysta, co samo w sobie stanowi już sporą zaletę, ale piasek nie jest tak ładny jak na Fuerteventurze, Sal, czy nawet nad naszym Bałtykiem. Jest po prostu bury. Po trzecie jest dość wietrznie. Dla mnie w sam raz – nie czuć upału, choć można w ten sposób łatwo się oszukać i spalić. Słońce nie oszczędza także wtedy gdy wieje wiatr. Po czwarte wreszcie – nie ma obok baru All Inclusive. A za sam leżak trzeba zapłacić 5 Euraczy. Tłumów więc na plazy specjalnie nie było. Read More
Powiedzmy to sobie jasno. All Inclusive to ZŁO. Nie tylko z powodów o których wspominałem w tej notce, to po prostu zło dla osób które z niego korzystają. Wyobraźcie sobie dwa tygodnie w miejscu, gdzie zza każdego rogu wyglądają uśmiechnięci panowie i panie gotowi napełnić szklankę alkoholem. Ile się chce. Obok szklane gabloty pełne jedzenia. Świeżych frytek, mięsa, sałat, sosów, ciast, lodów i innych łakoci. To jest hardkor. Jeśli pojawiają się jakiekolwiek postanowienia umiarkowania to znikają przy każdej możliwej sposobności. No bo jak wytrzymać?
Umiarkowanie kończy się zazwyczaj w połowie makładania posiłku. Najpierw feta, cebula, ogórek, tzaziki. Ryba. Zdrowa jest przecież. To może trochę frytek. Może jeszcze? Trochę mięsa. Sama ryba to przecież za mało. Pusto ten talerz wygląda. Może jeszcze frytek? Hardkor. Read More
Dzień – jak to przez ostatnie pół roku bywa – zaczął się dość wcześnie. Właściwie jeszcze w nocy. Lila budzi się jeszcze 2 do 3 razy, Franek natomiast nie śpi dłużej niż do 7. Jeśli jeszcze do końca nie zdałem sobie sprawy że ten urlop będzie nieco inny niż poprzednie to właśnie rano uderzyło to we mnie ze zdwojoną siłą. No cóż, takie uroki wakacji z dziećmi 🙂 Od przyszłego roku wdrażamy w życie nasz plan wyjazdów po Polsce z dziećmi i wyjazdów zagranicznych bez nich – czasem trzeba będzie sobie odsapnąć. Chyba że wpadniemy na pomysł dalszego powiększania rodziny ;P
Syndrom Dnia Pierwszego uderza we mnie zawsze. Im bardziej spięty jestem podczas roku, im bardziej potrzebuję urlopu, tym dłużej trwa urlopowe odblokowywanie się. Podczas pobytu w Szwajcarii nie mieliśmy go na naszych wyjazdach w ogóle, teraz po prostu wszystko mnie drażniło. Zresztą nie tylko mnie – na pamiętam z wykładów że właśnie ta „bańka turystyczna” czyli to co turysta przywozi ze sobą na wypoczynek pęka dopiero po jakimś czasie. Chyba się powtarzam i piszę o tym przy każdym wyjeździe, ale widać to po różnicy na lotnisku przed i po urlopie. Przed – ludzie spięci, znerwicowani, bladzi. Kłócą się o byle co. Po urlopie – wypoczęci, opaleni, zrelaksowani. My jesteśmy na razie w tej pierwszej części :] Read More
Warszawa pożegnała nas jesienna pluchą – w sumie to nawet dobrze, podczas wyjazdu na urlop kontrast jest pożądany, jest dobrym motywem tłumaczenia sobie poniesionych wydatków. Dotaraliśmy na lotnisko przed czasem, bez przygód – słowem nuda. Pozytywnym aspektem odprawy był fakt, iż Itaka wreszcie wpadła na racjonalizatorski pomysł, aby nie stać w kolejce dwa razy. Do tej pory najpierw stało się w kolejce do punktu Itaki na lotnisku, potem w drugiej do odprawy bagażowej. Teraz udało się połączyć to w całość.
Samolot odleciał o 20.55. To trochę późno – dzieciaki usnęły zaraz po starcie. Dało nam to trochę spokoju, jednak prawdziwe wyzwanie miało się dopiero zacząć – ogarnięcie się po przylocie po północy. Udało się to jednak całkiem sprawnie, chyba zaczynamy dochodzić do wprawy. Bagaże, spotkanie z rezydentką na lotnisku, truptamy do autokaru, jedziemy w stronę hotelu. Czujemy się jak stare wygi – w końcu w tym roku mija 5 lat od naszej pierwszej eskapady z Itaką. Read More
Witaj zakurzony pamiętniczku. Przypominam sobie o tobie dość rzadko – mam coraz mniej czasu, a i blogów mi się namnożyło. W pracy jest co robić, koszulkowo.com się rozkręca, Z dwójką dzieci też czasu więcej jakoś nie ma. A i lato rozleniwia mnie jakoś zawsze. Tak czy inaczej przypominam sobie o tobie wtedy kiedy zawsze – przed urlopem!
Potrzebujemy go bardzo. Bardzo. BARDZO. To znaczy każdy go zawsze potrzebuje, ale tym razem jest to potrzeba silniejsza niż poprzednie. Urlopu zimowego znów jakoś nie było, po drodze wydarzyły się jakieś dwa tygodniowe. Lila przestała być cichutką dziewczyneczką i czasami potrafi dać porządnie w kość. Czas się oderwać. Read More
Finał. Musiał kiedyś nadejść. Choć ten po dwóch tygodniach nie jest taki tragiczny, szczególnie jeśli w domu czeka Franek. Musze przyznać, że rzeczywiście różnica między tygodniowym a dwutygodniowym urlopem jest ko-lo-sal-na. To dwa światy. Tygodniowy urlop do odliczanie do końca, po tygodniu człowiek dopiero łapie luz, a dwa tygodnie to naprawdę w sam raz. Akurat na tyle żeby choć troszeczkę zatęsknić za deszczem 🙂
Rano udało nam się jeszcze skorzystać trochę ze słońca, choć dosłownie na godzinkę bo autobus odjechał z hotelu o 12.40. Szybka akcja na lotnisku (Mary biegnie zająć kolejkę, do checkinu, ja z walizkami) i znowu mamy czas na kafejkę. Jeszcze trochę zakupów na stoisku Blandy (bilet wstępu z muzeum daje nam zniżki) i wsiadamy do samolotu. Read More
{EAV_BLOG_VER:2b5f975f1f09dd93} Choć najważniejsze wydarzenie dzisiejszego dnia trwało tylko około godziny i dotyczyło tylko mnie, to zdecydowanie zdominowało dzisiejszy, dość nudny dzień. Chodzi oczywiście o nurkowanie! Z niewiadomych przyczyn do tej pory nigdy jeszcze nie nurkowałem. A to dziwne – wychowałem się nad Dadajem gdzie nurkowanie było na porządku dziennym. Siostra ma rodzona – Marta oraz jej małż – Maciek nurkują w każdej wolnej chwili kiedy nie żegluja i nie zajmują się schorowanymi pacjentami 🙂 A Marysia nurkowanie ma przecież we krwi – dla jej Taty nurkowanie było pasją…
Tak czy inaczej jakoś na żadnym wyjeździe nie nurkowaliśmy. Ale w końcu nadejszła wiełkopomna chwiła! Za jedyne 60 euraczy niemiecka stacja nurkowa miała nauczyć mnie podstaw tauchen i zabrać na ocean! Read More
Dolina Zakonnic to miejsce położone w sumie niedaleko od Funchal – pół godziny miejskim autobusem na północ. Nazwę swoją nosi od historii która wydarzyła się w XVII w. Zakonnice z miejscowego klasztoru zobaczywszy, że port łupiony jest przez piratów, postanowiły salwować się ucieczką, zebrały co mogły i wyruszyły na północ. Uciekły przez góry do niewidocznej ze strony morza malowniczej doliny, która od tego czasu właśnie tak się nazywa. Do Funchal nie mogliśmy udać się tym razem autokarem hotelowym – w niedzielę kierowca ma wolne – musieliśmy pojechać miejskim 155 jadącym przez okoliczne, górskie wioski.
W Funchal mieliśmy godzinę do następnego autobusu, ale i tak nie pozostało nam wiele oprócz spaceru – w niedzielę wszystko jest tu zamknięte. W końcu wsiadamy w autobus i ruszamy w stronę doliny. A właściwie w stronę przełęczy – postanowiliśmy nie dojeżdżać do samej doliny, a wysiąść na samej górze, na przełęczy Eira do Serrado. Stamtąd można zejść górską ścieżką w dół – mamy wystarczająco dużo czasu, więc czemu nie? Read More
Zostały nam właściwie 3 dni pobytu. Zwiedziliśmy już odległe zakątki wyspy, zresztą tam nie dotrzemy, bo nie będziemy już wynajmować samochodu. Z tych bliskich została nam Dolina Zakonnic. Mamy trochę kasy „zaoszczędzonej” z powodu faktu że nie popłyniemy na Porto Santo – najpierw chciałem ją wydać na skutery wodne, ale okazało się, że na całej Maderze nie ma ani jednej wypożyczalni! To niesamowite na Teneryfie było ich pełno. Tu była jedna ale splajtowała. To pokazuje dosadnie jak spora jest różnica w turystach tu i na Kanarach.
Postanowiliśmy więc uciąć sobie jeszcze jeden dzień totalnie basenowy. Poszliśmy na basen zaraz po śniadaniu, rozłożyliśmy leżaki i oddaliśmy się słodkiemu nicnierobieniu. Naszą uwagę przykuły trzy leżaki z ręcznikami i klapkami na nich. Generalnie leżaków zajmować nie wolno, ale i tak zazwyczaj zdarza się to często. A przodują w tym dwie nacje – Brytyjczycy i Niemcy. Nie raz chciałem powiedzieć im w twarz, że zarówno czasy imperialnych podbojów jak i czasy szukania Lebensraum się skończyły i NIE zdobywamy leżaków niczym nowej ziemi – po prostu przychodzimy i kładziemy się na nich. Ale moja wrodzona delikatność i kultura osobista nie pozwoliła na taki wybryk 😉 Read More
Być na Maderze przez dwa tygodnie i nie przejść się szlakiem turystycznym wzdłuż levady to jak być w Zakopanem i nie zrobić sobie zdjęcia z misiem 🙂 Jako, że Mary nie jest w kondycji na długie eskapady, a i ja współodczuwając – jako przykładny mąż – ciążę z małżonką zapuściłem nieco brzucha i zgubiłem kondycję, wybraliśmy trasę niezbyt hardkorową. Całość ma nieco ponad 8 km długości i zajmuje według przewodnika 4 godziny marszu.
Dojechaliśmy hotelowym autokarem do Funchal skąd miejskim autobusem udaliśmy się do Ogrodów Palheiro. Do samych ogródów nie wchodziliśmy, powoli podliczamy wydatki – nie jest kolorowo, a wejście kosztuje 10 Euro od osoby. Tak więc uprzednio zaopatrzywszy się w lokalny odpowednik kiełbasy i chleba (czyli chorizos i bol do caco) ruszyliśmy w drogę. Read More
Motywem przewodnim dzisiejszego dnia jest wino. A raczej madera, bo nie jest to wino jakie znacie, zresztą pisałem już o tym wcześniej. Ale o tym za chwilę. Dzisiaj udało się zrealizować wycieczkę do piwnic św Franciszka, do bodegi Blandych i poznać proces powstawania tego wspaniałego trunku. Trunku którym raczę się właśnie (zajadając przy tym roquefort) i patrząc na ocean. Ale do rzeczy.
Wstaliśmy o w miarę znośnej porze (pamiętam nasze pobudki z Capo Verde – to była masakra!), o godzinie 8 z groszami. Poranne oporządzenie się, śniadanie i autokar do Funchal. Nie pisałem chyba jeszcze o tym – są dwie drogi do Funchal. Pierwsza to droga którą jeździ nasz hotelowy autokar (a raczej autokarek) oraz miejski autobus ekspresowy – biegnie ona drogą ekspresową, jedzie się jakieś 10-15 minut. Druga trasa to trasa zwykłego autobusu 155. Na wiedzie przez okoliczne dzielnice, czy miasteczka – a pisałem że różnice wysokości sa kolosalne. Krótko mówiąc czujemy się na rollercoasterze – dodając do tego ciążę Mary można powiedzieć że to istny hardkor. Read More
Dziś mieliśmy zwiedzić Funchal, a raczej to czego jeszcze nie zobaczyliśmy. Ciężko było zrobić to w jeden dzień – to prawie 200 tysięczne miasto jest na tyle ciekawe, że jeden dzień to nieco za mało. Zarezerwowaliśmy więc hotelowy autokar transferowy na godzinę 10.00 rano i ruszylismy.
Niestety rzeczywistość znowu zweryfikowała nasze plany – z przyczyn znanych tylko Wszechmogącemu Marysia czuła się bardzo słabo i co chwilę musiała przysiadać – to przekreślało nasze plany. Głównym punktem programu miało być zwiedzanie piwnic świętego Franciszka, czyli tak naprawdę bodegi rodziny Blandych – tutejszych potentatów w produkcji madery, czyli lokalnego, wzmacnianego wina. Dotarliśmy tam około godziny 11. Trochę za późno – poranne zwiedzanie już się zaczęło, a następne w języku angielskim miało odbyć się dopiero o 14.30. Postanowiliśmy więc wrócić do hotelu i spędzić ten dzień jak porządny turysta all inclusive 😉 czyli przy hotelowym barze i basenie. Read More
Pierwsza połowa dnia to pakowanie rodziców i nadzieja, że przypadłości Marysi się skończyły. Ponieważ pod koniec wczorajszego dnia miała lekka gorączkę i inne dolegliwości, doszliśmy do wniosku że to jednak zatrucie jakimś lokalnym świństwem. Tym bardziej, że jak się okazało rodzice zdychali całą noc – ich też dorwał Kolumb ze swoją zemstą. Chciałoby się rzec – Powrót Kolumba. Tak więc i ja być może wcale nie miałem udaru…
Pakujemy się i próbujemy zmieścić wszystko do walizek. Sprawę komplikuje fakt, że jednak dziecko nie zwiększa limitu bagażu nawet o kilogram. Czarterowe linie nie przestają mnie zaskakiwać. Negatywnie. A doszło trochę rzeczy, choćby kupiona Franolowi przez Dziadka miniatura gitary (wda się w tatę mam nadzieję!). Udaje się jednak wszystko spakować oraz opłacić zaległe rachunki. Ci którzy nie byli na wyjeździe HB (Half Board) mogą nie wiedzieć, że zazwyczaj jest tak, że napoje do śniadania są wliczone w cenę posiłku, natomiast te do kolacji trzeba kupować (PŁACIĆ ZA HERBATĘ DO KOLACJI? SKANDAL!) Tu kilka euro, tam kilka euro i zbiera się pokaźna sumka. A całość zazwyczaj dolicza się do pokoju, jedynie rok temu musieliśmy płacić gotówką po każdym posiłku. Tak czy inaczej dobrze jest po tygodniu opłacić całość, żeby wiedzieć na czym się stoi 🙂 Read More