Leżę właśnie na łóżku w klasztorze. Spędzam tu dzisiejszą noc. Przed chwilą natomiast lista mocih ulubionych miejsc na świecie nieco się przetasowała. Ale po kolei, wszystko po kolei.

Kandersteg opuszcza się zawsze w smutku, z conajmniej dwóch powodów. Pierwszy jest taki, że po prostu żał opuzczać to wspaniałe miejsce. Drugi jest nieco bardziej prozaiczny – pokój trzeba wysprzątać na glanc, samemu. Chyba, że ma się żonę, która zrobi to lepiej – he he he. No dobra, ja w tym czasie zająłem się innymi Bardzo Ważnymi Rzeczami. Ktoś musiał ustalić detale checkoutu, a także popilnować dzieci! Tak, czy inaczej – nieco później niż planowaliśmy, bo około 11.00, wyruszyliśmy w stronę Thun, by potem odbić w kierunku Włoch.

Trasa biegła drogami ekspresowymi, które to wlokły się tunelami, lub górskimi zboczami, gdzieniegdzie upiększonymi jeziorami. Niestety w tym wypadku wystarzy jeden wolno jadący samochód, by zatrzymać sznur samochodów nawet na pół godziny. My nietety trafiliśmy na wojskową ciężarówkę wiozącą betonowe bloki – wyprzedzić jej nie było zupełnie jak.

Pogoda stawała się coraz gorsza, a tunele powoli mnie usypiały. W końcu zamieniliśmy się – jak się okazało w świtnym momencie – Mary przypadł w udziale zaszczyt przejechania 17km tunelu – wg znaków najdłuższego na świecie. Chwilę później znaleźliśmy się w Ticino – kantonie Szwajcarii w którym urzędowym językiem jest włoski. Nie poznaliśmy jednak jego uroków – było mokro i pochmurnie, a my nie zjechaliśmy do żadnego z miast.

Postanowiliśmy nie tankować – benzyna w Szwajcarii jest droższa niż w UE, a do granicy nie było wcale daleko. Niestety jak zwykle gdy potrzeba paliwa stacje okazują się być nie po drodze – ledwo bo ledwo, ale udało nam się jakąś znaleźć. Musieliśmu w tym celu zjechać z autostrady do Como. Po prawie godzinnym błądzeniu w poszukiwaniu jedzenia (i parkingu) poddaliśmy się i ruszyliśmy dalej w tronę Florencji.

Wjechaliśmy i… oniemieliśmy. Wąskie uliczki południowych miast widziałem już nie raz. Ale po raz pierwszy jechałem nimi samochodem. Zresztą żadne z miast południa które widziałem – a byłem W Portugalii, Hiszpanii, Grecji, Francji, a także we Włoszech – nie zrobiło na mnie takiego wrażenia. Florencja wygląda dokładnie tak jak sobie wyobrażałem, nie sądziłem jednak, że uliczki będą aż tak wypełnione skuterami i samochodami.

Wjechaliśmy na plac przy którym znajduje się nasz hotel, a raczej klasztor Franciszkanek, wyładowaliśmy bagaże i wjechaliśmy do ogrodu robiącego za parking. Niesamowite wrażenie! Szybko ogarnęliśmy się i ruszyliśmy w miasto.

Jak już pisałem – Florencja zrobiła na mnie kolosalne wrażenie. Uliczki, ludzie, klimat, architektura. Mówi się, że można umrzeć po zobaczeniu Neapolu – ten widziałem już 14 lat temu i nie zrobił na mnie specjalnego wrażenia. Florencja – o tak, zdecydowanie.

Pikanterii dodaje fakt, że jesteśmy ultra fanami serii Assassin’s Creed, szczególnie części z Ezio Auditore. Biegaliśmy po okolicy odkrywając kolejne miejsca z gry. W międzyczasie zjedliśmy pizzę i gnochi i… pobiegliśmy szukać dalej. Wow.

Jutro cały dzień we Florencji. Zweryfikuję wszystko za dnia.

Powiem tylko, że nocleg w klasztorze Franciszkanek to kolejny strzał w dziesiątkę. Za 100 euro mamy nocleg w samiutkim centrum miasta dla dwóch osób i dwócjki dzieci. Może to nie hotel – łóżka są dość wąskie, a checkout trzeba zrobić o 9.30, jednak to o wiele lepsze niż turystyczy hotel daleko od miasta. Polecam.