Day 3 – Port of Hvar
Dzisiejszy dzień zaczął się dokładnie tam, gdzie skończył się wczorajszy. Otóż po wspaniałej, opisanej przeze mnie wachcie, obudziłem Marcina, upewniłem się jeszcze raz, że wszystko jest w porządku, a następnie wsunąłem się pod cieplutką kołdrę w naszej kajucie. Nie na długo. Kilka minut po przyjęciu przeze mnie wygodnej pozycji usłyszałem pierwsze krople deszczu, by po chwili musieć domykac okienka – chmura dosłownie się urwała. Co więcej, towarzyszył temu wiatr który co chwilę zmieniał kierunek. Alarm kotwiczny zaczął się włączać, a ja chcąc nie chcąc, założyłem spodnie i kurtkę, i wyszedłem na pokład.
Na komputerze pokadowym można ustawić dwa typy alarmów kotwicowych. Pierwszy włącza się, gdy przekracza się ustaloną głębokość (czyli niebezpiecznie zbliża do mielizny, czy brzegu), drugi – gdy łódka zdryfuje o ustaloną odległość. Włączały się co chwilę oba. Postanowiliśmy podnieść kotwicę i podpłynąć w nieco inne miejsce, to samo zrobiły łódki koło nas. Słowem – ponad godzinka z głowy. Kiedy w końcu przed czwartą zaległem pod kołdrą, moja koja wydała mi się najwygodniejszym miejscem na świecie.
Z samego rana postanowiliśmy dopłynąć do Hvaru, przycumowaliśmy i postanowiliśmy przejść się po okolicy, choć trochę jeszcze kropiło.
Hvar to piękna wyspa z portem o tej samej nazwie. Wygląda pięknie, czym miasteczka z Monkey Island. Nad mikroskopijnym ryneczkiem i kilkunastoma krzyżującymi się uliczkami króluje góra ze średniowiecznym zamkiem. Poszliśmy na targ owocowy – w ciagu nieco ponad godziny zwiedziliśmy cały Hvar, zostawiając sobie zamek na później.
Według Foursquare najlepszą restauracją w Hvarze jest Dalmatino – skorzystaliśmy więc z tych tipów i poszliśmy na wczesny lunch. Ja niestety przestałem mieć nadzieję na krewetki. W sumie nie wiem dlaczego ubzdurałem sobie, że muszą tu być – w końcu sa popularne w Hiszpanii, czy Grecji. Jednak tu po prostu dużych krewetek nie ma 🙁 Są duże homary (drogie jak cholera), małe norweskie homarki (langustynki) w cenie dobrego steka, oraz małe krewetki koktailowe serwowane najczęściej z risottem. Nie widziałem też nigdzie ośmiornicy serwowanej na ciepło, jedynie w formie sałatki lub carpaccio. Z gorących potraw – mięsne specjały balkańskie, ryby oraz kalmary. Trudno. Kalmary też są wspaniałe, a gdy napijesz się białego wina, które kosztuje tu tyle co woda – wszystko wydaje się przepyszne. Spokój zakłócała nam jedynie woda skapująca z parasoli – deszcz znowu się rozpadał, a te ustawione były tak, że ciągle ktoś dostawał deszczówką po plecach albo kolanach. Spędziliśmy w restauracji dobre dwie i pół godziny i gdy wracaliśmy w kierunku łódki, zrobiło się ślicznie i słonecznie. Tak słonecznie, że cała załoga zaległa we wszystkich możliwych miejscach i postanowiła urządzić sobie kolejne odsypianie.
Prawie cała. Ja stwierdziłem, że miasteczko jest zbyt śliczne i wybrałem się w 20 minutową podróż w stronę zamku. Widoki z góry są poprostu przepiękne – o ile jak już nie raz pisaliśmy kochamy wyspy we wszelkiej postaci, to widok na małe archipelagi z wysoko położonych punktów jest wręcz jedną z piękniejszych rzeczy ever.
Zszedłem na dół, po to by znowu przez kilka godzin nie robić kompletnie nic. Bo w sumie nie było po co. Łódki przycumowane są do kamiennego pirsu, który jest jednocześnie deptakiem. Siedząc więc w kokpicie i popijając whisky z colą, patrzysz na palmy i tabuny ludzi którzy wędrują sobie z łódek i na łódki. I tyle. Aż tyle 🙂
A, właśnie. Ludzie. To co mnie najbardziej zdziwiło to olbrzymia ilość amerykańskich turystów. Ale nie tych, których znacie z filmów, czy niektórych nasyconych turystyką lokacji turystycznych. Wysportowani, ogorzali ludzie, często z rowerami, którzy przypływają tu dużymi statkami, aktywnie przemieszczają się po wyspie, po to by po godzinie, czy kilku odpłynąć. Amerykanów spotykałem do tej pory we wszystkich miejscach w których byliśmy dość rzadko, a akcent amerykański usłyszę z kilometra, więc moje uszy cieszyły się jeszcze bardziej.
Wieczorem poszliśmy na kilka drinków, obejrzeliśmy mecz Brazylia – Meksyk i zalegliśmy w kojach. Gwar jeszcze chwilę rozbrzmiewał a potem ucichł za sprawą kolejnego deszczu który padał znów przez całą noc.