Kiedy twoje dzieciństwo przypada na polskie lata 80, dorastasz z myślą szklanego klosza wokół siebie. Dalekie kraje wydają się zupełnie poza zasięgiem ręki – słuchasz o nich w telewizji, czytasz o nich w książkach, ale zupełnie normalna wydaje ci się myśl, że nigdy tam nie polecisz. Kiedy więc Tata sprzedając swoją firmę w 90 roku postanowił zabrać nas na wycieczkę do Indii, byłem pewien, że to tylko sen, a przeżycia przywiezione stamtąd były tak silne, że do dziś – choć minęło już 27 lat – pamiętam prawie wszystko.

Ale ta myśl ciągle siedzi w głowie. Pomimo setek odbytych lotów, pomimo mieszkania za granicą przez prawie dwa lata, inne kraje wydają mi się czymś niezwykłym, a inne kontynenty krainami z bajki. Podróżowałem sporo po Europie, ale prawdę mówiąc – nie licząc ówczesnego wypadu do Indii, Malezji i Singapuru – nigdy nie byłem na innym kontynencie. Ok, możemy zaliczyć Turcję, choć była ona wtedy jeszcze dość mocno Europejska i Wyspy Zielonego Przylądka, ale nigdy nie postawiłem nogi na którejkolwiek z Ameryk, Australii, czy Afryce.

Kiedy Mary po jednym z dni na targach w Kolonii stwierdziła, że jest opcja na lot do Szanghaju, nie było ani jednej komórki w moim ciele, która by w to uwierzyła. Wydawało się to egzotyczne i nierealne, tym bardziej że od kilku lat nie mam ważnego paszportu, a wylot miał odbyć się za miesiąc. Mary dostałą propozycję lotu jako polski korespondent na największe targi branży dziecięcej, a ja miałbym lecieć jako jej ochroniarz / fotograf / pomocnik / niepotrzebne skreślić. I kiedy tak ta nierealna myśl krążyła wokół nas, walnęliśmy się na otrzeźwienie w pysk i stwierdziliśmy, że takie okazje nie zdarzają się co drugi dzień. I zrobimy wszystko, by do wylotu doszło.

***

Doszło. Siedze właśnie w samolocie do Mediolanu, tam wsiadamy na pokład maszyny Air China, by po 12 godzinach wylądować w Chinach. Sam nie wierzę w to co piszę.

W Chinach.

Kraju, o którym słyszysz od dziecka. Kraju legendarnym, kraju o którym gadało się w zerówce, zaraz po tym, jak opowiadało się dowcipy o Polaku, Rusku i Niemcu. Kraju kontrastów i kolorów. W mieście podobno tak innym od naszych wyobrażeń o tym kraju. Mieście przyszłości, neonów, elektroniki. Mieście rodem z Blade Runnera.

***

Ale zanim do tego doszło musieliśmy szybko złożyć wnioski paszportowe, odebrać paszporty (już po 8 dniach!) a następnie żlożyć wnioski wizowe. Po drodze wypadło chińskie święto i tygodniowe zamknięcie ambasady, wyrobiliśmy się więc z tym wszystkim dosłownie na styk.

Lecimy bez dzieciaków – te chcemy zabrać gdzieś w grudniu, ale raczej w spokojniejsze i bardziej hotelowe miejsce. Tu cały dzień będziemy spędzać na targach, po to by wieczorami wymykać się na miasto. Całe szczęście nie będziemy tam sami – towarzyszyć będzie nam Weronika Truszczyńska mieszkająca w Szanghaju na stałe i prowadząca kanał na YouTube o tym kraju.

Czas działa na naszą niekorzyść – przylatujemy do Szanghaju o północy naszego czasu, co oznacza, że tam noc będzie się już kończyć, a my będziemy musieli pójść na targi. Mam nadzieję, że wyśpimy się w samolocie i uda się jakoś oszukać jetlag.

Tak, czy inaczej – AHOJ PRZYGODO!
Long time, no see.