Do pewnych rzeczy trzeba dorosnąć. Jak bardzo byś się nie starał dojrzeć do tego wcześniej, po prostu ci się to nie uda.. Nie będziesz na odpowiednim poziomie doświadczeń życiowych, nie będziesz miał odpowiednich tęsknot, czy pragnień. My właśnie dojrzewamy do Konstruktu.

Pamiętasz Matrix? Jeśli nie, to nie mamy o czym gadać, to najlepszy film przełomu wieków, a raczej tysiącleci. Konstrukt to próżnia, to tabula rasa, to biała przestrzeń. To program ładujący. To pustka, to cisza. W niej konstruujesz swój świat. I właśnie tej ciszy potrzebowaliśmy. Nie zrozum nas źle – jest nam dobrze. Nawet bardzo dobrze. Nie możemy narzekać na poziom życia ani na zarobki, nie tyramy do późnej nocy, kończymy pracę o 17, mamy wolne weekendy, mieszkamy w stolicy, w domu. Nie liczmy specjalnie kasy jeśli chodzi o codzienne wydatki. Mamy świetne dzieciaki z których jesteśmy dumni. Ale mimo to… codzienność nas przytłacza. Dlatego tak dobrze jest czasem zupełnie się od niej oderwać.

Leżymy na plaży. Na Teneryfie. Przylecieliśmy tu samolotem, potem wzięliśmy taksówkę i pojechaliśmy do portu Los Cristianos z którego to odpłyniemy promem na naszą wyspę – La Palmę. Ale taxi przywiozło nas o 14, a prom odpływa o 19. Okazało się, że nie mamy gdzie zostawić bagaży, że musimy z walizkami tarabanić się gdziekolwiek z portu w stronę miasta. Że nie wiemy co zrobić z tym czasem. Że…

Próbowałem dowiedzieć się w porcie cokolwiek o możliwości zostawienia bagażu. Juan, Antonio, Pedro, czy Pablo (nie wiem jak się nazywa) obsługiwał klienta przede mną około 15 minut. Prawie się zagotowałem. A potem poszedł na zaplecze i zniknął na kolejne 10 minut. Najpierw myślałem, że go stamtąd wyjmę.

A potem pomyślałem PO CO? Manana.

Poszliśmy wzdłuż oceanu i dotarliśmy na plażę. Obok niej znajduje się bar. Napiliśmy się Caipirinhi. Zjedliśmy paellę i smażoną, świeżo złapaną rybę. I zalegliśmy na piasku.

Czas. Nie ma czasu. Przestał istnieć. Nie ma nic.

Tym razem nie jesteśmy związani z żadnym biurem podróży. Jedyną godziną jest prom o 19.00.. Możemy robić co chcemy. Nie musimy odbierać dzieci z przedszkola. Nie musimy myśleć o posiłku dla nich. Nie musimy myśleć o wystawieniu śmieci przed bramę (choć jest środa). Nie musimy… nic nie musimy. Serio. Możemy leżeć na plaży i czytać książki. Albo odłożyć je i gapić się w chmury. Albo przelatujące mewy. Albo wejść do wody w ubraniu. Albo wąchać zapach morza. Jedyne co musmy to wsiąść na prom na La Palmę i dotrzeć do naszych apartamentów.

Choć tak bardzo kochamy nasze dzieciaki i już za nimi tęsknimi, to nie musimy myśleć o zmianie pieluchy, wysłuchiwać tego że „chcę się kąpać!”, czy też rozkładać wózka.

A jutro… jutro możemy obudzić się o której chcemy. Bo nie mamy tym razem wykupionych śniadań. Możemy zrobić sobie kawę, kupić bagietkę i jamon serrano, albo cokolwiek innego i trwać tak do południa. Albo wypożyczyć samochód.

Nie musimy odbierać maili, sprawdzać fejsa, ogarniać projektów. To ta proste, a zarazem tak niesamowite. Człowiek jedzie w sumie niedaleko – przemieszcza się wzdłuż swojego kontynentu, widzi palmy i ocean, i nagle doznaje poczucia wolności. Szczególnie jeśli rzeczywiście może być sam. Szczególnie sam z Drugą Osobą. Sam na sam. Tylko my. MY. Możemy pogadać. Potrzymać się za ręce. „Litwo, Ojczyzno moja.”

Czuję, ze bardzo tego potrzebowaliśmy. Reset. Konstrukt. Wolność.