Cały nasz rejs jest w dużej mierze przepełniony pływaniem na silniku. A to z tego powodu, że kategorycznie chcieliśmy zobaczyć Dubrovnik, który leży rzeczywiście kawał drogi od Splitu. Generalnie są trzy punkty startowe w Chorwacji, która to jest dość rozciągniętym brzegowo krajem. Zadar na północy, Split w połowie i Dubrovnik na południu. My choć startowaliśmy ze Splitu postanowiliśmy – jak już pisałem – że Dubrovnik zwiedzić musimy. Tym bardziej że kolejny rejs chcemy odbyć gdzie indziej, choćby w Grecji. A Dubrovnik – jako miejsce kręcenia Gry o Tron – zwiedzić musieliśmy.

Rano wsiedliśmy w dwie taksówki i pomknęliśmy na stare miasto, gdzie rozpoczęła się wycieczka śladami Gry o Tron. Było to zorganizowane bardzo sprawnie – w ciągu dwóch godzin odwiedziliśmy najważniejsze lokalizacje. Przewodniczka pokazywała fotosy z filmu i dokładnie w tych miejscach w których kręcono daną scenę. Oczywiście całość wygląda dość ubogo – brakowało dekoracji oraz renderów, ale fajnie było być w tym miejscu.

Na początku odwiedziliśmy park w którym kręcono scenę wesela oraz śmierci Joffreya. Upał dawał się we znaki – było około 35 stopni. Ale to nic, podobno w takich właśnie warunkach kręcono serial. My mieliśmy na sobie t-shirty, a obsada grube stroje oraz zbroje. Masakra!

To ja w miejscu, w którym umierał filmowy Joffrey Baratheon :)

To ja w miejscu, w którym umierał filmowy Joffrey Baratheon 🙂

Następnie przeszliśmy się na mury na których Tyrion rozmawiał z Varysem o bogu cycków i wina, a także miejsce w którym Joffrey skazał – podczas swoich imienin – na zachłystnięcie winem. To dość stare sezony, jednak wszystko sobie przypomnieliśmy. Później miejsce słynnego dialogu Cersei i Baelisha gdy on powiedział, że wie o jej związku z Jamiem, a ona udowodniła mu, że „power is power“. Na koniec kilka innych miejsca na nabrzeżu, gdzie kręcono scenę gdy Myrcella wyrusza do Dorne.

Filmowa rzeczywistość vs ta z mniejszą ilością renderów ;)

Filmowa rzeczywistość vs ta z mniejszą ilością renderów 😉

Skończyliśmy w sklepie z pamiątkami, gdzie stał żelazny tron, a ja kupiłęm sobie broszkę namiestnika króla.

Hand of the king, baby!

Hand of the king, baby!

A może królowej? 😉

Or Queen? ;)

Or Queen? 😉

Zjadamy polecane na Foursquare przez Tomka Czajkowskiego burgery z krewetek i ośmiornic, zapijamy to lokalnym piwem craftowym i wracamy na łódkę.

Burgery z owoców morza. Me gusta!

Burgery z owoców morza. Me gusta!

Trzeba jeszcze przepłynąć nieco, w tą stronę przepłynę,iśmy kawał drogi, czas to nadrobić. Nie wiemy do końca gdzie cumować – dzwonię więc do szwagra, który na Chorwacji przepływał kilka sezonów. Decydujemy się na malowniczą zatoczkę pełną restauracji. A tam niespodzianka.

Otóż zazwyczaj mariny nie witają nas z otwartymi rękoma. Wręcz przeciwnie, to my musimy upewniać się, że jest miejsce, rezerwować miejsce przez radio czy telefon. Tu jest odwrotnie. W zatoczce znajduje się kilka restauracji, każda ze swoim miejscem do cumowania. Cumowanie jest darmowe dla gości restauracji. Oczywiście każda z restauracji chce walczyć o klientów, dlatego zaraz po wpłynięciu do niej zauważamy machających do nas wesoło ludzi ze wszystkich pomostów. Wybór był trudny – wszyscy wesoło uśmiechali się i machali do nas niczym bohaterowie Shreka: „Wybierz mnie, wybierz mnie!“

Wybieramy jedną z nich i choć początkowo nasz wybór wydaje się nam się niezbyt dobry – obsługujący nas właściciel był nieco opryskliwy – to jedzenie wynagradza nam wszystko.