Dziś mieliśmy zwiedzić Funchal, a raczej to czego jeszcze nie zobaczyliśmy. Ciężko było zrobić to w jeden dzień – to prawie 200 tysięczne miasto jest na tyle ciekawe, że jeden dzień to nieco za mało. Zarezerwowaliśmy więc hotelowy autokar transferowy na godzinę 10.00 rano i ruszylismy.

Niestety rzeczywistość znowu zweryfikowała nasze plany – z przyczyn znanych tylko Wszechmogącemu Marysia czuła się bardzo słabo i co chwilę musiała przysiadać – to przekreślało nasze plany. Głównym punktem programu miało być zwiedzanie piwnic świętego Franciszka, czyli tak naprawdę bodegi rodziny Blandych – tutejszych potentatów w produkcji madery, czyli lokalnego, wzmacnianego wina. Dotarliśmy tam około godziny 11. Trochę za późno – poranne zwiedzanie już się zaczęło, a następne w języku angielskim miało odbyć się dopiero o 14.30. Postanowiliśmy więc wrócić do hotelu i spędzić ten dzień jak porządny turysta all inclusive 😉 czyli przy hotelowym barze i basenie.

Pisałem już nie raz, ale napiszę jeszcze raz – AI nie bierzemy prawie nigdy. Piszą „prawie”, żeby zostawić sobie furtkę do krajów w których poza hotelem nie ma właściwie nic, takich jak Egipt. Madera jest równo na drugim biegunie – tutaj żalem jest spędzać całe dnie w hotelu – tak dużo dzieje się wokół! Lunche jemy zazwyczaj tam gdzie akurat jesteśmy, inaczej po prostu tracilibyśmy darmowe posiłki które nam przysługują. Do tego nie oszukujmy się, drinki AI są zazwyczaj po prostu tragiczne, a posiłki hotelowe też nie powalają – po dwóch tygodniach mamy już dość śniadań i kolacji, jeśli doliczylibyśmy do tego lunche, całość znudziłaby nam się pewnie szybciej.

Tak czy inaczej – poszliśmy, a raczej zeszliśmy nad morze. Jak już pisałem plusem tego hotelu jest brak dużego basenu otoczonego turystami – zamiast tego mamy małe tarasy które mieszczą kilka leżaków i kolejne schody prowadzące w górę lub w dół. W ten sposób każdy może leżeć sobie na leżaku z widokiem na ocean, otoczony jedynie kilkoma osobami i skałami…

Tak więc spędziliśmy resztę dnia na opalaniu się i rozmowach o życiu 🙂 A także o Franku. Brakuje nam tego małego nygusa – w Warszawie zajęci byliśmy pracą, czy innymi sprawami i nie myśleliśmy zbytnio o tym, teraz patrzymy się na domek w którym się bawił, na basen w którym pływał, czy na gaśnicę na którą mówił „psssssst!” i tęsknimy za nim. Taki to los rodziców, trudno to zrozumieć tym którzy dzieci nie mają, a pewnie jest to doskonale zrozumiałe tym którzy się z tym zmagali. Pomimo tego, że wiemy doskonale że takich chwil ciszy i spokoju nie doświadczymy kiedy on będzie z nami – no cóż. Litwo, Ojczyzno moja.