Nie będę ściemniał, przed przyjazdem tu, o Emiratach wiedziałem mało. Bardzo mało. Słyszałem rzecz jasna o Dubaju, słyszałem o Abu Dhabi, ale to chyba tyle. Jeśli miałbym mieć jakieś skojarzenia ze światem arabskim, będzie to „Prince of Persia”, czyli jak sama nazwa mówi raczej raczej Persją niż Arabią. A choć w naszej świadomości wszystko to zlewa się współcześnie z konserwatywnym islamem oraz historycznie z pięknymi dywanami i tańcami brzucha, mylenie Arabów z Persami to jak mylenie Niemców z Polakami, czy bardziej ogólnie ludów germańskich ze Słowianami.

Ale prawda jest taka, że tu, na terenie Emiratów, nie uświadczymy zbytnio pięknych zabytków, które możemy sobie wyobrażać grając we wspomnianą grę. Emiraty to kraj mocno pustynny, szybko wzbogacony na ropie, jednak jeszcze niedawno będący krajem Beduinów poganiających wielbłądy. Stare zabytki to budowle z błota i gliny, a nie wspaniałe pałace.

Za to współczesne budowle cieszą oko i nie mówię tylko o nowoczesnych wieżowcach Dubaju, a o meczetach. Nie są one pełne przepychu jak katolickie świątynie, jednak te najbardziej okazałe cieszą oko przede wszystkim swoim rozmachem. Dlatego musem jest zwiedzenie Wielkiego Meczetu w Abu Dhabi.

Wielki Meczet

Meczet widoczny jest już z daleka – jego białe marmury błyszczą się w słońcu. Patrzymy na niego i już czujemy, że warto było spędzić te 3 godziny w samochodzie, bo o tyle oddalona jest stolica Emiratów od naszego hotelu. Parking, czy zwiedzanie meczetu są darmowe, ale kobiety muszą oczywiście okryć się abają i przykryć włosy szejlą.

Małe dzieci nie mają obowiązku nosić okryć.

Białe kopuły niesamowicie wyglądają na tle niebieskiego nieba. Pamiętam z dzieciństwa Taj Mahal, który jest znacznie większy, jednak podobnie jak ten meczet, świeci bielą. Bez okularów przeciwsłonecznych można oślepnąć. Niesamowite jest też chodzenie po białym, rozgrzanym marmurze bez butów. Wydaje się to zupełnie naturalne.

To ujęcie aż samo się prosiło 🙂

Przechodzimy krużgankami i dochodzimy do wnętrza, które w przeciwieństwie do większości meczetów, jest udostępnione dla wszystkich. W środku nie ma oczywiście ołtarza, czy wizerunków Boga ani świętych, ale całość jest wyłożona dywanami, zupełnie jak w cerkwiach. To niesamowite jak dużo przytulności to daje, w przeciwieństwie do zimnych posadzek naszych kościołów. Tu poczucie, że jesteśmy w domu, zwiększa fakt, że po dywanach chodzi się bez butów 🙂

Piękny żyrandol w środku meczetu

Spędzamy w meczecie ponad godzinę robią różne zdjęcia i przechadzając się wokół niego, a następnie udajemy się w kierunku plaży miejskiej. Zwiedzanie z dzieciakami to sztuka kompromisów, wiemy, że nie zobaczymy nawet 1/10, tego co moglibyśmy zobaczyć, ale co zrobić. Na północy jest chłodniej niż w naszej Fujairah, jest około 22 stopni, a wiatr wyraźnie o tym przypomina. Plaże są puste, choć temperatura odczuwalna jest o wiele wyższa niż nad polskim morzem w lipcu.

Widok drapaczy chmur z plaży jest mocno surrealistyczny.

Po drodze wracamy przez wyspę Yas na które znajduje się słynny tor wyścigowy, jednak nie mamy już czasu, ani energii, by zobaczyć więcej.