Pobudka jak zwykle odbyła się zbyt wcześnie. Tym razem spaliśmy tylko trzy i pół godziny – plan przygotowania wszystkiego wcześniej jak zwykle nie wypalił – za dużo jest dogrywania, odpisywania, ustawiania, umawiania… Samolot odlatywał o 7.40, na lotnisku trzeba więc być około 6, aby jeszcze odebrać dokumenty podróży. Teoretycznie można przyjechać nieco później, ale korki przy kontroli bagażu są zawsze na Okęciu legendarne. Dodatkowo ja w trybie „zombie” zapomniałem z domu aparatu, ten więc musiał być dowieziony taksówką. Udało się. Urlop bez lustrzanki byłby niepowetowaną stratą, w sumie używam jej już prawie tylko podczas wyjazdów.

Sześć lat temu lecieliśmy na Kanary po raz pierwszy. Nie wiedzieliśmy zupełnie co nas czeka, wyspy znaliśmy tylko z opowieści. Dziś sytuacja wygląda zupełnie inaczej 🙂

Wyspy Kanaryjskie możemy podzielić na trzy grupy.

Wyspy Kanaryjskie

Wyspy Kanaryjskie

Pierwsza to dwie wyspy na wschodzie – Lanzarote i Fuerteventura. Obie zaliczyliśmy podczas pierwszego wyjazdu w 2007. Lanzarote to mała, kamienisto-wulkaniczna wysepka o iście księżycowym krajobrazie zasiedlona głównie przez brytyjczyków uciekających tu od swojego deszczowego klimatu. Nie jest bardzo zróżnicowana krajobrazowo, nie ma plaż, jest natomiast w całości zaprojektowana przez jedną osobą – Cesare Manrique, dlatego też ma swój klimat. Nie ma tu żadnych biegnących w powietrzu kabli, wszystkie budynki (oprócz jednego) mają maksymalnie 3 piętra, są białe z zielonymi, niebieskimi lub brązowymi okiennicami.

Fuerteventura natomiast znana jest z silnych wiatrów i plaży z piaskiem saharyjskim które ten wiatr nanosi, dlatego jest mekką surferów i kitesurferów. Byliśmy na niej drugi raz, z moją siostrą i Mamą, kiedy Mary i Marta były w ciąży z chłopakami, w 2009. Uwielbiam Fuertę za jej krajobrazy – potrafią zmienić się w ciągu 5 minut, gdy podróżuje się na północ, lub południe wyspy. Piaskowe góry zamieniają się w czarne skały, by za chwilę stać się pumeksowymi pagórkami, albo wyglądającą jak pustynia plażą z lazurową wodą.

Dwie największe i położone na środku archipelagu wyspy to Teneryfa i Gran Canaria. Na drugiej nie byliśmy i prawdę mówiąc specjalnie nas tam nie ciągnie – to główna wyspa, zaludniona hotelami, turystami i statystami „Pamiętników z Wakacji”. No właśnie. Teneryfa też jest mocno turystyczna, choć ma swój niepowtarzalny klimat dzięki wulkanowi który wypełnia właściwie cały środek wyspy. Podróżowanie po wyspie odbywa się właściwie wokół niego, udało nam się także wjechać na górę. To był nasz pierwszy zagraniczny z – 10 miesięcznym wówczas – Frankiem oraz moimi rodzicami którzy nam mocno pomagali. Wtedy myśleliśmy jeszcze, że wyjazd z jednym dzieckiem to wyzwanie, he, he.

Na samym zachodzie położone są trzy pozostałe wyspy – La Palma, La Gomera i El Hierro. Są one najmniej turystyczne, przez co też najdroższe. Gomerę zwiedziliśmy podczas wycieczki z Teneryfy – to bardzo zielona wyspa o dość zmiennym klimacie. Pozostały nam właściwie La Palma i El Hierro – na pierwszą właśnie jedziemy, drugą być może uda nam się zwiedzić promem.

No właśnie – zupełnie jak 6 lat temu, jedziemy bez dzieci! Ten moment musiał kiedyś nastąpić 🙂 Podczas wspomnianej podróży poślubnej w 2007 roku, poznani na miejscu znajomi byli właśnie na takim bezdzietnym wypadzie. Byli właściwie w wieku w jakim jesteśmy teraz, w domu zostawili swoją trójkę. Wtedy powiedzieliśmy sobie, że tak jak oni będziemy wyjeżdżać co dwa lata z dziećmi, na przemian z wyjazdami bez nich. Rzeczywistość zweryfikowała jednak te plany i oto wreszcie nadszedł ten dzień!

Mogliśmy wybrać miejsce bardziej egzotyczne, ale nie zrobiliśmy tego z dwóch powodów. Po pierwsze chcieliśmy koniecznie wyjechać w październiku, to właśnie za 6 dni Marysia kończy 30 lat i chciała przeżyć tę chwilę podczas urlopu. A w październiku w sporej części egzotycznych destynacji panują dość słabe warunki pogodowe. Myśleliśmy też o Bali, ale tu musieliśmy odpuścić finansowo. Prawdę mówiąc wolimy pojechać bliżej, taniej i wydac nadwyżkę na miejscu, nie oszczędzając na każdym kroku. Dodatkowo na La Palmie również znajduje się wulkan oraz świetne warunki do trekkingu. Mogliśmy uprawiać go na Maderze podczas wyjazdu w 2011, ale Mary była wtedy w ciąży z Lilą, więc dalsze wędrówki odpadały. Tym razem powinno się udać!

Kończę, bo powieki same opadają – 3 godziny snu to trochę mało, przed nami kilkugodzinny lot na Teneryfę, a następnie prom – na La Palmie jest lotnisko, ale loty przez Niemcy (jedyna opcja) są zupełnie nieopłacalne.

Czas przypomnieć sobie znowu hiszpański. Na tej wyspie jest mało turystów, więc i ze znajomością angielskiego jest podobno kiepsko.

Aha, jak zwykle podróż organizuje nam Agnieszka z Kiosku z Wakacjami. Robi to od 6 lat i robi to bezbłędnie, dlatego tradycyjnie polecam Wam skontaktowanie się z nią jeśli chcecie gdzieś wylecieć. Polecam z ręką na sercu – zawsze sugeruje hotele w których była osobiście i dokładni dopasowuje je do oczekiwań 🙂 Jeśli media społecznościowe służą do rekomendacji, to właśnie to czynimy!

Hasta luego!