• 14 września, 2012
  • Michał Górecki
  • 0

Nadszedł czas by choć jeden dzień miał ujemny bilans kalorii. Albo żeby choć trochę ich spalić. Słowem – ROWERY. Nie było to takie proste, bo Lila jest trochę za mała na zwykły fotelik rowerowy – latałaby na boki. A o przyczepkę rowerową dość trudno. Całe szczęście wczoraj podczas naszej eskapady do Kos wyczailiśmy wypożyczalnię ze specjalnym rowerem, z koszem na dzieci. Tak więc rano pomknęliśmy autobusem do miasta i wypożyczyliśmy rower.

Tu słowo o rowerach na wyspie. Otóż korzystają z nich oczywiście głównie Holendrzy. Nawet wypożyczalnia jest prowadzona przez Holenderkę, która poślubiła Greka i zamieszkała na wyspie. Dla nich poruszanie się rowerami jest tak naturalne, że tu jedną z pierwszych rzeczy które robią jest wypożyczenie roweru. Wyspa ma 40 km długości, czemu nie zjeździć jej na rowerze?

Marysia wzięła sobie zwykłą dameczkę, a ja ruszyłem moim czołgiem. To rower z przeniesionym daleko do przodu kołem, terowanym specjalną przedłużką, z dużym koszem z przodu. Z początku sterowanie tym czymś sprawiało mi sporo problemów, ale szybkko to ogarnąłem. Gorzej z dodatkowym ciężarem w postaci dzieci, czułem się nieco jak rykszarz 🙂

Pasażerowie

 

Wyjazd z miasteczka był najtrudniejszy. Ilośc bydła wchodzącego na ścieżki rowerowe była zatrważająca. (Tutaj musimy otwarcie przyznać, że jednocześnie pomyśleliśmy z Mary, że pozdrawiamy kolegę Kowlaka, który by nas zrozumiał 🙂

Widok z boku

Problem potęgował fakt, iż część chodników była zastawiona towarem z poblismich sklepów. Brytyjscy turyści włazili na ścieżki nic sobie z tego nie robiąc. Gdyby nie to, że wiozłem dzieci po prostu wjechałbym w nich. Serio.

I z przodu

Opuściliśmy miasto i zaczęliśmy kierować się przed siebie, wzdłuż morza. Po lewej stronie rozciągały się widoki na Turcję – właśnie, coś co kilka dni temu wzięliśmy za budynki po drugiej stronie zatoki okazało się Turcją! Ona naprawdę jest bardzo blisko. Po prawej stronie łąki pełne wypalonych traw.

Greckie trawy wyglądają tak

Morze zaczęło lekko się od nas oddalać, ale ciągle nie znajdowaliśmy żadnego fajnego miejsca do odpoczynku. Nie wiem jak to jest, ale zawsze jakiś wewnętrzny głos prowadzi nas w najlepsze miejsce. Tak było tez tym razem.

Po około 10 kilometrach (nie chcę sobie wyobrażać co będzie jutro z moimi nogami!) zobaczyliśmy znak prowadzący na darmową plażę (darmowe leżaki dla klientów baru). Postanowiliśmy zaryzykować. Znak mówiący że to jeszcze kilometr okazał się oczywiście ściemą. Upał doskwierał, droga proadziła pod górkę, a Lila nie mogąc zasnąć, darła się w niebogłosy. W końcu udało się – dotarliśmy i zeszliśmy na plażę.

I tu muszę przyznać – wielkie chapeau bas dla właścicieli tego przybytku. Gdyby wszyscy Grecy byli tak obrotni, nie byłoby kryzysu.

Dość mała kamienista plaża, na jakieś 30 parasoli, czyli 60 leżaków. Lekko powyżej bar – drinki, a także potrawy – kuchnia w pobliskim budyneczku. Dwóch kelnerów zbierających zamówienia bezpośrednio z plaży i wstukujących je do swoich palmtopów. Barmanka robiąca drinki i chłopak siedzący przy kasie i jednocześnie zbierający zamówienia od wspomnianych kelnerów. Na plaży głośniki z których sączy się chillout.

Więcej nie piję!

Szybko, sprawnie, wow. Plaża darmowa dla klientów. Jedynym problemem był fakt, iż zapomnieliśmy wypłacić gotówki, a najbliższy bankomat znajdował się ze 3 km dalej, ale Mary szybko pojechała po gotówkę. Byliśmy uratowani. Co przypieczętowaliśmy Caipirinhą. Tym bardziej, że Lila poszła spać, a Franek oddał się szukaniu jaj dinozaura (dużych kamieni – jeden dobry pomysł i chłopak ma zajęcie na pół dnia 😉

Fun fun fun

Zjedliśmy na miejscu krewetki w sosie pomidorowym i smażone kalmary i oddaliśmy się totalnemu chillowi. Po czym skierowaliśmy się spowrotem do miasta.

Rower z gondolą ma jeszcze jedną zaletę – patrzyli się na nas wszyscy. Dosłownie wszyscy. No może za wyjątkiem Holendrów dla których taki rower nie jest niczym nadzwyczajnym. Podobną są tam popularne. Za to dla Brytyjczyków był to szok. Szczególnie tych, którzy zdecydowali się wyjść z hotelu. Nie musze chyba dodawać, że na rowerach nie ma ich praktycznie zupełnie. Co potwierdziła pani z wypożyczalni.

Wieczorem kolacja w restauracji włoskiej – normalnie niedostępnej dla rodzin z dziećmi. W końcu miejsce gdzie można od nich odpocząć. W piątki jednak otwierającej swe podwoje także dla nas.

Animacja i sen.