Warszawa pożegnała nas jesienna pluchą – w sumie to nawet dobrze, podczas wyjazdu na urlop kontrast jest pożądany, jest dobrym motywem tłumaczenia sobie poniesionych wydatków. Dotaraliśmy na lotnisko przed czasem, bez przygód – słowem nuda. Pozytywnym aspektem odprawy był fakt, iż Itaka wreszcie wpadła na racjonalizatorski pomysł, aby nie stać w kolejce dwa razy. Do tej pory najpierw stało się w kolejce do punktu Itaki na lotnisku, potem w drugiej do odprawy bagażowej. Teraz udało się połączyć to w całość.

Samolot odleciał o 20.55. To trochę późno – dzieciaki usnęły zaraz po starcie. Dało nam to trochę spokoju, jednak prawdziwe wyzwanie miało się dopiero zacząć – ogarnięcie się po przylocie po północy. Udało się to jednak całkiem sprawnie, chyba zaczynamy dochodzić do wprawy. Bagaże, spotkanie z rezydentką na lotnisku, truptamy do autokaru, jedziemy w stronę hotelu. Czujemy się jak stare wygi – w końcu w tym roku mija 5 lat od naszej pierwszej eskapady z Itaką.

Podczas każdej podróży piszę wyraźnie że wyjście z autokaru i checkin to najważniejsza rzecz pierwszego dnia. Od sprawnego dotarcia do recepcji zależy to czy spędzimy tam 10 czy 110 minut. Tym razem sprawa sie komplikowała – nie miałem kogo zostawić z bagażami. Sytuacja jest prosta – mamy dwie osoby dorosłe mniej do opieki nad dziećmi niż dotychczas, mamy dwa razy tyle dzieci :]

Sprawę uratował fakt iż hotel w którym mieszkamy jest hotelem 5-gwiazdkowym. Walizki zostały wyjęte przez bell-boyów, my musieliśmy jedynie zacheckować się w hotelu, nakleić na nie odpowiednie nalepki i dać się zawieźć do pokojów. Udało się to całkiem sprawnie.

Właśnie. Zawieźć. Blue Lagoon Resort to największy z hoteli w jakich do tej pory byliśmy. Dlatego też obsługa porusza się po nim meleksami. Na wpół śpiący pomknęliśmy do pokoju i zakwaterowaliśmy się w naszym pokoju, a raczej pokojach. Dostaliśmy bowiem apartament dwupokojowy, z osobnym pokojem dla dzieci i własnym, pokaźnym tarasem. Niewiele myśląc położyliśmy dzieciaki spać i padliśmy na swoje łóżka.