
Oddaliśmy samochód. Koniec jeżdżenia po wyspie, koniec mojej przymusowej abstynencji od rana do wieczora. Po raz kolejny postanowiliśmy po prostu powegetować. Nie ma więc zbyt wiele materiału do opisania oprócz tego, że najpierw leżeliśmy na basenie, a potem nad morzem. A potem na basenie. Opiszę więc kilka innych spostrzeżeń.
#zakupy
Po pierwsze zakupy. Od czasu kiedy jeździmy sobie na wakacje w tropikalne ZAGRANICO, chciałem porobić zakupy spożywcze. Niestety zazwyczaj kończyło się to na przekąskach – nie było gdzie gotować. Teraz wręcz przeciwnie – możemy sami przyrządzać posiłki, więc hulaj dusza! W lokalnych marketach można kupić dużo specjałów, a ceny zwalają z nóg – pozytywnie. Opakowanie szynki hiszpańskiej (jamon serrano) kosztuje… 1 Euro. To samo z serami. W tutjeszym Lidlu sprzedają przepyszne gazpacho w kartonie, podobno nie robione na koncentracie – rzeczywiście czuć świeżutkie pomidory. Nie sprzedaje się tu praktycznie świeżego mięsa z wiadomych względów – można za to przebierać w mrożonkach. Mrożone krewetki, kalmary, czy ośmiornice też są tanie jak barszcz – torba mrożonych krewetek królewskich kosztuje 3 Euro.
W związku z tym, że jest tu dużo Niemców, jest też mnóstwo niemieckich Spezialiteten, takich jak parówki na metry (mają pół metra długości ugh), czy kilogramowe paczki boczku krojonego w kostkę. To sobie oczywiście darowaliśmy.
Problemem jest to że wszystko, absolutnie wszystko trzeba chować do lodówki, z wiadomych względów, a ta jest dość malutka.
#muchy i #komary
Jest taki klasyk piosenki turystycznej, którego zwrotka zaczyna się tak:
” Z mych wakacji to wspomnienia będą jedne
Bo ich uwag zbiór świadczący o tym, że
Świat owadów może być nad wyraz wredny
I w dodatku prześladuje ciągle mnie”
Refren jest już o wiele mniej delikatny, wyszukajcie go sobie sami 🙂
Tak. Te dwa owady które uprzykrzają nam letnie życie występują także tutaj. W wersji 2.0.
Muchy są małe i zwinne. O ile w zwykłych warunkach zabicie muchy tshirtem, czy ręcznikiem nie sprawia większego problemu, o tyle te tutaj zdążą ci uciec zanim cokolwiek zrobisz. A potem znowu usiądą ci na nodze. I znowu. I znowu. Tak, może być to bardzo upierdliwe, szczególnie gdy chcesz po prostu poleżeć sobie przy basenie i poczytać książkę. Nie wiem, czy to mutacje w związku z obecnymi tu małymi jaszczurkami, czy co…
Ale to jeszcze nic. Najgorsze są komary. To teoretycznie Afryka, więc wyobrażałem sobie wielkie moskity. Nic bardziej mylnego. Tutejsze komary są malutkie i prawie niewidoczne. Coś jak nasze młode komary które pojawiają się na początku czerwca. Ale o ile nasze młode sa nieporadne i można je zabić w ciągu kilku sekund te mogą uprzykrzyć ci pół nocy. Zaczyna się normalnie – słyszysz bzyk. Raz, drugi, trzeci. Ja zawsze staram się najpierw zabić komara w taki sposób, że wyczuwam na słuch gdy jest blisko mojego ucha po czym jednym ruchem próbuję go przygwoździć do mojej głowy. Niestety, te są zbyt szybkie. Na nic zdaje się też zapalenie lampki i polowanie z poduszką. Chowają się w najmniejszych zakamarkach, by wylecieć znowu gdy się położysz. Jezu. Masakra. Oczywiście atakują w okolicy wczesnego poranka – na tyle wcześnie, że nie chce ci się jeszce wstawać, na tyle późno, że rozbudzony walką raczej już nie zaśniesz. MASAKRA. Przypomina to trochę ten skecz:
#niemcy
Pisałem już przy okazji poprzednich wyjazdów na Kanary i do Turcji, że nie rozumiem narzekania na Niemców – może dlatego, że ich nie spotykałem. Miejsca w które jeździliśmy były pełne brytyjczyków niższych klas. Tu sytuacja jest zgoła odmienna, zupełnie jak na Maderze. Dlaczego?
Po pierwsze wyspa jest górzysta. Trzeba się trochę nachodzić, żeby gdziekolwiek dotrzeć. W zasadzie nie tylko trzeba, ale i można. Bez sensu jest przyjeżdżać tu jeśli nie lubi się chodzić, to trochę strata kasy. A chodzić jest rzeczywiście gdzie – jest tu mnóstwo górskich, czy nadmorskich szlaków – jutro uderzamy na jeden z nich. Nie chcę generalizować, ale muszę poczynić pewne obserwacje.
Brytyjczycy na wakacjach z założenia są leniwi i myślący kolonizacyjnie. Siedzą przy basenie, piją piwo, opalają się, jedzą sandwicze z frytkami albo grają w bilarda. Wieczorem znowu piwo, frytki, i oglądanie sportu w telewizji. Dlatego też tak dobrze im na Lanzarote – tam nie ma gór, jest gwarancja słonecznej pogody i mnóstwo Sports Barów serwujących angielskie przysmaki.
Większość Niemców których spotkaliśmy jest zupełnie inna. Owszem, są tacy zalegający przy basenie, ale zdecydowana większość z nich RUSZA SIĘ. Niemieccy emeryci zazwyczaj spędzają dnie z książką w ręku, ale nawet oni mijają nam na szlakach. Większość ludzi tutaj to ludzie w wieku 40-80, są ubrani na sportowo/turystycznie i naprawdę przemierzają wyspę pieszo. W ręku kije trekkingowe, na nogach treki. Można zżymać się na wszechobecny język niemiecki którego większość nie kocha, ale trzeba przyznać, że Niemcy w porównaniu do Brytoli spędzają wypoczynek o wiele bardziej aktywnie.
Oczywiście to nie jest tak, że nie ma aktywnych Brytyjczyków, może po prostu wyjeżdżają gdzie indziej, ale w miejscach do których wyjeżdżaliśmy tak to właśnie wyglądało.
Nieobecność Brytyjek i Rosjanek ma jeszcze jedno następstwo – zagęszczenie złota na metr kwadratowy jest kilkusetkrotnie niższe 🙂 Ludzie są ubrani na luzie, nadmorsko. Nie ma szpilek, złotych kolii i sylwestrowych kreacji. Jak widać turystki przyjeżdżają tu nie na przypadkowy seks, tylko na trekking i opalanie 🙂 Aha, Polaków praktycznie nie spotkaliśmy. Może za wyjątkiem jednej śląskiej pary, ale nie widziałem ich w ciągu dnia – ona cały dzień gotuje, a on pije wódkę i godo coś po ślunsku 😉
Myślę, że nadmiar Niemców tu jest też spowodowany tym, że akurat tu lata sporo samolotów z Niemiec, ale sam już nie wiem czy to przyczyna, czy skutek. Hiszpanów jest też sporo, ale nie tak dużo – kryzys jednak mocno dał im się we znaki, nie ma już tanich połączeń z Madrytu, a przypłynięcie tu promem jest upierdliwe i też niezbyt tanie. A szkoda, na przykład na Maderze to obecność Portugalczyków i słyszany wszędzie język dodawał właśnie kolorytu.