Day 6 – Najczystsze niebo świata
Nie wiem, czy wiecie, ale niebo nad La Palmą jest jednym z najczystszych na świecie. Po pierwsze nie ma tu zupełnie zanieczyszczeń powietrza, po drugie dzięki specjalnie przyjętym uchwałom, nie ma „zanieczyszczeń światłem” – na całej wyspie światła skierowane są do dołu, są też niezbyt jasne, dzięki czemu niebo które można obserwować przypomina to z westernów. Trzeba jednak wspiąć się na pewną wysokość, przynajmniej w październiku – w nocy o tej porze roku niebo pokryte jest warstwą chmur, co uniemożliwia podziwianie pięknych widoków znad morza.
Trasę po północnej części wyspy zaczęliśmy od wjazdu na najwyższy szczyt wyspy – Roque de los Muchachos, 2426 m n.p.m. Przypomnę, że cała wyspa ma w najszerszym miejscu 28 kilometrów. Teraz możecie wyobrazić sobie jak stromy jest wjazd 🙂 Biorąc pod uwagę wielkość wyspy i jej wysokość jest to, w stosunku do swej powierzchni całkowitej zalicza się ona do najwyższych wysp świata. Oczywiście nie jest on prosty, tylko wije się niczym serpentyna, całą droga ma ponad 40 kilometrów. Na początku wjazd w chmury i podróż przez mgłę. Później iglaste lasy (z tą różnicą, że każda igła jest długości dłoni dorosłego człowieka) – pomiędzy nimi wspaniały widok na czubek Teneryfy (wulkan el Teide) wystający spośród chmur,
Później czerwone skały i teleskopy – dziesiątki teleskopów. Pokryty jest nimi cały okoliczny szczyt.
Przeszliśmy się nieco granią podziwiając wspaniałe widoki – w pewnym momencie widac na raz cztery Wyspy Kanaryjskie! La Palmę na której jesteśmy oraz pozostałe trzy wyspy prowincji Teneryfy (czyli wyspy zachodnie) – Teneryfę, Gomere i El Hierro. Widoki rzeczywiście zapierają dech.
Koło nas ptak, chyba kruk. Pozujący niczym modelka w błysku fleszy. No tak, ptaki przyzwyczaiły się już do turystów i zrobią wszystko dla jedzenia. Trochę smutne, z drugiej strony to pewnie rzeczywiście o wiele łatwiejsze niż polowanie…
Zjeżdżamy ze szczytu i kierujemy się na północny zachód wyspy, czyli Santo Domingo. Jesteśmy już nieco głodni, więc szukamy restauracji. Miasteczko jest bardzo tycie, praktycznie je przegapiamy. Restauracja jest zamknięta (w końcu niedziela, trzeba odpocząć), ale głos mówi mi, żeby zjechać jeszcze lekko w dół. Wtedy naszym oczom ukazuje się maciupki ryneczek z dwoma restauracjami i mała droga koło niego biegnąca najpierw w dół, a potem w górę. Wjeżdżam w nią, chcę zmienić bieg i… What does the (Volkswagen) Fox say? Chrup, chrup, chrup. W sumie to tylko raz. A następnie skrzynia biegów blokuje się na drugim biegu i postanawia dokonać żywota. Sytuacja jest trochę słaba – jesteśmy po środku małej uliczki która właśnie prowadzi nas w dół, aby potem podjeżdżać w górę. Jest wąska na jeden samochód. My ją właśnie zablokowaliśmy. Od razu pojawia się kilka lokalnych głów obserwujących co to się wydarzyło. Słabo. Skrzynia biegów definitywnie umarła.
Całe szczęście udaje się podjechać w górę na dwójce i zaparkować na pobliskim parkingu. UFF. Ok, mamy mega, mega farta. Skrzynia mogła się popsuć na samej górze, albo podczas zjazdu ze szczytu. Po środku NICZEGO. W lesie. Z dala od jedzenia i cywlizacji.
Ale nie. Zepsuła się już na dole, w malutkim miasteczku. Z pyszną restauracją. Akurat otwartą (godzinę później ją zamknęli). Zdecydowanie ktoś nad nami czuwa.
Dzwonimy do wypożyczalni, zapewniają nas, że ktoś przyjedzie „en dos horas”. Jemy lunch i czekamy. Czekamy patrząc na pobliski wąwóz, morze które leniwie faluje u jego stóp i kozy które po nim biegają. Ciszę co jakiś czas burzy kogut. Bajka.
Wtedy z nudów odczytuje SMS-y. Oops. SMS z soboty. Ostrzeżenie o zbliżającym się huraganie. Od konsulatu. SMS wygląda poważnie… Od razu jednak pojawia się myśl – to na pewno Soo i jego dowcipy 🙂 Szybki telefon – jednak mam rację 😉 Choć musze przyznać, że dowcip przedni i rzeczywiście przez chwilę pomyślałem, że może być to prawda 😉
Juan Antonio Lopez Gonzales Pereira zjawia się równo dwie godziny później, ze skrzynką narzędzi w ręku i nowym samochodem. Niestety jest to Hyundai I10. Tragedia. Ma on dwa położenia sprzęgła – zero i jeden. Jeździliśmy nik rok temu po Kos. Ech. Trudno, ważne, że jeździ…
Przelatujemy północ wyspy zatrzymując się w mniejszej ilości punktów niż planowaliśmy, zawadzamy jedynie o naturalne baseny które planujemy odwiedzić w ciągu dnia – to niecki wulkaniczne wypełnione wodą morską. Niestety choć wydają się być dość blisko, są dość słabo dostępne gdy nie ma się samochodu – podróżowanie po tej wyspie to naprawdę wyzwanie – brakuje tu obwodnicy autostradowej jak na Maderze…