W Dubaju pojawiliśmy się dwa razy. Za pierwszym razem zdecydowaliśmy się na taksówkarza, który przewiózł nas na miejsce i dowiózł do miejsc w które chcieliśmy dotrzeć. Za drugim razem, ośmieleni pierwszą wizytą, pojechaliśmy tam sami, wynajętym SUV-em.

Emirackie drogi

Wynajęcie samochodu jest tu dość tanie, benzyna też nie jest problemem, choć w ostatnich miesiącach sporo zdrożała, a kolejne podwyżki wchodzą w życie już za chwilkę. Litr benzyny kosztuje około 2 zł, a jeszcze niedawno cena ta byłą cztery razy niższa! Za wypożyczenie Mitsubishi Pajero, który pomieści nasze 6 osób, razem z fotelikami i dodatkowym ubezpieczeniem, zapłaciliśmy ok 800 zł. A to cena za 3 dni!

Drogi w Emiratach to dość nowe, świetnie utrzymane i mało rozjechane proste pasy ciemnego asfaltu, które przecinają górskie pustkowia i pustynie. Teren jest praktycznie płaski, nawet góry w Fujairah położone są na zupełnie płaskim terenie i wyrastają zupełnie samotnie. Drogi wiją się nieco między nimi, i nagle stają się zupełnie proste – góry ustępują pustynnemu krajobrazowi, który otacza autostrady z obu stron przez kolejne kilkadziesiąt kilometrów.

Niskie ceny benzyny i powszechna dostępność samochodów mogłyby sugerować, że na drogach odbywa się istne szaleństwo. Samochody są mniej więcej dwa razy tańsze niż w Polsce, a zarobki przeciętnego emiratczyka kilka razy wyższe. Czy więc tak jest? I tak, i nie.

Owszem, szaleją oni nieco na drogach. Im dłużej przebywam w Azji tym bardziej dochodzę do wniosku, że nasz fakt położenia na granicy Europy z Azją spowodował, że jesteśmy nieco azjatami. Nie da się tu wyprzedzić kogoś lewym pasem, by nie mieć po kilku sekundach luksusowej fury na tyłku. Fury migającej światłami i mającej w dupie, że właśnie wyprzedzasz. Z drugiej strony limity są dość niskie, a kary surowe. Limit prędkości na autostradzie to 120 km/h, często spada on do 100, czy nawet 80. A mandaty są dość wysokie. Nie przeszkadza to bogatym emiratczykom łamać zakazów, taksówkarz z którym jechaliśmy mówił, że płacił miesięcznie po kilka tysięcy dirhamów mandatów, ale ostatnio się ogarnął i jeździ nieco wolniej. To taksówkarz pakistańczyk, nie mówmy więc o lokalnym, bogatym Arabie, dla którego takie kwoty są symboliczne.

Azjatycka metropolia

Dubaj to miasto niesamowite. Jeszcze w 1990 roku była tu głównie pustynia, niecałe 30 lat później, może zawstydzić swoimi drapaczami chmur większość światowych metropolii. Nie jest to jednak miasto typowo europejskie z kilku powodów.

Po pierwsze nowy Dubaj to nie jest miasto dla pieszych. Odległości są spore, miasto przecinają trzy, lub czteropasmowe drogi. To nie jest malownicza Lizbona, czy Mediolan, gdzie przejdziemy wszędzie piechotą. Ale to w sumie dość zrozumiałe – przez większość roku panują tu straszliwie upały, więc klimatyzowany samochód jest najsensowniejszym środkiem lokomocji. Nie uświadczysz tu jesiennego spaceru, nawet w białej kandorze wolisz schować się w cieniu, niż paradować w pełnym słońcu.

Po drugie samo poruszanie się samochodami, biorąc pod uwagę ich ceny, ceny paliwa i majętność mieszkańców jest całkiem naturalne.

Poza tym oprócz wieżowców, centr handlowych i innych zbudowanych niedawno atrakcji nie ma tu zbyt wiele do zwiedzania. Wszystko wygląda jak świeżo wybudowana mapa z Cywilizacji, czy Sim City ogrywana na kodach dających nieskończenie dużo pieniędzy.

Azjatycka ciągota do przepychu miesza się tutaj z nowoczesnością i mimo wszystko dość tradycyjnym podejściem do strojów. Nie ma tu takiej nowoczesności jak w Szanghaju, czy Tokio, natomiast zewsząd spoziera bogactwo i bądź co bądź gustowny przepych. Arabski przepych nie ma w sobie nic z chińskiej tandety, czy japońskiego minimalizmu.

Wieżowce zdają się ciągnąć w nieskończoność, a choć całość jest placem budowy, nie ma tu brudu typowego dla ciepłych regionów świata – całość jest doskonale zadbana i utrzymana. Przy takich budżetach to naturalne.

Niestety powszechna miłość do samochodów oraz fakt posiadania co najmniej kilku przez każdą rodzinę powoduje też gigantyczne korki. Pomimo trzech, czterech, czy pięciu pasów ruchu, poruszanie się po Dubaju nie jest zbyt szybkie. Tym bardziej, że przyjeżdżamy w piątek, czyli początek tutejszego weekendu.

Burj Khalifa

Burj Khalifa

Wjeżdżamy na Burj Khalifę, czyli najwyższy budynek na świecie i podziwiamy widoki. Pogoda jest całkiem niezła, nie ma mgły czy unoszących się pustynnych piasków.

My na szczycie
Widoki jak w Sim City

Dubai aquarium

Oglądamy zwierzęta w wielkim akwarium i mini dżungli – dzieciakom chyba nigdy się to nie znudzi. Myślałem, że sam park będzie większy, ale i tak robi to niezłe wrażenie. Podobnie jak w Szanghaju, każda atrakcja jest częścią gigantycznego shopping malla, są one tu naturalnym miejscem spędzania czasu. Czy mówiłem już, że jesteśmy trochę Azjatami? 😉 Tutaj to podwójnie naturalne, bo w lecie klimatyzowane wnętrze jest naturalnym schronieniem przed upałem.

Franek i gigantyczny homar
Gorącą czekolade pijam w Dubaju!

Oprócz Dubai Mall, czyli centrum przyległego do Burj Khalifa, idziemy do Mall of Emirates, czyli słynnego malla ze sztucznym stokiem. Nie wchodzimy do środka, ale widzimy go przez szybę – w środku panuje temperatura -4 stopnie, jeździ wyciąg krzesełkowy który wwozi narciarzy i snowboardzistów na pokrytą sztucznym śniegiem górę.

Stary Dubaj i souki

Do starej części Dubaju dostajemy się małymi łódkami krążącymi między dwoma brzegami rzeki. To chyba druga po benzynie rzecz, o której możemy powiedzieć „taniocha!” 🙂 Przejazd kosztuje 1 AED od osoby!

Po tej stronie zwiedzamy trzy targi, czyli souki – targ złota, targ materiałów i targ przypraw. Prawdę mówiąc myślałem, że będą nieco większe, ale i tak robią wrażenie. Najbardziej męczy mnie chyba targowanie. Serio, nie przepadam za tym. Tym bardziej, że nie znasz ceny wyjściowej i towar stargowany z 500 na 200 AED okazuje się być warty 150. Ale cóż.

Targ złota. Biżuteria robi naprawdę wrażenie, choć warta jest miliony. Specjalnie długo tu nie zostajemy 😀
Targ przypraw też robi wrażenie, choć większości przypraw zupełnie nie znam.
Ja w kandurze

Tak, to ja. Już w hotelu, po powrocie. Udało się kupić dobra kandurę, choć testowałem kilka razy, Hindusi próbowali mi nawet wcisnąć poliester, no ale mnie? 😀 Nie kupiłem tylko sandałów, ale to następnym razem.

Birthday girl

Warto też wspomnieć, że 27 stycznia Lilka skończyła 6 lat! I po raz pierwszy mogła obchodzić urodziny w pogodzie istnie letniej 🙂