Zasypiam po wachcie około 4.30. Słyszę jeszcze odgłos zbijanej szklanki na pokładzie i zamiatanie szkła – nie wiem sam czy to już sen, czy rzeczywiście kolejna wachta coś strąciła. Budzę się rano, ale postanawiam jeszcze trochę dospać. I jeszcze. I jeszcze. Nic nie słyszę, nie wie co się dzieje. Fale są coraz większe, nie słyszę silnika, przez okienko widzę też, że żagiel (grot) nie jest postawiony. Nie ma też Marysi – wymyślam więc sobie, że może popłynęli pontonem do brzegu po zakupy. Idę więc dalej spać. W końcu około 9 zwlekam się z koi i wychodzę na pokład. I tu wielkie zdziwienie.
Nic nie słychać, bo wszyscy śpią. Porozkładani w swoich kajutach i na pokładzie. Za sterem stoi Mary, jako jedyna wyspana. Płyniemy – jak się później okazało – już od kilku godzin. Marcin zdecydował się wypłynąć zaraz po tym jak zasnąłem, tuż po wschodzie słońca, czyli o 5.30. Nie słyszałem silnika, po płyniemy na żaglu – tylko przednim, czyli foku. Wiatr wieje nam od rufy – gdy płynie się fordewindem, nie czuć specjalnie prędkości, bo płynie się razem z nim.
Dzięki temu, że wypłynęliśmy tak wcześnie robimy tego dnia rekordowy przelot, bo aż 65 mil. I to w dużej mierze na żaglach. Ale po drodze zatrzymujemy się w kolejnej pięknej zatoce i urządzmay sobie kąpiel oraz śniadanie. Woda przy wysepce jest dość płytka, co w tym warunkach skutkuje niesamowitymi efektami kolorystycznymi – woda ma kolor jak z katalogów wakacyjnych.
Nurkuję próbując zanęcić ryby chlebem – niestety nie ma tu ich zbyt dużo, filmuję kilka ławic małych rybek i odpływamy w kierunku Splitu. Pojutrze czas zdać łódkę 🙁
Niestety w Hvarze nie ma już miejsce, płyniemy więc jeszcze dalej na północ, do Trogiru. Dwa lata temu jedliśmy tam obfitą kolację, w tym roku trafiamy do tej samej knajpy. Zmienił się już jej właściciel i jest nowe menu, ale udaje nam się zamówić prawie to samo. Zamawiamy talerz pełen morskich specjałów, a także – po raz pierwszy na rejsie – talerz mięs. I wiecie co? Wcale nie tęskniłem za tłustą wieprzowiną, a nawet kurczakiem. Dieta oparta na rybach, kalmarach, krewetkach i dużej ilości warzyw, naprawdę jest boska.
Wiem, wiem, trochę zdradzenie moich ideałów. Trudno. Obżeramy się, wypijamy znowu za dużo wina, oglądamy mecz Francja – Niemcy i idziemy spać.