Podróż do Chin


Do Chin udajemy się oczywiście samolotem. Nie ma bezpośrednich lotów z Warszawy do Szanghaju, musimy więc wybrać połączenie przez inne miasto. Do wyboru jest ich naprawde sporo – różnią się rzecz jasna czasem lotu i ceną. Ta jest ważna – dostajemy zwrot konkretnej kwoty, jeśli nie zmieścimy się w tej cenie, musimy dopłacić, a ceny – jak to przy biletach lotniczych – mogą różnić się nawet dwukrotnie.

Biletowe roszady

Bilet musieliśmy właściwie pokazać już przy składaniu wniosku wizowego, czyli 28 września. Baliśmy się kupować bilety już wtedy – jeśli nie dostalibyśmy wizy, zostajemy z biletami bez możliwości zwrotu pieniędzy. Wtedy wybrnęliśmy z sytuacji tak, że kupiliśmy bilet z płatnością tradycyjnym przelewem – rezerwacja w takim wypadku ważna jest 24h. Pokazaliśmy wydruk rezerwacji składając wniosek, po czym po prostu ją anulowaliśmy.

Niestety wizę mieliśmy dostać dopiero 12 października, czyli na 4 dni przed planowanym poniedziałkowym wylotem. I chociaż wszystkie źródła mówiły nam, że wizę do Chin dostaje się raczej bez problemu, baliśmy się utopić kilka tysięcy złotych 🙂

Niestety sprytny plan Mary, żeby mieć ciągle odpalonych kilka rezerwacji nie zadziałał – LOT automatycznie wyszukuje zduplikowane rezerwacje następujące po sobie dzień po dniu i bez pytania anuluje te wcześniejsze. Co ciekawe, robi to tylko na podstawie nazwiska, jeśli więc nazywasz się Piotr Kowalski lub Jan Nowak, musisz naprawdę uważać!

Pół dnia w samolocie i kradzież nocy

W końcu dzień przed dostaniem wizy zostajemy zmuszeni do kupna biletu – ceny zaczynają bardzo szybko rosnąć. W ostatniej chwili znika nam bilet na poniedziałek, a ceny za dwa bilety rosną do ponad 10 tysięcy złotych. Niezbyt uśmiecha nam się podróż przez Moskwę, wybieramy połączenie Star Alliance przed Mediolan. Wylot o 7.50 z Warszawy i dwugodzinny lot do Mediolanu, Następnie wylot około południa z Mediolanu i… prawie dwanaście godzin na pokładzie samolotu do Szanghaju. Ale sam czas podróży to jeszcze nie wszystko. Wylot w południe i przylot o północy nie jest niczym strasznym, ale do wszystkiego dochodzi przecież zmiana czasu! Otóż przylatujemy na miejsce o północy czasu środowoeuropejskiego, w Szanghaju natomiast będzie wtedy piąta rano – noc więc zupełnie nam ucieknie. Mamy więc przed sobą wizję lotu przez pół dnia, który musi jednocześnie służyć nam za noc. W dodatku lotu bez prądu i bez możliwości korzystania z komórek. Chińskie linie na to zupełnie nie pozwalają, nawet jeśli masz wyłączony tryb samolotowy. Wyciągam więc starego iPada mini na którego ściągam w Netflixie sezon serialu, ładuję 2 powerbanki i tak przygotowani ruszamy w stronę lotniska. Żeby było nam łatwiej zasnąć kładziemy się spać dość późno – ok 2 w nocy i budzimy się niecałe 3 godziny później.

Ruszamy!

Plan jest jasny – nie zasnąć jak najdłużej. Mamy wstać o północy naszego czasu, więc w idealnych warunkach moglibyśmy zasnąć około 17.00-18.00 i przespać 6-7 godzin. Niestety pierwszą drzemką przycinam już podczas podróży do Mediolanu. Na miejscu mamy jedynie czas na posłuchanie włoskiego (który to język naprawdę uwielbiam) i zjedzenie kawałka włoskiej pizzy na lotnisku.

Samolot, którym leimy jest oczywiście znacznie większy od maszyn, którymi lataliśmy do tej pory. Ja leciałem ostatnio samolotem z 8 siedzeniami w jednym rzędzie prawie 27 lat temu do Indii. Wtedy jeszcze wszystkie samoloty, nawet na połączeniach europejskich pokazywały filmy, dziś to bez sensu, bo i tak każdy używa smartfonów. Dlatego zaskoczeniem były dla nas interkatywne monitorki z możliwością oglądania filmów, czy seriali. Nie jest to oczywiście ani Netflix, ani HBO Go, ani nawet Showmax – jakość obrazu jest średnia, filmy przycinane są z dołu i góry (co powoduje, że są jeszcze mniejsze), a dźwięk dość słaby. Ale nie ma co narzekać. Mary bierze się za Circle. Ja odpalam Alien Covenant, ale niestety jakość dźwięku każe mi przerwać – nie rozumiem wszystkiego, poza tym chcę obejrzeć ten film w lepszej jakości. Potem znów pechowo – Now You See Me 2, który okazuje się tak naiwny, że przerywam. Zreszrą oczy same mi się zamykają, a wszyscy wokół… idą spać. Planowałem sen nieco inaczej, jest dopiero godzina 17.00, i gdybym miał do dyspozycji wygodne łóżko, pewnie mógłbym spokojnie przespać 7 godzin, ale zdaję sobie sprawę, że to teraz pewnie nierealne. Zjadamy więc serwowany obiad, wypijam dwa kieliszki wina do snu i zasypiamy.

Expectations vs reality

Udaje nam się przespać raptem 3 godziny. Jest 20.00 czasu europejskiego, a my… ciągle lecimy nad Rosją. To pozwala ogarnąć ogrom tego kraju. Podają następny posiłek, po chwili znowu gaśnie światło. Do końca lotu pozostały niby 4 godziny. Próbujemy zasnąć, co nie do końca się udaje, w końcu wyciągam iPada i zaczyhamy oglądać Travellers.

Lądujemy po północy, czyli przed szóstą lokalnego czasu w środę rano. Tymczasem nasze plany skończyły się tym, że od poniedziałku spaliśmy… dwa razy po 3 godziny. Świetnie. Przechodzimy przez kontrolę imigracyjną, wsiadamy w magnetyczną kolejkę mknącą 300 km/h, przesiadamy się do metra i około siódmej jesteśmy w hotelu. Niestety pokój nie jest jeszcze gotowy, więc z przespania się chociaż godzinkę – nici. Może i lepiej. Pewnie padlibyśmy na kilka godzin. A już za 2 godziny zaczynają się targi… Korzystamy więc z hotelowego SPA, z wielkim wysiłkiem nie korzystając z łóżek obok sauny, przebieramy się, jemy hotelowe śniadanie i… w trybie Total Zombie Wyruszamy na targi.