
To jedna z najbardziej niewiarygodnych rzeczy (która tylko potwierdza nasz niesamowity fart turystyczny), ale…
…właśnie wbijamy się po raz drugi w naszej historii na jeden z trzech najwspanialszych karnawałów na świecie. I po raz drugi robimy to przypadkiem.
Kiedy w 2009 roku polecieliśmy na Wyspy Zielonego Przylądka, dopiero na miejscu ogarnęliśmy, że to przecież ostatni tydzień karnawału. A Cejrowski pisał, że karnawał na Capo Verde jest lepszy nawet od tego w Rio de Janeiro, bo jest bardzo naturalny i prawdziwy. Tym razem też dopiero w trakcie podróży ogarniamy, że przecież to już koniec karnawału, bo Wielkanoc w tym roku wypada dość wcześnie! A karnawał w Wenecji jest zupełnie inny od tych południowych.
Pierwsze oznaki karnawału widzimy już po wyjściu z parkingu na którym zostawiamy nasz samochód. Do kasy biletowej zupełnie normalnie podchodzą dwie osoby w renesansowych strojach. A potem jest tylko bardziej kolorowo. Ulice pełne są ludzi w różnych strojach, strojach dopracowanych do granic możliwości. To nie są cienkie, jednorazowe kostiumy. To naprawdę dopieszczone stroje, jakich nie powstydziłby się najlepszy kostiumograf!
Karnawał w Wenecji to nie parady lokalnych szkół, klubów i innych mini społeczności w kolorowych strojach. Karnawał w Wenecji to mnóstwo ludzi przebranych na różne sposoby, choć zazwyczaj to stroje z epoki renesansu. Dopracowane w największych detalach i kosztujące po tysiące euro – wiemy, bo można kupić tu elementy strojów i ceny są naprawdę kosmiczne. Widzimy królów, królowe, błaznów, książęta i księżniczki. Spodnie, suknie, peruki, buty. Wyszywane, haftowane, pikowane, przeplatane złotymi nićmi.
Co więcej – czujemy się cholernie młodo. Nasze dzieciaki są naprawdę jednymi z niewielu dzieci, a Hela jest chyba najmłodszą osobą w Wenecji. Nie ma tu zupełnie jak jeździć wózkiem, bo przecież cała Wenecja poprzecinana jest kanałami nad którymi poprzerzucane są mostki pełne schodów – o tym za chwilkę. Franek i Lila chodzą na nogach, Helena – w nosidle. Ale wróćmy do karnawału i wieku uczestników – mam wrażenie, że ich wiek oscyluje gdzieś wokół sześćdziesiątki! Oczywiście są młodsi ludzie, ale jest multum osób sześciesięcio-, a nawet siedemdziesięcioletnich. W pięknych sukniach z krynolinami. W błyszczących, kolorowych spodniach, butach, kapeluszach, perukach i innych elementach, których nie jestem w stanie nazwać. Twarze większości przykrywają maski, czasem pełne, więc nie jestem w stanie rozpoznać wieku, ani pochodzenia, ale po języku poznaję, że to głównie Włosi i Niemcy. To niesamowite uczucie, bo jest z jednej strony karnawałowo, z drugiej bardzo dostojnie. Od dawna nie byłem na tak dużej imprezie, która nie była tańcem godowym nastolatków. Co więcej, osoby w strojach zachowują się całkiem normalnie. Chodzą po ulicy, siedzą w kafejkach piją wino i jedzą. Ale przede wszystkim pozują do zdjęć. I to jest dopiero urocze.
Turystów jest oczywiście dużo, choć nie tak dużo jak w lecie. Większość stanowią Azjaci, choć jest też sporo osób z innych stron świata. Uczestnicy karnawału wzbudzają oczywiście zainteresowanie. Zazwyczaj osoby w takich strojach spotyka się na starówkach miast, gdzie w mniej lub bardziej delikatny sposób domagają się kasy za zdjęcie. Tu oczywiście nie ma takiej konieczności. Jak już wspominałem, to pewnie osoby dość majętne, bo stroje takie do najtańszych nie należą. Zresztą wieczorami bawią się na zamkniętych balach na które wstęp kosztuje gruby hajs.
Na codzień pewnie pokolenie selfie-nastolatków nie zwraca nawet uwagi na ich podstrzałe twarze. Tu stają się gwiazdami obiektywu. Cierpliwie dają się nagrywać, fotografować, obejmować. Kroczą dostojnie stukając laskami w bruk. Są królowie, książęta, chociaż są też bardziej współczesne przebrania. Te najprostsze to tylko płaszcze, maski i proste nakrycia głowy. Nagle wpadam na pomysł. Przecież mogą tu spokojnie przyjechać na karnawał w stroju assasyna – Ezio Auditore i nikt nie będzie dziwił się, że przechadzam się w nim weneckimi uliczkami. Tylko najpierw muszę go gdzieś uszyć 🙂
Nie sądzę, by ominęła cię informacja jak wygląda Wenecja, bo wie to chyba każde dziecko. Ja przynajmniej wiedziałem i marzyłem o pojechaniu tam od zawsze. To był mój trzeci raz. To miejsce ze wszechmiar magiczne i na pewno jest moją ulubioną starówką na świecie. Bo nawet jeśli są gdzieś indziej uliczki tak wąskie, że możesz dotknąć obu budynków rękoma, to nie ma przecież tej wspaniałej sieci kanałów! Całą Wenecja położona jest na wodzie i poprzecinana siatką węższych lub szerszych kanałów po których pływają gondole i wodne taksówki. Po Wenecji chodzi się na czuja, chyba że znasz dokładnie drogę. GPS mało pomaga – gubi się, bo co chwilę tracisz zasięg. A uliczki są tak wąskie i tak kręte, że nie wiesz w sumie w którą skręcić. Po iluś próbach poddajemy się i chodzimy na czuja zapamiętując charakterystyczne punkty – mostki, rzeźby, kościoły czy restauracje.
Nic nie planujemy, po prostu błądzimy i oddajemy się urokowi tego miasteczka. Nawet Franek z mieczem świetlnym pasuje do nastroju, Lila natomiast wtapia się w tło po tym jak kupujemy jej karnawałową maskę z piórami.
Łapiemy tramwaj wodny i płyniemy na wyspę znaną z manufaktur szkła – w końcu lustra weneckie znane są są na całym świecie (choć wiele osób myli je z fenickimi). Zaliczamy pokaz w mini hucie szkła i idziemy na lunch. Wydamy tu majątek na jedzenie, ale nie mogę się powstrzymać – napicie się białego wina z widokiem na kanały i schrupanie kilku kalmarów i krewetek to coś za czym będę jeszcze długo tęsknił. Franek zaczyna lubić kalmary (yes!), Lila zostaje przy spaghetti z sosem pomidorowym. Hela wciąga co popadnie 🙂
Reszta dnia to właściwie błądzenie po krętych weneckich uliczkach przeplatane jedzeniem pizzy i jedną krótką drzemką w apartamencie. Potem jedno espresso i jestem gotowy na wieczór. Kiedyś dziwiłem się, że Włosi biorą ze sobą ekspresy do kawy na wyjazdy. Już się nie dziwię. Ta kawa to naprawdę poemat.
Z naszej listy „to-do“ nie udaje nam się jeszcze zrealizować lodów, choć patrząc na wyciąg z konta… a nieważne. Nie będę sobie psuł humoru. Dla takich chwil warto zarabiać kasę. W końcu wspomnienia są bezcenne. A ten wyjazd na pewno zapamiętamy – dzieciaki też 🙂 Jutro kierunek północ. Nocujemy znowu koło Bratysławy (miał być Wiedeń, ale nie znaleźliśmy nic taniego w ostatni weekend karnawału) i wracamy. Ale Wenecjo, wrócimy na pewno! Tym razem w strojach 🙂
P.S. Nocowaliśmy jak już pisałem w samej Wenecji i to jest świetne, warto dopłacić gdy ma się taką możliwość. My zapłaciliśmy za apartament w dzielnicy San Marco jakieś 500 zł za noc, co jest bardzo dobrą ceną. Wtedy bez stresu można wyjść sobie na miasto po zmroku. I chłonąć, chłonąć, chłonąć. Atmosferę wino i pizzę 🙂