Dolina Zakonnic to miejsce położone w sumie niedaleko od Funchal – pół godziny miejskim autobusem na północ. Nazwę swoją nosi od historii która wydarzyła się w XVII w. Zakonnice z miejscowego klasztoru zobaczywszy, że port łupiony jest przez piratów, postanowiły salwować się ucieczką, zebrały co mogły i wyruszyły na północ. Uciekły przez góry do niewidocznej ze strony morza malowniczej doliny, która od tego czasu właśnie tak się nazywa. Do Funchal nie mogliśmy udać się tym razem autokarem hotelowym – w niedzielę kierowca ma wolne – musieliśmy pojechać miejskim 155 jadącym przez okoliczne, górskie wioski.

W Funchal mieliśmy godzinę do następnego autobusu, ale i tak nie pozostało nam wiele oprócz spaceru – w niedzielę wszystko jest tu zamknięte. W końcu wsiadamy w autobus i ruszamy w stronę doliny. A właściwie w stronę przełęczy – postanowiliśmy nie dojeżdżać do samej doliny, a wysiąść na samej górze, na przełęczy Eira do Serrado. Stamtąd można zejść górską ścieżką w dół – mamy wystarczająco dużo czasu, więc czemu nie?

Ruszamy. Autobus prowadzi dziarska blondynka (!) która, jak to bywa z kierowcami we wszystkich południowych krajach, rozpędza się do niesamowitych prędkości na zakrętach i trąbi przed każdym z nich. Zakręty są naprawdę ostre, a autobus pędzi z pełną prędkością. Z prawej strony skalista ściana porośnięta roślinnością, z prawej przepaść. W powietrzu unosi się zapach rozgrzanych słońcem drzew eukaliptusowych, cedrów i laurów. W końcu dojeżdżamy do przełęczy.

Teraz tylko w dół...

Oglądamy przez chwilę pamiątki które przypominają nieco te z Zakopanego i ruszamy w dół.

Lokalne pamiątki

Do zejścia mamy 500 metrów. W pionie 🙂 W poziomie to jakieś 3-4 kilometry. Tym razem nie idziemy wzdłuż levady – to wyłożona kamieniami ścieżka, za fugi między kamieniami robią wysuszone trawy i zboże (jęczmień?) które porasta zbocze. Całość wygląda przez to jak kamienna dróżka na wsi 🙂

Tak wygląda ścieżka którą schodzimy

W oddali widzimy wioskę i zapierające dech w piersiach widoki – wysokie szczyty gór i przepaście.

Dolina Zakonnic - wioska do której musimy dojść

Roślinność zmienia się nieco w trakcie schodzenia, ale ciągle widzimy (i słyszymy) przebiegające koło nas jaszczurki. Robimy sobie zdjęcia na skalnej półce i schodzimy dalej.

Tu byłem

Mijamy dziwny cypelek z niewiadomych powodów pełen latających nad nim jaskółek i wchodzimy wreszcie do zacienionego lasu. Widać, że drzewa wokoło są spalone przez pożar.A wioska jest coraz bliżej i bliżej… Całość trasy miała trwać 2 godziny, przechodzimy ją w godzinę i 5 minut.

Jest godzina 13:40, mamy jeszcze trochę czasu aby zjeść lunch. Lokalnym specjałem są kasztany – można skosztować tu zupy kasztanowej, likery kasztanowego, prażonych kasztanów i kurczaka w kasztanowym sosie (łubin? :D). Jako że nie jesteśmy fanami kasztanów, postanawiamy zjeść coś bardziej tradycyjnego – Mary zjada pieczone małże z czosnkiem, a ja wreszcie zamawiam espetadę – szaszłyk wołowy nadziany na laurowy kij i frytki z oregano (niezłe!). Mary panikuje że nie zdążymy na autobus powrotny, ale jakoś nam się to udaje 🙂

Espetada - lokalny szaszłyk wołowy na kiju laurowym

Wracamy równie kręta drogą do Funchal – tym razem nasz autobus zahacza chyba o wszystkie okoliczne wioski – wjeżdża na każdy szczyt, zgarnia lokalnych hipsterów w koszulach w kratkę 😉 i zjeżdża w dół.

Miejscowy hipster ironicznie zatrzymuje autobus. It's never too old to be a hipster! 😀

Masakra. Przynajmniej dla żołądka Mary 🙂

W Funchal spotykamy jeszcze duńskich marynarzy – załogantów trójmasztowca którego widzieliśmy kilka dni wcześniej na morzu – ech fajny musi być taki rejs 🙂

Duńscy żeglarze...

 

... z tego oto trójmasztowca

Żegnamy się z Funchal – już tu w tym roku nie wrócimy – i wracamy do hotelu. Dziś wieje tak, że kelnerzy zwinęli nakrycia na tarasie – wiatr zwiewał obrusy. Halny idzie! 😉