Drugi dzień podczas naszych wyjazdów zazwyczaj wygląda tak samo – idziemy w miasto, zbieramy informacje o możliwych wycieczkach i innych atrakcjach po czym Mary swoim analitycznym mózgiem przerabia wszystkie informacje i wypluwa gotowy plan na najbliższe dwa tygodnie. Tym razem jednak… tym razem chyba po prostu nam się nie chce. Serio 🙂

W nocy pada. Jak już pisałem – pogoda nie rozpieszcza i w sumie na to się szykowaliśmy, ale w nocy rzeczywiście rozpościera się nad nami morze chmur – a z tego morza leje się morze wody. Po pierwszej nocy byłem pewien, że to obsługa hotelu myje chodniki, po drugiej, gdy zobaczyłem jeziora na krużgankach hotelowych, byłem pewien, że w nocy urwało chmurę. Gdy idziemy o 8-9 na śniadanie, temperatura jest bliższa 15 niż 20 stopniom, zakładamy grube bluzy, żeby chronić się przed mroźnymi powiewami – wieje dość silny wiatr, w dodatku północny, czyli przynoszący masy arktycznego powietrza. Około południa chmury powoli się przerzedzają, by w końcu odkryć zupełnie grzejące dość upalnie słońce.

Do rekonesansu zbieraliśmy się kilkakrotnie, ale na przeszkodzie ciągle stawało albo wino, albo inna Bardzo Ważna Przeszkoda. W końcu zebraliśmy się i ruszyliśmy w stronę miasteczka, aby w połowie drogi zrezygnować. Nagle wyszło słońce, więc postanowiliśmy pójść na basen i tak też zrobiliśmy. Temperatura wody w basenie to trochę „czerwiec w Bałtyku“, więc my w żadnym wypadku nie zanurzyliśmy się, ale dzieciaki oczywiście nie mają takich starczych problemów, tym bardziej, że kupiliśmy im w Decathlonie pianki na tę okazję 🙂

Ja ciągle nie mogę się przestawić w tryb „fucks given:0“, choć bardzo mocno się staram, chyba znowu będę potrzebował dwóch pełnych dni i kilku litrów wina 🙂 Staram się walczyć z oczekiwaniami, które przywiozłem i nie myśleć ciągle o pogodzie – ta ma się poprawić dopiero w weekend. Jak dobrze, że jesteśmy tu dwa tygodnie!

Żeby nie było, że cały dzień był zupełnie bezproduktywny – po pierwsze poszliśmy z Frankiem do fryzjera i ostrzygliśmy go na 1 cm – praktyczniej i wygodniej 🙂 A wracając od fryzjera trafiliśmy (a raczej zostaliśmy trafieni) do lokalnego sprzedawcy atrakcji, który namówił nas na półdniową wycieczkę po wyspie – w sam raz, całodzienna wycieczka z dzieciakami w autokarze mogłaby być zbyt hardkorowa. Zobaczymy dwie najważniejsze atrakcje wyspy – rezerwat wulkaniczny oraz winiarnię 🙂 Wyruszamy już w czwartek!

I to chyba tyle. Są palmy, jest wino z kija, może nie jest zbyt gorąco, ale mimo wszystko jesteśmy na zastygłej lawie. Now how cool is that? 😉

Aha, na koniec – wyjazd w 11 osób (nasza piątka, Kamil i Agnieszka z Igorem i Alą oraz moi rodzice) to niezła logistyka. Nawet wyjście na posiłęk wymaga co najmniej dwóch telefonów i uzgadniania wyjścia. Na razie dajemy radę 😀