Po 3 dniach słodkiego basenowego lenistwa zaczyna nas nosić i zaczynamy myśleć o opuszczeniu hotelu. Niestety hotel znajduje się pośrodku niczego, więc nie mamy zbyt wielu opcji.
Pierwszą z nich jest autobus hotelowy kursujący dwa razy dziennie między hotelem a stolicą naszego emiratu – Fujairah.
Zjednoczone Emiraty Arabskie to siedem emiratów, czyli księstw, które w 1971 roku zjednoczyły się tworząc federację. To bardzo ciekawa historia – naród, który jeszcze dwa pokolenia temu klepał biedę, nagle, w przeciągu kilku lat, stał się jednym z bogatszych narodów świata. Beduini zamieszkujące te tereny żyli z połowu pereł, by w momencie rozpoczęcia hodowli pereł przez Japończyków zejść zupełnie na skraj totalnego ubóstwa. Dopiero odkrycie złóż ropy naftowej w latach 60 dało im gigantyczny zastrzyk gotówki. Złoża znajdują się głównie na terenie emiratu Abu Dhabi, i to właśnie władca tego emiratu jest równocześnie prezydentem państwa. Dziedzicznie, gdyż każdy emirat jest monarchią dziedziczną. Natomiast władca Dubaju, drugiego co do wielkości emiratu, znanego przede wszystkim z jego stolicy o tej samej nazwie i błyskawicznego rozwoju, jest wice-prezydentem i premierem. Emiraty Fujairah i Ras-al-Khaimah są biedniejsze i utrzymują się głównie z produkcji cementu oraz turystyki – to właśnie na nią stawia kraj wiedząc, że przez najbliższe 10 lat przychody z ropy skurczą się do zera – zarówno przez kurczące się zasoby jak i malejący popyt na ten surowiec.
Fujairah oddalona jest od hotelu o jakieś 50 kilometrów. Normalnie zdecydowalibyśmy się na wypożyczenie samochodu, jednak najbliższa wypożyczalnia znajduje się właśnie w mieście do którego jedziemy. Busik hotelowy kursuje tylko do centrum handlowego, a nasze ambicje wykraczają nieco poza lokalnego Carrefoura, więc decydujemy się wydać 250 dirhamów (nieco mniej niż 250 zł) i wynajmujemy na kilka godzin taksówkę.
Pierwszy przystanek to najstarszy meczet w ZEA – Al Bidya. Ponieważ do jego konstrukcji nie użyto drewna, trudno określić jego wiek, datuje się go jednak mniej więcej na XV wiek.
Można do niego wejść, kobiety jednak musza okryć ciało i włosy abają i szejlą, wszyscy musimy zdjąć buty. Meczet to malutka lepianka z czterema kopułami, zbudowana z kamieni i gliny.
Następnie kierowca zabiera nas do Heritage Village, skansenu ukazującego tradycyjną wioskę regionu. To śmieszne, że w wypadku tego kraju nie mówimy o czasach odległych o kilkaset lat, tylko o 100, czy 200. Bilety wstępu kosztują w sumie 15 AED, a my jesteśmy jedynymi turystami.
Widać, że kraj ten najazd turystów ma dopiero przed sobą. Oglądamy tradycyjne chaty, a także ich bardziej cywilizowane wersje, oczywiście z podłogami wyłożonymi dywanami i miękkimi poduchami. W jednym z zabudowań spotykamy kobiety w „batulach”, czyli maskach przypominających sztuczne wąsy, zasłaniających nos i górną część ust. Muzułmańskie okrycia i ubiory to temat na osobny wpis, dodam teraz tylko tyle, że wbrew temu co uważa się często w Europie, nie wynika to bezpośrednio z zapisów religijnych, a w dużej mierze z tradycji rodziny. Muzułmanki w ZEA to zarówno kobiety w nikabach, jak i takie ze zwiewnymi szejlami zarzuconymi na włosy, a nawet takie, które włosów nie przykrywają w ogóle. Spotkane kobiety zajmują się rękodziełem i wyplatają lokalne pamiątki.
Następny przystanek to fort. Właściwie nie wchodzimy do samego fortu, a do przylegających do niego zabudowań, gdzie przybiegły do nas Hindus chętnie opowiada nam o wszystkich pomieszczeniach, izbach i ich przeznaczeniach. Sypialnia letnia, sypialnia zimowa, pokój do palenia fajki, pokój do wyciskania owoców. Całość ulepione z kamieni, błota i gliny, pewnie spłynęłaby przy pierwszym ulewnym deszczu, jednak ten tutaj raczej nie spadnie.
Po 20 minutach pytamy się czy cokolwiek płacimy. Hindus oświadcza, że tyle ile chcemy. Za pół dnia taksówki płacimy 250 dirhamów, za wejście do skansenu – 15. Decydujemy się dać mu 40. Spodziewał się chyba więcej, gdyż wyszarpuje mi banknoty z ręki, skrzywia minę, spluwa na ziemię i oddala się do swojego zabudowania mamrocząc coś pod nosem.
Rodowici emiratczycy stanowią tu tylko jakieś 18% społeczeństwa i są klasą wyższą. Ojciec narodu i założyciel państwa, urodzony w 1918 i zmarły w 2004 roku szejk Zayed, zamiast chować petrodolary w pałacu, zdecydował się na dzielenie się nimi z całym narodem, twierdząc, że skoro pochodzą one ze złóż ropy, należą do wszystkich mieszkańców. W ten sposób, w ciągu jednego pokolenia, biedni Beduini stali się niesamowicie bogatą arystokracją. Nie pracują oni praktycznie zupełnie w niższych zawodach – Zayed otworzył granice, i choć obecnie prawie niemożliwe jest już otrzymanie obywatelstwa, cały sektor usług i drobnego handlu obsługują emigranci z Indii, Filipin, czy innych krajów azjatyckich.
Po drodze oglądamy jeszcze z zewnątrz meczet szejka Zayeda w Fujairah – tym razem wielki i błyszczący pięknie bielą i wracamy do hotelu, by pogrzać się nieco w zachodzącym słońcu. Wieczory są dość chłodne, temperatura spada poniżej 20 stopni, choć nie oszukujmy się – możliwość siedzenia w samej bluzie w styczniowy wieczór, to dla nas nie lada gratka 🙂