Siedzę w kuchni. Trochę inaczej niż kiedyś. Inaczej, bo na miejscu na którym zawsze siedział Tata. Ale to teraz ja jestem panem domu, więc miejsce przypada mnie. Choć ciągle nie mogę się do tego przyzwyczaić 🙂
Na przeciwko zamiast mojej siostry – Franek. Z boku Helena, obok Lila. Kiedy to wszystko się wydarzyło? Nie wiem. Wiem jedno – siedzę przy stole, który pamięta jak stawiałem pierwsze kroki. I jest to naprawdę niesamowite uczucie. Dlatego chciałbym Cię zabrać w podróż i poopowiadać o mojej kuchni. A raczej kuchni, która niedawno znów stała się moja.
(Pre)historia
To, że kuchnia jest sercem prawie każdego domu i to, że najlepsze imprezy są w kuchni wie prawie każdy. Ale moja kuchnia to miejsce naprawdę szczególne. Choćby dlatego, że odzyskałem ją po latach. Kuchnię z której pamiętam tak dużo. Dziś remontujemy ją po raz kolejny. A jak było wcześniej?
Wszystko zaczęło się od tego, że Tata postanowił połączyć kuchnię z pobliskim pokojem. Dzięki temu z wąskiego „tramwaju“ zrobiła się całkiem spora i przyjemna. A trzeba podkreślić, że była to końcówka lat 70 i wąziutkie kuchnie były normą. Ja od kiedy pamiętam miałem kuchnię połączoną z jadalnią. Drugim genialnym posunięciem było wstawienie do niej wielkiego stołu i narożnej ławy. I to właśnie ten zakątek spowodował, że od kiedy pamiętam to było najważniejsze pomieszczenie w naszym domu. Nie salon, który jakoś nigdy – nawet na imprezach – nie był specjalnie lubiany, nie żaden inny pokój.
To właśnie pod ten stół chowałem się jako mały gnojek – wieszałem się jak leniwiec pod belką, która biegnie pod stołem. To właśnie na tym stole spał pijany masarz w stanie wojennym. Tata przemycił świniaka przez rogatki, a potem przez całą noc robili z niego kiełbasy. Bez wódki się nie obeszło, a masarz stwierdził, że położy się po prostu na stole. Pamiętam to jak przez mgłę 🙂
To właśnie przy tym stole jadłem śniadania zanim wybiegłem do szkoły. To właśnie przy nim siedzieli moi goście na pierwszych podstawówkowych domówkach. To tu siedzieli goście moich rodziców, gdy byłem mały. A gości było u nas zawsze dużo. Ława – choć stworzona z myślą o 3-4 osobach mieściła czasem nawet 10.
W samej kuchni mieściło się znacznie więcej – rekordy biła moja siostra, która zapraszała na domówki chyba połowę Akademii Medycznej – ledwo można było przecisnąć się do lodówki. To tu uczyłem się gotować pod czujnym okiem mojej Mamy. Mógłbym wymieniać to w nieskończoność. Powiem tak – nie ma chyba osoby, która by u nas była i która nie pamiętałaby naszej kuchni.
XXI wiek
A potem… potem musiałem się z nią pożegnać. Przeprowadziłem się na piętro, a dolna część domu przypadła mojej siostrze. Marta ją zmieniła i przemalowała. Zniknęła z niej archaiczna tapeta w cegły (uwielbiałem ją), ściany zostały przemalowane na niebiesko, Marta zmieniła też obicie sofy na beżowe. Stół i krzesła zostały!
Później wyjazd do Szwajcarii, później powrót i przeprowadzka na ulicę Bratka. I ciągle ta myśl w głowie – czy da się urządzić kuchnię tak, aby była tak przytulna jak na Seledynowej. I wiecie co? Nie udawało się. Po prostu się nie udawało. Dlatego gdy dwa i pół roku temu przyjechał do nas Tata i zaproponował deal w wyniku którego przeprowadziliśmy się znów do mojego domu z dzieciństwa, pierwsze o czym pomyślałem to właśnie kuchnia. I ten stół. Tak, on nadal stoi. I ma się dobrze, bardzo dobrze.
Zmiany, zmiany, zmiany
Kiedy na początku 2014 roku zaczęliśmy naszą przeprowadzkę, kuchnia była po lekkich zmianach – ściany z niebieskich stały się beżowe, ale fronty szafek się nie zmieniły. Dla nas były lekko retro.
Nie chcieliśmy drewnianych frontów, ale nie chcieliśmy inwestować w przebudowę całości. Postanowiliśmy więc dokonać tylko lekkich zmian. Zamówiliśmy białe, gładkie fronty, zmieniliśmy obicie sofy na czerwone i dla upamiętnienia nieistniejącej już kultowej tapety w czerwone cegły, nakleiliśmy tapetę z białymi cegłami na słupek po środku kuchni. Zawisł tam też zegar, który sprowadzałem z Hong-Kongu. Bałem się, że nie dotrze, ale po trzech miesiącach, zalany sztormem. Jednak działa bez zarzutu!
Kuchnia znowu ożyła. Przez ostatnie dwa lata gościła niezliczoną ilość osób i pomimo naszych prób ożywienia salonu, nie ma on najmniejszych szans w starciu z nią. Przegrywa jedynie w lecie – z ogrodem i grillem, ale i tak wszyscy wracają do niej, by się ochłodzić. Przeżyła więc dwa sylwestry, kilka urodzin, imienin, imprez zupełnie bez powodu i wieczornych spotkań przy winie, czy whisky. Tak, magia znowu zadziałała. Jeśli u nas byłeś, byłaś – wiesz dobrze, że spotykamy się w kuchni. Bo gdzie?
I znowu!
Kwestia kolejnych kombinacji kuchennych była nieunikniona. Zaczęło się od tego, że postanowiłem kupić nową lodówkę. Nasz wiekowy Liebherr jeszcze działa, ale nie do końca spełnia nasze oczekiwania. Jest dość szeroki, ale ma mały zamrażalnik. Przy okazji przymierzania się do kolejnych remontów zacząłem zastanawiać się nad wyburzeniem jeszcze jednej ścianki i powiększeniem kuchni. Za tą ścianką znajdowała się mała spiżarnia, jednak nie była mi ona do końca potrzebna. Po odgruzowaniu piwnicy przeniosłem tam część rzeczy (niższa temperatura), a część po prostu wyrzuciłem. Dzięki temu zyskamy trochę miejsca. Niedużo, ale w sam raz, by przenieść lodówkę w nowe miejsce, dobudować nowy słupek i zyskać jeszcze kilka szafek i szuflad. Sprzętów AGD właściwie nie wymienialiśmy – nie zmieściło się to nam zbytnio w kredycie, więc oprócz 10 letniej lodówki mieliśmy też stary okap i przede wszystkim stary piekarnik, który rozgrzewał się strasznie wolno.
I wtedy…
dostaliśmy propozycję współpracy od firmy Hotpoint. Nie mogli lepiej wcelować – z dwóch powodów. Po pierwsze właśnie planowaliśmy urządzenie kuchni, po drugie znamy tę markę – miałem sprzęty Hotpoint Ariston właśnie gdy poznałem Marysię. A więc – czemu nie? Tym samym Hotpoint obejmuje nasz blog patronatem do końca roku! A na czym będzie to polegało?
Wyposażamy naszą kuchnię dość kompleksowo w sprzęty Hotpoint. A będą to:
- Lodówka (o której zaraz więcej) – wreszcie taka, jaką chciałem – z dużymi szufladami do mrożenia i szufladką na lód.
- Zmywarka – z obecnej nie jesteśmy zbytnio zadowoleni, miała chyba ze 3 awarie w ciągu 1,5 roku, to decydowanie za dużo 🙁
- Płyta indukcyjna – czyli podstawowy sprzęt w mojej kuchni!
- Piekarnik – mający multum gotowych programów oraz kamień do pizzy! Po to, by wieczory były pełne smaku.
- I wreszcie ekspres do kawy, z młynkiem! Po to by poranki po tych wieczorach też były znośne 🙂
Wszystkie sprzęty przetestujemy i oczywiście opiszemy. Pojawią się w naszych tekstach i filmach, bo nagramy dla was w tym roku trochę filmów o tym jak upływa nam życie w kuchni, bo gotuje ze mną cała rodzina. Tak, Mary czasem też 🙂
Projektem kuchni zajęła się niezastąpiona Agata, którą już polecałem w poprzednim remontowym wpisie. Nie pochwalę się jeszcze gotową kuchnią, bo po prostu nie jest gotowa, ale mogę pokazać wizualizację:
A więc zobaczmy jak to wyglądało po kolei:
Oraz obecnie – nie ma jeszcze szafek, mamy dwie lodówki (na bogato :D), natomiast część wyburzeniowa jest już zakończona. Acha, tak, czarna ściana pomalowana jest też farbą magnetyczną, więc będzie się na niej sporo działo. Mary oczywiście wykombinowała skądś magnetyczny kalendarz, chcemy też przyczepić tam tablice na których przyklejamy magnesiki za zachowanie się dzieciaków (napiszę o tym osobną notkę).
Jeszcze słówko o lodówce
Lodówka to model Hotpoint E4D. Jak już wspominałem, nie potrzebowałem zbyt szerokiej lodówki, nie lubię trzymać w niej zbyt dużo rzeczy, bo zawsze o czymś zapomnę i nie jestem pewien czy to jeszcze dobre, czy nie. Poza tym szersza niż 70 cm by się po prostu nie zmieściła.
Potrzebowałem za to na pewno więcej miejsca na mrożonki wszelkiego rodzaju – ratują sytuację nie raz i nie dwa. Lodówka ma dwie olbrzymie szuflady na dole, które pomieszczą ich multum. Oprócz tego ma specjalną tackę na lód, oraz szufladkę do której się wsypuje, gdy jest już gotowy. To i parę innych bajerów (szybkie schłodzenie po wstawieniu dużej ilości jedzenia) spowodowało, że polubiliśmy się już na początku. Zobaczymy co będzie dalej 🙂
No cóż – teraz jeszcze szafki i możemy montować pozostałe sprzęty. Hell yeah. Wiosno, nadciągaj! Będzie się działo.