Pokemon Go. Kolejna rzecz – po youtuberach i Minecrafcie o której musisz wiedzieć, by nie stracić kontaktu z dzieciakami. Mówią o niej wszyscy w wieku szczenięcym, a grają prawie wszyscy – przynajmniej ci, którzy mają smartfona. I jak to z takimi nowinkami bywa – im starsza grupa osób, tym mniejsze pojęcie o co chodzi. O samych Pokemonach już się rozpisałem gdzie indziej, tu chciałem porozmawiać o tej grze pod kątem dzieciaków. Ja sam w nią gram (choć przyznam się, że coraz mniej, trochę mnie zaczęła nudzić), pozwalam w nią grać mojemu Frankowi. Oczywiście wszystko z głową i o tym właśnie chciałem dzisiaj napisać. Ale po kolei.

Pokemony? WTF?

Musisz być albo mocno starszy ode mnie (czyli mieć jakoś powyżej 50-tki), albo bardzo młody, by nie słyszeć o Pokemonach. Gdy kreskówka weszła do Polski, ja byłem już „za stary“ by ją oglądać – miałem 20 lat i interesowały mnie już nieco inne rzeczy 😉 Traktowaliśmy to jako rozrywkę dla gnojków, nawet nazywaliśmy ich Pokemonami 🙂

Ale jeśli nie wiesz – sama bajka opowiada o chłopcu zwanym Ash, który łapie różnego rodzaju stworki zwane Pokemonami. Najsłynniejszym jest oczywiście Pikachu. Stworki te toczą ze sobą walki, ale przemocy jest tam niewiele, coś zwanego w USA „cartoon violence“. Oczywiście więcej tam emocji niż w Reksiu, ale szczerze mówiąc nie aż tak dużo jak w wielu innych współczesnych filmach dla dzieciaków.

Ale co to jest Pokemon Go?

Zanim napiszę o samej grze, dwa terminy, które pojawiły się w użyciu dość niedawno. Pierwszy to geolokalizacja. To szeroko rozumiana technologia wykorzystująca fakt, że w praktycznie wszystkich smartfonach mamy GPS. Dzięki temu różnego rodzaju aplikacje (Np Foursquare, Swarm, czy nawet Facebook) wiedzą gdzie jesteśmy i odpowiednio to wykorzystują. Gry tego typu nie są nowością, mają już ładnych kilka lat.

Drugi termin to AR, czyli Augmented Reality, czyli rozszerzona rzeczywistość. To, żeby nie wgłębiać się w detale, wykorzystywanie na przykład aparatu telefonu, by pokazać coś więcej. Wykorzystują to na przykład aplikacje które – po skierowaniu kamery na niebo w nocy, pokazują nazwy gwiazdozbiorów. Swoją drogą fajna sprawa, warto spróbować.

Dobra, ale co mają do tego Pokemony? Otóż właśnie w tym roku firma Niantic postanowiła wyprodukować grę, która będzie właśnie korzystała z tych technologii. A co to właściwie oznacza?

W grze wcielasz się w łowcę Pokemonów. Łapiesz je, kolekcjonujesz, wymieniasz, ewoluujesz i w końcu walczysz. Gra stała się międzynarodowym hitem na skalę jakiej do tej pory nie znał świat, jeśli mi nie wierzysz – wyjdź wieczorem do pobliskiego parku. Najlepiej póki trwają wakacje. Tłumy ludzi ze smartfonami mówią same za siebie.

Cały trick polega na tym, że… nie da się w nią grać siedząc w domu. Pokemony są poukrywane w różnych miejscach, aby je znaleźć musisz fizycznie przemieszczać się z telefonem. Aplikacja wie gdzie jesteś (tak samo jak Google Maps wiedzą gdzie jesteś), pokazuje twojego ludzika na mapie okolicznych ulic i w zależności od tego pozwala ci wykonywać odpowiednie czynności. Co więcej, punkty orientacyjne w prawdziwym świecie (kościoły, kapliczki, pomniki i inne takie) są tu specjalnymi punktami w których zbiera się różego rodzaju ekwipunek lub walczy. Oczywiście wirtualnie.

Reakcje

Reakcje Starych Ludzi (czyli nas) były oczywiście do przewidzenia. To przykre, ale tak już jest – wszelkie nowości to zło, tak samo jest choćby ze Snapem. Każdy mówi sobie mając naście lat „nie zestarzeję się, nie odpadnę“, a potem narzekamy na wszystko co robi „to nowe pokolenie“ 🙂

Ja chciałbym dzisiaj napisać, że – o ile pilnujemy pewnych spraw – gra może być całkiem fajna. O wieku napiszę na końcu.

Ruch!

Ale zanim napisze o ograniczeniach, jedna podstawowa kwestia. Ruch. Tak, w tej grze ruch jest konieczny. Trzeba fizycznie ruszać się po okolicy, by cokolwiek znaleźć, a żeby wykluć znalezione jajka, trzeba przejść określony dystans – 2, 5 czy nawet 10 kilometrów! I uwierzcie mi – to działa. Znam osoby, które dzięki tej grze w niecałe dwa miesiące przeszły sto, czy nawet dwieście kilometrów!

Oczywiście można narzekać „khe, khe, my nie potrzebowaliśmy gier, aby chodzić“. Może. Ja chodziłem, bo zdobywałem odznaki PTTK – też można narzekać, że kiedyś nie były potrzebne. Nie ma co porównywać tej sytuacji do wyidealizowanego dzieciństwa, jeśli mam wybierać siedzenie przez telewizorem lub chodzenie po okolicy nawet z włączonym smartfonem – wygrywa to drugie.

Limity

Ale jak to z grami bywa – ważne są dwie rzeczy. W CO grają dzieciaki i ILE w to grają. Jestem daleki od demonizowania gier i tabletów jako takich, jestem w stanie wskazać bezzwłocznie gry, które są o niebo lepsze od niektórych programów w TV, to chyba niezbyt trudne. O grze jako takiej już napisałem – nie widzę tam żadnych „złych“ treści. Ot, znajdowanie stworków, rzucanie w nie kolorowymi kulkami, ewoluowanie ich, ewentualnie toczenie rozgrywek, które można nazwać niemalże sportowymi. Sama gra nie jest zagrożeniem. Ono czai się gdzie indziej.

Po pierwsze to limity. Nie wiem jaki jest złoty środek, nie wiem jakie limity narzucacie dzieciakom jeśli chodzi o granie. To oczywiście jest zależne w dużej mierze od wieku. U nas dziewczyny nie wykazują zbytniego zainteresowania grami (mają 2 i 4 lata), ale Franek spokojnie je równoważy. W ciągu roku szkolnego może grac tylko w weekendy, zresztą nie ma aż tyle czasu na to. W wakacje pozwoliliśmy mu godzinę dziennie korzystać z tabletu, niezależnie od tego, czy to oglądanie bajek, czy granie. Dodatkową przeszkodą w graniu w Pokemony jest fakt, że nie puszczamy go samego na miasto (ma 6,5 roku), a jego tablet nie ma połączenia z internetem.

Dlatego polować na Pokemony chodzimy razem – ja udostępniam mu internet z mojej komórki, a także jestem obok. Ale gros waszych dzieciaków ma pewnie więcej lat, własne komórki i więcej możliwości poruszania się po mieście.

Niebezpieczne miejsca

O czym więc warto porozmawiać z dzieciakami? Przede wszystkim o miejscach w które chodzą. Gry pochłaniają – niezależnie od tego, czy to dobra planszówka, gra komputerowa, czy gra na komórkę. W tych pierwszych wypadkach sytuacja jest o tyle lepsza, że siedzimy na tyłku. W grach wymagających chodzenia (choć niby są lepsze, bo ćwiczymy ruch na świeżym powietrzu) można po prostu wejść tam gdzie nie trzeba. Na kilka sposobów.

Po pierwsze dość niebezpieczny jest tryb „zombie“. Zombie to niekoniecznie ludzie wpatrzeni w tę grę – rozejrzyj się po mieście, komórkowych zombie jest pełno. Sprawdzają fejsa, instagrama, maila czy nawet smsy. Chodzą wgapieni w telefon i nie widzą co dzieje się dookoła. I tak, to niebezpieczne. Można wpaść do studzienki, można wejść pod samochód, czy na autostradę – w Brazylii tak właśnie zginęło kilku graczy w Pokemony. Choć na całym świecie zginęło tak o wiele więcej osób, wcale nie grając w tę grę. Ja gdy idę z Frankiem zawsze mówię mu wyraźnie – nie ma patrzenia w ekran gdy przechodzisz przez pasy. Warto o tym porozmawiać, to realne zagrożenie. Szczególnie przy polskich kierowcach.

Druga kwestia to niebezpieczne obszary. Łatwo jest zapędzić się w średnio fajną część miasta – ja nie wiem jak to jest, bo w Warszawie zrobiło się już dość bezpiecznie w ciągu ostatniej dekady, ale każdy zna miejsca, które – szczególnie nocą – nie są zbyt gościnne.

Trzecia sprawa to tereny prywatne. Tak, były już przypadki, gdy gracze wbijali się na prywatny teren, „bo tam jest Pokemon“ i choć to niezbyt częsta sytuacja, to warto o tym porozmawiać. Gra grą, rzeczywistość rzeczywistością.

Niebezpieczni ludzie

Granie w Pokemon Go to dość duża doza interakcji z ludźmi – uwaga – wcale nie wirtualnych. Gra nie przewiduje chatu w aplikacji, więc po prostu trzeba rozmawiać. I tu mówię dość jasno – to naprawdę super sprawa. Nie widziałem dawno tylu spontanicznych rozmów w parku, czy w innych miejscach. Ludzie zagadują (widząc, że ktoś inny też gra), pytają w której jest drużynie, oferują pomoc. Jeździłem nieco na rowerze z różnymi graczami i wygląda to naprawdę fajnie i pozytywnie. Ale… oczywiście można to również wykorzystać do niecnych celów. Wyobrażam sobie zboczeńców wykorzystujących grę po to by zagadać, czy też złodziei wabiących graczy w jakieś miejsce. Tu obowiązują takie reguły jak kiedy indziej – warto by dzieciaki miały olej w głowie (rozmawiaj, rozmawiaj, nie moralizuj tylko rozmawiaj) i chodziły w grupkach, wtedy zawsze raźniej i bezpieczniej.

Podsumowanie

Reasumując – gra jako taka nie jest złem, nie ma w niej elementów gorszych niż w większości innych gier. Nie ma też co robić z niej szatana – spora część dorosłych, których znam, sama wgapia się codziennie w telefon z zupełnie innych powodów. Czy one są lepsze? Nie sądzę. Lub motywuje się w inny sposób do ruchu. Czy Endomondo jest lepsze? Dlaczego? Warto natomiast pamiętać o tym, by rozmawiać z dzieciakami o tym co robią i wplatać w rozmowę ileś zdrowego rozsądku. Bez moralizowania. Wiem, że to trudne. Nikt nie mówił, że będzie łatwo 😉

P.S. A od ilu lat? Aplikacja w Google Play jest oznaczona 3 i ja myślę, że nie ma powodów, by kilkulatek grał w taką grę. Aczkolwiek trzeba zastanowić się, czy chcemy, by grał. Sensowna wydaje się granica 6-7 lat, pamiętajmy że to polega na chodzeniu z telefonem w ręku 🙂