A przecież nie otwieram piekarnika po 10 minutach pieczenia ciasta, oczekując, że będzie gotowe. Nie złoszczę się na nie, nie klnę pod nosem, że jakieś takie niewyrośnięte i niesmaczne, a miałbym chęć je zjeść już teraz, bo głodny jestem. A przecież nie wysiadam zły gdzieś w Pruszczu Gdańskim, że jeszcze morza nie widzę, a już bym chciał położyć się na piasku i popatrzeć w chmury. A przecież nie wpatruję się zdziwiony w śliwowiśnię zaraz po powrocie z ferii zimowych, zdziwiony, że jeszcze nie pokryła się białoróżowymi kwiatami.
Bo to trochę jak wrzucić dziecko do wody i kazac mu pływać. Jak posadzić studentów pierwszego dnia w ławkach i kazać budować układy scalone. Jak pójść na siłownię i wymagać pierwszego dnia od mięśni, by naprężyły się tak mocno, by koszulka zatrzeszczała w szwach.
Dlaczego więc tak często złoszczę się na dzieciaki za to, że nie zrobiły czegoś tak jak powinny? Dlaczego tak często zapominam, że to wszystko przecież proces, który jeszcze trwa i trochę trwać będzie? Że przecież o to w tym wszystkim chodzi. Że to nauka, a ja jestem nauczycielem?
***
Homo sapiens rodzi się wcześnie. Bardzo wcześnie. Wcześniej niż właściwie jakikolwiek inny ssak. Źrebak już kilka godzin po przyjściu na świat bryka wesoło wokół matki, mały ssak natomiast będzie bezbronny jeszcze latami. Tak wyglądała nasza ewolucja – ludzkie mózgi stały się w pewnym momencie zbyt duże by mieścić się między biodrami rodzącej kobiety, a biodra zbyt wąskie od kiedy zaczęliśmy chodzić na dwóch nogach. Rodzi się więc i oczekuje tego byśmy nauczyli go wszystkiego. Od podstawowych czynności po wszelkie zawiłości bycia człowiekiem rozumnym.
***
Zapominam. Ciągle zapominam. W złości, w niecierpliwości, w zmęczeniu i zabieganiu. W hałasie i chęci odpoczynku. Zapominam, że przecież to wszystko misja treningowa, że ten cały mechanizm nie ma szansy dobrze działać, bo przecież dopiero się uczy, dopiero się kalibruje, dopiero się przygotowuje. Więc testuje, naciska, sprawdza granice, gra na nerwach i próbuje postawić na swoim. Kalibruje swój system wartości, uczy się relacji, zaufania, współpracy.
Spokojnie, nie umartwiam się zbytnio. Jestem od tego daleki. Nie poświęcę się cały. Nie chcę i nie potrafię. Wiem, że są tacy rodzice, ja nie jestem jednym z nich. Owszem, oddałbym wszystko, gdyby była taka potrzeba, oddałbym nawet życie, ale gdy jej nie ma, chcę też żyć, też mieć coś z tego całego ziemskiego padołu zanim starość mnie zniecnacka zaskoczy.
Więc balansuję na tej linie – nie być zbyt surowym, nie być zbyt pobłażliwym. Nie dać wejść na głowę, nie być tyranem. Uczyć systematyczności, pozwalać na spontan. Trzymać się zasad, pozwalać na szaleństwa.
Ale przede wszystkim nie zapominać, że to właśnie tak ma wyglądać. Nie zapominać, że nie mam prawa wymagać, by ten stwór, który prędzej czy później wystrzeli we własne życie nie jest dorosłym, ukształtowanym osobnikiem.
To tak oczywiste, a ja tak łatwo o tym zapominam.