Co jakiś czas sieć obiega jakieś zdjęcie, jakieś nagranie, jakiś artykuł. Bohaterem jego jest dziecko. Starsze, a może młodsze. Klnące, bijące, wyzywające. I ja wtedy nigdy nie myślę o tym dziecku. Myślę sobie „gdzie są jego rodzice?”. A raczej „gdzie byli jego rodzice?”. Bo teraz jest już pewnie trochę za późno.

Obserwuję rozwój internetu właściwie od samych jego polskich początków. Od czasów kiedy modemu nie używało się wcale do łączenia z internetem, tylko z komputerami kolegów. Na początku – jak to w każdym elitarnym towarzystwie – panowały tu surowe reguły. Netykieta regulowała nawet ile linijek powinien posiadać podpis w mailu, nie mówiąc o takich oczywistościach, że nie należy się obrażać. Z sieci korzystała stosunkowo niewielka liczba osób i były to osoby skupione wokół różnych ośrodków akademickich. Gdy dodamy do tego fakt, że było to zaraz przed epoką gwałtownego rozwoju Szkół Wyższych Wszelkich Kierunków, oraz czasy w których na uczelnię było się naprawdę trudno dostać, otrzymamy obraz medium całkiem kulturalnego.

Co zmieniło się przez następne 20 lat wiemy chyba wszyscy. Wystarczy wejść w dowolną dyskusję pod artykułem na portalu, aby zostać ochlapanym gnojem. Słownictwo, wyzywanie się, agresja werbalna – to jest dziś na porządku dziennym. I to mnie trochę przeraża, choć może to zbyt mocne słowo. Ja po prostu staram się unikać takich miejsc, nie schodzą nigdy poniżej linii komentarzy, staram się ewakuować z takich dyskusji na Facebooku. Gdy ktoś bluzga w „moim kawałku netu” bez skrupułów banuję. Nikt nie płaci mi za prostowanie patologii.

Dzieci Sieci

Ale jest coś co nie daje mi spokoju. Otóż za chwilę moje dzieciaki zaczną korzystać z sieci. O rany jakie tam za chwilę. Przecież już oglądają bajki na Youtube i nie raz jest tak, że sami po nim chodzą klikają „podobne” lub „sugerowane”. Nie potrafią jeszcze czytać, przynajmniej na tyle, by zagłębiać się w dyskusje, natomiast konsumują jak najbardziej treści video i zdarzało się niestety, że weszli tam, gdzie do końca wejść nie powinni. I nie chodzi mi bynajmniej o treści dla dorosłych. Chodzi mi także o treści tworzone przez dzieciaki dla dzieciaków. Bo czasem mam wrażenie, że o ile w dorosłych dyskusjach takie trolle stanowią mniejszość i po chwili idiota zostaje przywołany do porządku, to gdy wchodzę w części sieci zdominowane przez gimnazjalistów, a nawet młodszych, to… resztki włosów jeżą mi się na głowie.

Nie trzeba specjalnie się wysilać, by zobaczyć co robią w sieci nastolatki, a nawet młodsi. Ja wiem, że czasy się zmieniają i ja za słowo „cholera” dostawałem karę, ale dziś bluzganie jest na poziomie dziennym. Co więcej, nie chodzi tu jedynie o używanie bluzgów jako wykrzykników, a o regularne wyzwiska i mieszanie z błotem drugiej osoby. Dzieje się to na forach, dzieje się to w filmach. Naprawdę trochę mi zajęło zanim znalazłem odpowiednie kanały z filmami z gier dla Franka, co do których byłem pewien, że nie pojawi się w nich żaden „chuj” czy „kurwa”. Prowadzone bynajmniej nie przez dzieciaki, tylko przez mojego rówieśnika Remigiusza.

I choć Rock cieszy się uwielbieniem dzieciaków w różnym wieku, to gwiazdą Youtube’a jest również Gimper, który znany jest z tego, że nie oszczędza swojego języka.

Ale to nic. Przecież jest całkiem spora szansa, że także twoje dziecko słucha Popka. Nie wiesz kto to Popek? No cóż, jeśli masz dziecko w wieku od 10 do 20 lat i nie wiesz kto to Popek, to sygnał, że ogarniasz rzeczywistości. Pozwól, że przybliżę postać tego „artysty” – to kryminalista z wypaloną blizną na twarzy, który śpiewa coś z pogranicza disco-polo i innych densowych klimatów, których nie ogarniam. Że to nie dotyczy dzieciaków? No prawie.Tu dzieci wesoło skaczące do słów „pizda nad głową” na szkolnej dyskotece.

Prawdę mówiąc nie winię rzeczonego Popka. On nawet – całkiem słusznie – mówi na jednym z filmików, że on nie śpiewa dla dzieci. Problem polega na tym, że jacyś nauczyciele, czy rodzice dopuścili do takiej sytuacji.

Zadaj sobie pytanie: czy ty naprawdę wiesz, co robi twoje dziecko? Co ogląda? Czego słucha? Kto jest dla niego autorytetem? Gadacie o tym czasem? Umiecie w ogóle rozmawiać?

Youtuberzy są teraz naprawdę dla dzieciaków jak BOGOWIE. Jeśli nie wierzysz – spytaj. Problem polega na tym, że o ile są po prostu śmieszni i nieszkodliwi, niektórzy pokazują fajne rzeczy, inni są za młodzi, żeby mieć poczucie jakiejkolwiek odpowiedzialności i po prostu nabijają sobie odsłony kontrowersjami i dość wulgarnym językiem. Przy okazji robiąc waszym dzieciakom z głowy sieczkę.

To nie jest tak, że teraz wezwiesz swoje dzieciaki i spytasz: „Słuchaj, czy ty tego no oglądasz jakieś filmiki na youtubie i tam sa przekleństwa i Popka słuchasz?”. Równie dobrze możesz spytać czy „palisz marichunanen”. Wywołasz tylko pobłażliwy uśmiech.

Ja wiem, że się mądrzę, wiem, że nie mam dzieci w tym wieku. Mam jednak dwa nieco inne doświadczenia. Dość stare doświadczenie bycia nastolatkiem. Może stare, ale ciągle jare – pamiętam bardzo dobrze, dlaczego nie robiłem pewnych rzeczy. Oraz sporo młodsze doświadczenie bycia wychowawcą dzieciaków w harcerstwie – trochę się ich przewinęło.

Czterdziestolatku! Ogarnij się.

Ale żeby o czymkolwiek mówić, trzeba mieć świadomość. Świadomość tego co robią dzieciaki i świadomość tego co się dzieje wokół nas. I ja tak patrzę sobie na rodziców tych dzieci i myślę – ludzie, gdzie wy jesteście?! Przecież nie mówimy o dziadkach, o 60 czy 70 latkach. Ale to mowa o moim pokoleniu! O ludziach będących w okolicach czterdziestki! Spora część moich rówieśników pozakładała rodziny przed trzydziestką, ten trend dekadę, czy dwie temu był o wiele mocniejszy. Teraz patrzę na nich i myślę sobie – dlaczego jesteście takimi e-miszami? Dlaczego wasza wiedza dotycząca internetu zatrzymała się jakoś 10 lat temu? To już nie są słodkie lata 90, ani to co było zaraz po nich. Tymczasem spora część korzysta z maila bo musi, na fejsie – o ile ma konto – może ustawi zdjęcie profilowe i… tyle. Żyje w świecie telewizji i prasy drukowanej. Ale to jeszcze pół biedy. Żyje w przekonaniu, że „lepiej jak siedzi przy tym internecie, przecież tam się nic nie wydarzy. Lepiej niż jakby miało się włóczyć po mieście, czy stać w bramie.” Na pewno?

Czy wiesz, co ogląda twoje dziecko? Jakie kanały? Co dzieje się na tych kanałach? O czym tam jest mowa? Jakiego języka się używa? Jakie wartości i zachowania mogą z tego płynąć? Spróbowałeś kiedyś obejrzeć, ale bez nastawienia „my to khe khe przy czym innym się bawiliśmy”, tylko realnie ocenić, jaki to może mieć wpływ? Czy wiesz, że teraz nie „wchodzi się do internetu” żeby coś zrobić, że teraz internet to właściwie część życia. To nie jest jakaś wirtualna gra, to kawał rzeczywistości w której żyje twoje dziecko. Czy byłeś tam kiedyś razem z nim?
Czy wiesz w jakie gry gra twoje dziecko? Gry jako takie nie są złem (sam się na nich wychowałem), ale czy 8 latek powinien grać w gry w których leje się krew?
Ale o czym ja mówię, skoro tak wielu rodziców wyznaje zasadę „siedzi przed ekranem, to spokój chociaż.”

O wartościach

To oczywiście nie jest tak, że zabronisz tego, czy owego i dziecko się posłucha. Bądźmy realistami. Ja sam dostawałem „szlabany na komputer” i zawsze potrafiłem je obejść. A dlaczego? Bo nie widziałem ich sensu. Bo wiedziałem, że są tylko karą. Że nic z czym się identyfikuję za tym nie stoi. Ale wiesz co? Nigdy, przenigdy niczego nie ukradłem. Nigdy też w ciągu całego liceum, nie spróbowałem żadnego narkotyku. Serio, nawet dżointa. A wiesz dlaczego? Bo miałem napisane gdzieś tam w małej głowie, że to złe. Po prostu. To nie była decyzja rodziców. Przecież oni nawet nie wiedzieli co dzieje się na imprezach. Tego akurat żadne pokolenie nie wie. Natomiast już pod koniec podstawówki zaczynałem mieć na tyle poukładane we łbie, że pewne sprawy były dla mnie po prostu strefą „no-go”.

Dlaczego? Dlatego, że takie wartości wyniosłem Z DOMU. Bo nie oszukujmy się, szkoła nie wpajała, nie wpaja i nie będzie wpajała żadnych wartości. To nadal anachroniczny system represji, który zmienił się o tyle, że kiedyś było bzdurne przepisywanie podręczników do zeszytów, a teraz są bzdurne testy, które zdaje się z kluczem odpowiedzi w ręku. Wychowanie? W szkole? Może w jednym na sto przypadków znajdzie się nauczyciel z powołaniem, który chce się za to zabrać. Ale to syzyfowa praca. Tym bardziej, że wy – rodzice, nie współpracujecie. Macie pretensje do nauczycieli, że mówią źle o waszych aniołkach. Jak to, wasze dzieci? Niemożliwe!

Wartości wyniosłem z domu i harcerstwa. Ale nie chodziło tylko o to, co mówił na zbiórkach druh i o oficjalne zasady tam panujące. Choć tak, było to ważne. O wiele ważniejsze, niż chodzenie na tenisa, czy inne zajęcia. To świetnie, że dzięki nim dzieciaki są bardziej wysportowane, czy uzdolnione manualnie. Ale czy w jakikolwiek wpływają one na system wartości waszych dzieciaków? Uczą je co jest dobrem, a co złem? Co wolno, czego nie wolno? Jeśli nie, to kto to robi? Wy? W jaki sposób i kiedy?

Bo ja nie będę ściemniał – moi rodzice też nie spędzali całych dni na rozmowach ze mną. Byli zajęci innymi sprawami. Pomogło co innego.

O grupie równieśniczej

Gdy patrzę wstecz na to co ukształtowało moje zachowania w tym okresie, to była to… grupa rówieśnicza. A tę miałem właśnie w harcerstwie. To nie jest tak, że nie chodziłem się nawalać co tydzień, bo miałem zakaz. To nie jest tak że nie wyzywałem kolegów od jebanych chujów, bo bałem się, że ktoś usłyszy. Wśród ludzi z którymi spędzałem większość czasu to było po prostu nie do pomyślenia.

I moi rodzice nie mieli pewnie o tym aż tak dużego pojęcia, bo nie wnikali aż tak dokładnie w to co robię. Zresztą wtedy nie mówiło się tyle o wychowaniu co dziś. Może o „dobrym wychowaniu”, o czym niestety dziś się zapomina. Ja natomiast w tejże grupie chodziłem po górach, podziwiałem piękne widoki, zastanawiałem się przy ognisku czym jest miłość i przyjaźń i słuchałem poezji śpiewanej. Nie oszukujmy się – rodzice nie będą spędzać przy dzieciach większości dnia, z upływem czasu nawet 1/4 czy 1/5 dnia. Owszem, fajnie jest jeść wspólne posiłki, spędzać czasem czas w weekendy, ale już za sekundkę okaże się, że dziecko większość czasu spędza samo. A grupa ta ma naprawdę kolosalny wpływ na to co robi twoje dziecko, szczególnie jeśli są w niej osoby nieco starsze, które są dla dzieciaków bardzo dużymi autorytetami. Stare powiedzenie „kim są jego rodzice” wcale nie jest takie głupie.

Asertywność!

I jeszcze jedna rzecz na koniec. Patrzę sobie na niektóre zjawiska i myślę sobie, drodzy rodzice, że brakuje wam jaj. Serio. „Bo inni tak robią”.

Widzę jak pozwala się dzieciakom grać codziennie godzinami na tabletach, czy oglądać na nich bajki, także podczas posiłków. „Mamo, bo Marcin tak może!”. Widzę jak kupuje się jakieś horrendalnie drogie prezenty na komunię. Jak zamienia się ten dzień w jakieś absurdalne parodie wesela. Trzy sukienki, pełen makijaż. „Bo Beata tak będzie miała!”. Dlaczego? Odkupuje się czas, który powinno się było spędzić z dzieckiem? Ściga się z innymi rodzicami? Czy po prostu nie ma się odwagi powiedzieć „nie”?

To WY jesteście rodzicami. Wychowanie „jakoś tam będzie” nie przynosi raczej dobrych skutków. Owszem, trochę się zmieniło przez ostatnie dekady. Wymagamy od dzieci raczej kreatywności i myślenia niż ślepego posłuszeństwa, nie stosujemy kar cielesnych, ale to naprawdę nie znaczy, że zostawiamy je sam na sam z monitorem i „jakoś tam będzie”.

Że nie jest łatwo? Nikt nigdy nie powiedział, że będzie.

Reasumując

Interesuj się tym co robi twoje dziecko. Spróbuj zrozumieć ten świat, prawdopodobnie nie jesteś zbyt stary. Wejdź w niego. Poczytaj o nim. Nie tylko z punktu widzenia stereotypowego rodzica na nic nie pozwalającego. Ale miej w ogóle o tym pojęcie.

Rozmawiaj. Dużo rozmawiaj. Im wcześniej nawiążesz dobre stosunki z dzieckiem tym lepiej. Potem dystans będzie się tylko pogłębiał. Spróbuj zrozumieć.

Ale reaguj stanowczo kiedy trzeba. Kiedy przestaliśmy uważać, że trzeba nauczyć dzieciaki dobrego wychowania? Kiedy słowo „savoir-vivre” zaczęło się mylić z „survivalem”? I tu nie chodzi wcale o bicie. Gdy bijesz, to jest już za późno, zresztą to gówno daje. Daje ulgę – tobie. Jeszcze nie udowodniono związku bólu pośladków po pasku z internalizacją wartości. Właśnie. Wartości.

Przekazuj wartości. Rozmawiaj o nich. Dawaj przykłady. Nie mówcie o tym bezpośrednio – masz do pomocy całą popkulturę! Większość filmów i książek dla dzieciaków mówi jasno o tym co jest dobre, a co złe. Rozmawiajcie o tym! Pokazuj dzieciakom, że ich pasje pasjonują też ciebie. Wysil się, to nie jest takie trudne.

Ogarniaj grupę rówieśniczą. To bardzo ważne. I tak, kontroluj. Ufaj, ale kontroluj. Wchodź na profile kumpli i autorytetów dziecka. Słuchaj. Jeśli trzeba reaguj, nawet stanowczo. Od niewłaściwiej grupy równieśniczej zależy bardzo dużo. Spróbuj rozpalić w dziecku pasję, która spowoduje, że zwiążę się z taką grupą. Może w harcerstwie. Może gdzie indziej. Kombinuj!

I w końcu włącz myślenie. Nie papuguj bezmyślnie po innych rodzicach. A na pewno się z nimi nie ścigaj. Bycie lepszym rodzicem to niekoniecznie kupowanie droższych prezentów, czy urządzanie huczniejszej imprezy z danej okazji. Może być zupełnie na odwrót.

Choć… mam wrażenie, że bez sensu ten tekst. Jeśli ktoś jest w stanie przeczytać tyle słów, jeśli ma na to czas i chęć, to pewnie to wszystko wie. Ale cóż, musiałem to z siebie wyrzucić.