Kiedy zamknę oczy i przywołam slajdy z dzieciństwa, jestem pewien że na sporej części z nich pojawi się cukier. Nawet w moim przypadku – a muszę jasno zaznaczyć, że nigdy nie byłem „psem na słodycze” i nie jadłem ich specjalnie często. Mama dbała o to, by cukierki nie leżały gdzie popadnie. Zresztą moje dzieciństwo przypadało na koniec PRL, więc dzisiejsze słodyczowe bogactwo przy kasie mogłem znać jedynie z Pewexu, gdzie z wiadomych przyczyn bywało się dość rzadko.
Mimo to wspomnienia z wakacji to na pewno pączki u Babci, to lody Bambino na patyku, gumy-kulki, żółta oranżadka w plastikowej torebce w którą wbijało się słomkę, czy czerwona z bąbelkami, w butelce. To gumy do żucia z historyjkami, samochodami, czy naklejkami. To makowiec, sernik i szarlotka u Babci. To wreszcie babciny kompot truskawkowy do którego nie żałowała cukru. Cóż, Babcia była jeszcze z pokolenia, które wierzyło, że CUKIER KRZEPI.
Dziś wiemy o tym, że cukier krzepi cukrzycę, że nadwaga jest problemem tak samo jak próchnica, a zbyt duża ilość tego rafinowanego, kryształu po prostu nie jest dobra dla zdrowia. Także naszego – w ramach mojej diety, od ponad roku unikam także słodzonych napojów i innych zbędnych źródeł kalorii. Chociaż… czasem pozwalam sobie na lekkie szaleństwo, bo w tym przypadku słynne zdanie z Vanilla Sky „And I know sour, which allows me to appreciate the sweet” (czyli „znam gorzki smak, co pozwala mi docenić słodki”) można odczytać dosłownie. Słodycze jedzone tylko co jakiś czas smakują lepiej niż gdybyśmy je jedli non stop.
Nasze podejście oczywiście dotyczy także dzieciaków. Nie wyobrażam sobie, by mieli nieograniczony dostęp do cukierków, czy batonów. Jak bardzo nie chciałbym dawać im wolności w różnych kwestiach, wiem dobrze że wolność w tym zakresie skończyłaby się po prostu źle. Słodycze przed obiadem i słynne „obiad na pewno zjem!” i późniejsze „już nie dam rady!” po jednym gryzie. No nie, po prostu nie.
Ale szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie totalnego pozbawienia ich słodyczy. Jest coś magicznego w tym słodkim smaku, coś co zapisuje się na lata i daje trochę przyjemności z życia. „Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu” jak mówi słynne powiedzenie i ja się w kwestii słodyczy trochę z tym utożsamiam. Często bywa tak, że dowolne zdjęcie dzieci jedzących słodyczy wzburza część Wojujących Matek z Internetu piszących JAK MOŻECIE KARMIĆ DZIECI BIAŁĄ ŚMIERCIĄ!?
Umiar. To słowo klucz. Umiar i czytanie etykiet. To zresztą podstawa diety, która mnie doprowadziłą do zrzucenia 10 kg tłuszczu i dorzucenia kilku kilo mięśni w półtora roku – wiem że działa to zarówno na ciało i psychikę. Warto zachować pewien umiar jednocześnie zbytnio się nie katując. Warto też pamiętać, że tak jak tłuszcz tłuszczowi nierówny, tak cukier cukrowi również. I tak jak unikamy jak się da najgorszego z olejów, czyli oleju palmowego, tak unikamy wszedobylskiego syropu glukozowo-fruktozowego. A najlepszym sposobem na jego uniknięcie jest… produkcja własnych słodyczy 🙂
Stali czytelnicy i czytelniczki wiedzą, że uwielbiam gotować z dzieciakami i rzeczywiście raz na jakiś czas gotujemy na słodko. Tym razem postanowiliśmy wyprobować coś, co jest w sumie zabawką, produkującą prawdziwe słodycze!
Zestawy Smoby Chef to bezpieczne zabawki pozwalające wyprodukować lizaki i czekoladki. Piszę „bezpieczne”, bo wymyślone są tak, że właściwie nie da się – jak w przypadku tradycyjnego gotowania – skaleczyć, lub sparzyć, co znacznie zwiększa komfort podczas gotowania.
Smoby Chef to dwie zabawki – fabryka lizaków i fabryka czekoladek. Obie bazują na dość podobnej konstrukcji – w specjalnych mini wannach, które wypełniamy ciepłą wodą, roztapia się pokruszona czekolada, którą wlewamy do specjalnych foremek lub którą przyozdabiamy wcześniej przygotowane lizaki.
Produkcja czekoladek jest znacznie prostsza i polega po prostu na stworzeniu czekoladek i późniejszym ich ewentualnym przyozdobieniu. Lizaki natomiast formujemy z masy składającej się z chleba lub ciasta drożdżowego i czekolady.
Takie ciastowe kulki nabite na patyk, możemy następnie przyozdobić płynną czekoladą i różnymi posypkami.
Słodycze przyrządzone własnoręcznie smakują o wiele bardziej, mamy kontrolę nad składnikami i… przede wszystkim możemy spędzić czas z dzieciakami i wyćwiczyć w nich kreatywność.
Ale to nie wszystko! Pamiętacie może, że jakiś czas temu pojechaliśmy z Mary do Domu Samotnej Matki i Dziecka, gdzie razem z przebywającymi tam dzieciakami stworzyliśmy pokaźną kolekcję czekoladek i lizaków? Słodycze te będzie można niedługo zlicytować na specjalnej aukcji – dochód z niej pójdzie właśnie na rzecz tej placówki! Czekajcie na sygnał!
Tekst powstał przy współpracy z marką Smoby. Zdjęcia Agnieszka Wanat.