• 12 sierpnia, 2015
  • Michał Górecki
  • 3

Kilka lat temu, kilka miesięcy po urodzeniu się Franka i naszym powrocie do Polski wciągnąłem się w pewną grę na komórki, która wymagała fizycznego przemieszczania się po mieście. Poznałem dzięki niej pewnego gracza z którym wspólnie wirtualnie podbijaliśmy Warszawę. Napomknął on gdzieś tam między bitwami, że właśnie urodziło mu się dziecko. Powiedziałem:

– Ej stary to teraz chyba dłuższa przerwa?

– E co ty. Mieszkam w dużej rodzinie, z rodzicami, teściami i babcią. Zawsze ktoś pomaga nam z dzieckiem.

W pierwszej chwili takie rozwiązanie wydaje się tragiczne. Na co dzień? Z rodzicami i TEŚCIAMI? To przecież niemożliwe! Niby tak. Choć gdy człowiek pomyśli trochę bardziej, zaczyna rozważać plusy takiego rozwiązania, lub innych, trochę mniej hardkorowych.

Gdy miał urodzić się Franek, byliśmy w Genewie sami. Z garstką znajomych. Całe szczęście na czas porodu przyjechali moi rodzice, by po tygodniu „wymienić się” na rodziców Mary. Pierwsze dziecko, totalny szok. Tak dobrze, że nam pomogli.

Oczywiście zazwyczaj nie jest kolorowo. To są rodzice. Będą zwracać uwagę, będą chcieli robić wszystko po swojemu. Ale mimo to jest łatwiej, jest znacznie łatwiej. Nie wyobrażam sobie wychowywania dziecka bez ich pomocy. Gdy Franek był mały, Mama przyjeżdżała co tydzień na jeden dzień (mieszka pod Warszawą) aby nas odciążyć. Później mieliśmy „swoje” czwartki gdy wychodziliśmy do kina, czy restauracji. To dość ważne, by co jakiś czas oderwać się od dzieci i spędzić czas ze sobą. Lub po prostu zrobić coś w domu, co wymaga skupienia lub wolnych rąk i braku przeszkadzających dzieci. W końcu udało nam się też wyjechać na urlopy bez dzieciaków, bo i takie wakacje czasem potrzebujemy. Tak spędziliśmy tydzień na Maderze, czy dwa tygodnie na La Palmie.

To wszystko byłoby niemożliwe bez rodziców – moich i Marysi. Jak już kiedyś pisałem – jeden z moich znajomych mający dzieci w podobnym wieku, mówił że nie ma rodziców i teściów, którzy mogliby mu pomóc. Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać.

Ale, ale. Za chwilę usłyszę „ja mam beznadziejnych teściów!”. No cóż. To prawda, że nie każdy ma idealną sytuację. A bardzo, bardzo dużo zależy od ciebie. Serio.

Ja już w liceum dostrzegłem, że dobre stosunki z teściami są KLUCZOWE. Nie, nie robiłem tego czysto instrumentalnie, ja naprawdę lubię dobrze żyć z ludźmi. Ale nie oszukujmy się, to da się wypracować. Trzeba mówić odpowiednie rzeczy, trzeba po prostu budować relacje. Ja robiłem to dodatkowo przez gotowanie – gotujący zięć to skarb 🙂 I nie chwaląc się – pamiętam, że zawsze miałem dobre stosunki z teściami. Spotkałem kiedyś jednego z byłych „teściów” z czasów liceum na ulicy – poznał mnie od razu i nie chciał mnie wypuścić – pytał co u mnie, widać że cholernie chciał ze mną pogadać. Bywały takie sytuacje, że teściowie nie chcieli przyjąć do wiadomości faktu rozstania się z moją dziewczyną, a nawet byli przez to niemili dla moich „następców” 😀 Pracuj nad tym od początku. Tak, to będzie może kosztowało trochę twojej dumy, trochę twojej nieustępliwości, ale UWAGA – budowanie relacji to często ustępowanie, przyznawanie racji innym, czy przyjmowanie ich punktu widzenia. Egoista i egocentryk nigdy nie zbuduje dobrych relacji, wszystko musi być na jego modłę.

Owszem, „dziadkowie” będą zawsze chcieli się wtrącać, robić po swojemu, zwracać uwagę. Ja po prostu się z tym pogodziłem. Owszem, pewnie nie wytrzymałbym tego na co dzień, ale coś za coś. Zawsze możesz wynająć płatną opiekunkę, która nie będzie narzekała. Dziadkowie są od rozpieszczania, nadal czują się starsi i mądrzejsi, tak było pewnie już w Babilonii i będzie gdy skolonizujemy kosmos.

Nie, nie puszczam wszystkiego mimo uszu, ale sporo rzeczy tak. Na niektóre zwracam uwagę, bo przecież to nie jest tak, że my mamy zawsze rację. Czasem stare metody rzeczywiście mają jakiś sens.

No tak, teraz pewnie ileś osób powie „ale my mamy przypadek beznadziejny”. To prawda, ja trafiłem idealnie. Teściowa, która zwraca mi uwagę rzadziej niż własna Mama oraz teściu będący geekiem o wiele bardziej geekowym ode mnie – zawsze potrafi mnie zagiąć. Ale dam sobie obciąć rękę, że spora część z was ma „kosę” z teściami na własną prośbę. Bo to wy jesteście uparci jak osły, najmądrzejsi i nieomylni. Pewnie, macie do tego prawo, możecie wyprowadzić się nawet do innego kraju i żyć w ciszy i spokoju. Ja tam wolę mimo wszystko trochę pomocy – jest ona czasem niezastąpiona. Zresztą sam pamiętam moje babcie, które przychodziły często i opiekowały się nami przed szkołą, czy po szkole. To było o tyle fajniejsze od zostawania na jakiejś świetlicy.

Tym bardziej, że relacja z Dziadkami to jedna z piękniejszych relacji w życiu dziecka. Ja sam teraz żałuję, że spędziłem tak mało (choć w sumie spędziłem sporo) czasu z moimi Dziadkami, których już nie ma wśród nas. Lato u Babci – ech, to było COŚ.

Tak więc o ile rzeczywiście nie jesteś jednym z tych beznadziejnych, beznadziejnych przypadków, od początku pracuj nad układem z teściami. Tak – oni będą być może zazdrośni. W końcu zabierasz ich ukochanego synka / córkę. Muszą się martwić. Ty się nie będziesz martwić?

A gdy już nie masz pomysłu jak rozegrać daną sytuację – zrób najprostsze ćwiczenie świata. Wyobraź siebie w takiej sytuacji. Spróbuj zrozumieć drugą stronę. Może to pomoże? 🙂 A także rozmawiaj. Tak mało ludzi rozmawia otwarcie o swoich problemach. Tak, to cholernie trudne.

A teraz najważniejsze

Większość problemów z teściami da się rozwiązać… rozmową między wami. Nie tobą i teściem czy teściową. WAMI. Najgorzej gdy nie macie tutaj wspólnego zdania. Gdy Mama lub Mamusia wtrąca się, a jeden z małżonków stoi po jej stronie przeciwko drugiemu. To już jest hardkor. Rozmawiajcie o tym, dla mnie to dość jasne, że o rodzinie decydujemy MY, a nie nasi rodzice. Kiedy to jest jasne, kiedy tu macie wspólny front, wszystko inne staje się łatwiejsze. Gdy natomiast Mamusia żyje w bliskim związku z swoim małym, 35 letnim syneczkiem i nie chce oddać go żonie – tutaj rzeczywiście sytuacja jest CHORA. Ale to zupełnie inny przypadek i w takie nie chcę się mieszać.

Dobre układy z rodzicami i teściami ułatwiają na prawde dużo. Ale nie patrzmy na to instrumentalnie. To po prostu zdrowa atmosfera w rodzinie. A ona potrzebna jest bardzo nam. A na pewno naszym dzieciom.