Jechaliśmy gdzieś. Nawet nie pamiętam gdzie. Wiesz – to co zwykle. Zastanawiasz się, czy zdążysz na czas, spieszysz się, choć spieszyć się wcale nie musisz. Ot, przyzwyczajenie. Może zasną. Może będzie spokojniej. Może o czymś pogadacie w spokoju – o ile też o coś się nie pokłócicie – tak przecież wygląda proza życia. Ile mam paliwa? Spalanie w porządku? Zrobiliśmy ten przelew za ubezpieczenie? O oponach zaraz trzeba będzie pomyśleć. Ciekawe czy na wjeździe będzie korek. BOŻE, NIECH ONI BĘDĄ JUŻ CISZEJ Z TYŁU! Zaraz obudzą Helenę.

I wtedy przybłąkała się ona. Ta myśl. Wleciała niepostrzeżenie do samochodu zupełnie nie wiem dlaczego. Może kiedyś tędy jechałem? A może ta konfiguracja drzew, drogi i sam-nie-wiem-czego trąciła jakąś zapomnianą synapsę i przywołała wspomnienia? Te kiedy Mama wyjmowała kurczaka zapakowanego w folię. Mogliśmy go jeść, tak aby nie ubrudzić siedzeń. Tata zatrzymywał się co chwilę i kupował łubiankę jakichś owoców. Najlepsze były wiśnie i czereśnie, można było strzelać pestkami.

A potem nagle moje myśli pogalopowały dalej. Zobaczyłem przed oczami miliony obrazów i wspomnień z dzieciństwa. Bo pal licho to czy jadę tam gorszym, czy lepszym samochodem. Jeździliśmy Polonezem i to jego pamiętam najcieplej. Czy siedzi mi się wygodniej, czy nie. Czy samochód pali tyle, czy tyle. Pal licho jakie mam na sobie buty, czy bluzę. To wszystko jest niczym przy tym co prawie najcenniejsze.

Przy wspomnieniach.

Śmieszne to nasze życie. Przeżywamy dopiero jedną trzecią – z czego samych początków zupełnie nie pamiętamy – i już zatracamy się w tym co było. To dla nas tak magiczne i niesamowite. Szczególnie pierwsze dziesięć lat – czas beztroski i radości. Kolorowy do granic możliwości. Potem już tylko blednie, jak bardzo kurczowo byśmy się go nie trzymali.

I nagle dotarło do mnie, że to już. Że to dzieje się teraz. Że to nie jest jakiś-tam-dzień w którym jadę gdzieś-tam, po to by tam dojechać. Ten dzień, jak każdy inny, jest jedną z kartek wielkiej księgi wspomnień moich dzieciaków. Księgi w której nie ma poprawek, nie ma ładowania poprzednich wersji i wprowadzania poprawek. Księgi, która zapisuje się jak wiecznym piórem – raz i na zawsze.

Albo fabryki. Fabryki,  która każdego dnia produkuje wspomnienia po to by zapakować je do małych pudełeczek i ustawić na półce. Pudełeczek po które twoje dzieciaki będą sięgały za pięć lat. I za dziesięć. I za pięćdziesiąt. Fabryki, która produkuje to co prawie najcenniejsze w ich życiu. Wspomnienia. I wiesz co? Nagle zdałem sobie sprawę, że to ja jestem jej dyrektorem. No dobra, dobra. Ustalmy, że zarząd jest dwuosobowy 😉

I nagle ta mała, zdawałoby się rzecz, zaciążyła na mnie jak wielki kilkutonowy odważnik. Przecież nie mogę tego zepsuć! Co zapamiętają moje dzieciaki? Jaki będę w ich wspomnieniach? Co będą o mnie opowiadać swoim dzieciom? Czy będą miały tak samo kolorowe wspomnienia jak ja? Czy zapamiętają mnie jako surowego despotę, który wprowadza reguły i zakazuje jeść za dużo słodyczy? Czy we wspomnieniach będą widzieć mnie zgarbionego nad telefonem? Podnoszącego na nich głos?

Zapominam się czasem i łamię zasady. To jest najfajniejsze. Wygłupiam i robię rzeczy zupełnie niespodziewane. Jemy czasem niezdrowo, opychamy się lodami i bitą śmietaną. Powstrzymuję swoją frustrację gdy tylko się da – zawsze przychodzi zbyt szybko. Krzyk nie pomaga. Nie krzyczę po to by coś osiągnąć. Krzyczę, by się wyładować. Czy to fair?

Staram się nie narzucać swojego tempa. To trudne, to cholernie trudne. Ale to my żyjemy w chorym świecie. To świat dzieci jest tym naturalnym. Biedronka na płocie jest fajna, nic nie stanie się jeśli wsiądziemy do samochodu minutę później.

Jestem dyrektorem fabryki wspomnień. Codziennie muszę uważać, jakie pakunki pojadą taśmociągiem do Wielkiego Magazynu. To trudne, bo jednocześnie nie mogę pozwalać na wszystko. Na jedzenie zbytniej ilości niezdrowych rzeczy, na nieponoszenie konsekwencji, na dobre wychowanie dzieciaków. Dla ich dobra. Ale jednocześnie muszę pamiętać o tym, że to już nie próba generalna. To jest TEN czas, gdy to się dzieje.

TERAZ.

Choć nie chce mi się w to ciągle wierzyć, to właśnie moi kumple są takimi samymi wujkami, jacy przychodzili do moich rodziców. To właśnie nasze wyjazdy na wakacje mają szansę stać się tymi kultowymi wyjazdami pamiętanymi przez lata. To właśnie teraz. Nie później. Nie za pięć lat. Na pewno nie za dziesięć. Tym bardziej za piętnaście.

Odwiedzasz swoją fabrykę? Czy jesteś zbyt zajęty czym innym? Pracą, zmęczeniem, innymi sprawami? Warto. Bo gdy cię nie ma, ona nadal działa. Ale produkuje nie do końca to co chcesz. Chyba.

Że to trudne? Ano. Nikt nie mówił, że będzie łatwo.