• 28 lutego, 2015
  • Michał Górecki
  • 7

W ostatniej notce opisałem kwestię ślubu. Wiedzieliśmy oboje, że chcemy kiedyś wziąć ślub z wymarzonym partnerem / partnerką, choć nie wiedzieliśmy jeszcze o tym, że chcemy go wziąć właśnie ze sobą 🙂 Od tego jest właśnie TO pytanie, pytanie które tradycyjnie zadaje facet. I oczywiście miliony babć i cioć podczas wszelkich okazji typu „święta”. Ale znowu – to WASZE pytanie i WASZA decyzja. Ok, ale jak to zrobić?

Kiedy?

Nie ma chyba jednoznacznej odpowiedzi na pytanie „czy już?”. Wynika to po trochu ze stażu związku, po trochu z tego co właściwie oznaczają zaręczyny dla was, z etapu związku i trochę z wieku 🙂

Ze stażem bywa różnie. Znam pary, które przed ślubem były ze sobą nawet 10 lat, znam takie, które zaręczyły się po pół roku. My jesteśmy bliżej tego drugiego bieguna – zaręczyliśmy się nieco po ponad roku bycia razem – zaczęliśmy na początku kwietnia 2006, a TO pytanie zdałem 2 maja 2007. Czy to szybko? Trochę tak. Jednak nasz związek w ogóle posuwał się dość szybko, byliśmy już po kilku związkach, choć chociaż ja zbliżałem się do 30-tki, to Mary miała dopiero 23 lata. Ale byliśmy dość pewni siebie, coś w głębi duszy mówiło nam, że to TEN związek. Śmialiśmy się, że wciskamy przycisk Fast Forward i przewijamy do przodu te wszystkie początkowe umizgi – dość szybko zamieszkaliśmy razem. To śmieszne, ale nie mieliśmy praktycznie etapu randek – już w pierwszym miesiącu większość miesiąc spędzaliśmy w jednym mieszkaniu, by mniej więcej po miesiącu po prostu przewieźć wszystkie graty Marysi do mnie. Tak, uważam, że wspólne mieszkanie przez jakiś czas jest doskonałym testerem tego, czy pasuje się do siebie, czy nie.

Prawdę mówiąc ja trochę spieszyłem się z tego powodu, że zawsze chciałem wziąć ślub przed 30-tką. Nie udało mi się to do końca, bo we wrześniu 2007 miałem już 30 lat, ale powiedzmy, że „linia należy do pola” 😉 Spora część moich kumpli była już po ślubie i wtedy wydawało mi się, że ślub grubo po 30-tce to trochę późna decyzja. Szczególnie, że nie chciałem mieć dzieciaków zbyt późno, by mieć z nimi jeszcze dobry, kumpelski kontakt. Tak więc już po roku zadałem TO pytanie. Ale nie bez przygotowań 🙂

Asekuracja

Ja zawsze byłem cwany. Zanim robiłem pierwsze podejście do dziewczyny, na różne sposoby starałem się dowiedzieć, czy mam w ogóle szanse. Różnie – za pomocą jej koleżanek, może kumpli, a może w inny sposób. Pewnie dlatego, że nie zniósłbym porażki w tym zakresie 😀 Tak było i tutaj i to właśnie wam polecam. Warto przed zaręczynami, gdzieś tam w rozmowie poruszyć temat. Nie chamsko i prosto z mostu w stylu „ej, a jakbym ci się oświadczył to co?”, tylko jakoś subtelniej. Warto przed zadaniem TEGO pytania wiedzieć choć mniej więcej na czym się stoi. Tak więc gdzieś tam wplatałem w rozmowy temat stabilizacji i ślubu „kiedyś” i wiedziałem, że to nie jest tak, że Marysia uważa to za „pieśń przyszłości”. To też dodało mi pewności i siły.

Pierścionek

Wyprawy po pierścionek odbywały się oczywiście w wielkiej tajemnicy 🙂 Na początku najtrudniejszym zadaniem jest oczywiście zmierzenie palca, tak by kupić idealny pierścionek. Ja polecam dwa sposoby. Pierwszy to zwinięcie jednego z pierścionków który dziewczyna już nosi. Pamiętaj tylko, że pierścionki nosi się na różnych palcach 🙂 Możesz albo zanieść go do jubilera, albo przymierzyć na jeden ze swoich palców (pewnie mały) i w ten sposób „zapamiętać”. O ile nie masz zbyt dużych paluchów.

Drugi to nitka – działa tylko wtedy, gdy ma mocny sen. Gdy już zaśnie – mierzysz obwód palca za pomocą nitki 😀 O rany, ile z tym było zachodu! Całe szczęście Mary spała jak kamień zmęczona wykładami na SGH, więc spokojnie się udało.

Nie chcę doradzać jeśli chodzi o kwotę, bo to sprawa indywidualna, ale chyba nie ma sensu odkładać zaręczyn pół roku tylko po to, by kupić większy kamień. Kaman! Pierścionek ode mnie nie był wcale drogo, ale ja zarabiałem wtedy ze dwa i pół tysiaka, więc po prostu kupiłem taki na jaki było mnie stać 🙂

Miejsce

Miejsce zaręczyn to sprawa bardzo ważna 🙂 Tę historię będziecie wspominać i opowiadać dzieciakom i wnukom 😉 Jak już pisałem w notce o ślubie – ja bardzo lubię celebrowanie specjalnych chwil, ukułem więc misterny plan. Nie chciałem Paryża i Wieży Eiffle’a (boooring! :P), ale chciałem coś wyjątkowego. Jako, że oboje sporo łaziliśmy po górach, postanowiłem, że odbędzie się to na jakiejś wysokiej górze. Najlepiej najwyższej z danego pasma – jednej z Korony Gór Polski. Akurat mieliśmy zaproszenie na majówkę do znajomych, którzy mieszkali w Beskidzie Małym. Postanowiłem więc wyciągnąć Mary na górę i właśnie TAM zadać to pytanie.

Obudziłem się w dniu wyjazdu, zestresowany o 5 rano. Pierścionek ukryty był w samochodzie… za klapką na bezpieczniki. Mój największy stres polegał na tym, by Mary nie odkryła pierścionka 🙂 Po przyjeździe dość szybko wybraliśmy się w góry. Oczywiście nie mogło obyć się bez przygód – okazało się, że zaczęliśmy wchodzić nie na ten Czupel co trzeba – w okolicy były dwie góry o takiej samej nazwie 😀 Dla mnie nie miało to zupełnie sensu, więc zacząłem naciskać Mary w sprawie zmiany góry, ale ona zupełnie nie kumała o co mi chodzi. „Ok, wejdźmy na tę, trudno.” „NIE!”. Nie wiem jak, ale udało mi się przekonać ją, by zejść, podjechać pod właściwy Czupel i wejść na niego jeszcze raz. Kanciaste pudełko z pierścionkiem ciągle leżało w mojej kieszeni.

Takie widoki po drodze dodawały mi odwagi :)
Takie widoki po drodze dodawały mi odwagi 🙂

Szczyt góry okazał się nieco postapokaliptyczny – pełno połamanych drzew i innych kikutów, oraz widok na jezioro wykute w górze nieopodal. Miałem nawet taki romantyczny plan, by najpierw włożyć Mary słuchawkę do ucha, w tejże słuchawce miało lecieć „Are you gonna be my girl?” JET. Niestety ze stresu zapomniałem wymienić baterii w MP3 playerze i część muzyczna nie doszła do skutku 😀 Właściwa jednak doszła – było najlepiej, czyli po pierwsze element zaskoczenia, po drugie zgoda. Po trzecie duże piwo wypite w schronisku nieopodal – na ugaszenie suchości gardła i stresu 🙂 Bo stres był. A tętno podskoczyło mi do 200 :)))

Fotka zaraz po :)
Fotka zaraz po 🙂

Jak wybrać to miejsce? Pomyśl, wymyśl coś fajnego. Ja akurat chciałem, by nie było świadków, byśmy byli tylko we dwójkę, choć by miejsce było warte zapamiętania i coś symbolizowało.

Czy robić to publicznie? Może to dobry pomysł. Ja chyba bałbym się tego, że wywieram zbyt duży nacisk. Nie zastanawialiście się, że w przypadku zaręczyn na scenie, czy gdzieś indziej w blasku fleszy, dość trudno jest powiedzieć „NIE”? 😀 Ale jak mówię – nie chcę tu nic a nic narzucać 🙂

Co dalej?

I na koniec dość ważna kwestia. Dla niektórych zaręczyny są po prostu jakimś tam wydarzeniem, które nie oznacza decyzji o ślubie. W sensie odbywają się, ale ślub może być dwa, trzy, czy pięć lat po nich. Lub zupełnie się o nim nie mówi. Dla nas jasne było to, że zaręczyny = początek rozmów o ślubie. A ten po prostu wzięliśmy – tak szybko jak się dało. Nie musieliśmy (choć większość rodziny myślała że to z musu), ale chcieliśmy. Skoro się zaręczyliśmy, to na co czekać? Ślub wzięliśmy pół roku później, we wrześniu. Szczerze? Nie wiem czy zniósłbym dwuletnie przygotowania do ślubu 😀 Udało się ze wszystkim – mieliśmy bardzo fajny kościół (św Jacka w Warszawie), świetne miejsce na wesele. Największe zdziwienie wywołało kupienie sukienki przez Mary, bo to też odbyło się szybko, ale to już historia na osobną notkę.

A więc chłopaku – nie odkładaj tej decyzji w nieskończoność. To być może pierwsza poważna i samodzielna decyzja, ale jak masz zapytać to zrób to. Mama za ciebie nie zdecyduje. To nie magisterka. Nie ma co odkładać i odkładać. Just do it 🙂