• 29 listopada, 2016
  • Michał Górecki
  • 3

Kawa. Dla jednych napój bogów, bez którego nie wyobrażają sobie życia. Dla innych gorzkie świństwo. Nie będę oszukiwał – stosunkowo niedawno byłem w tej drugiej grupie. Teraz zupełnie sobie tego nie wyobrażam.

Do pewnych smaków trzeba dorosnąć. I nie chodzi tutaj o wiek, to sprawa nieco bardziej skomplikowana. To pewnie indywidualna percepcja, wrażliwość kubków smakowych, czy tysiące innych czynników. To także gotowość na specyficzne smaki, która zazwyczaj przychodzi z wiekiem. Jako dzieci zazwyczaj uwielbiamy smaki proste, na pewno kręcące się gdzieś wokół słodkiego. Większość z nas z dystansem podchodzi do grejpfruta, lub smaków mocno kwaśnych. Uczymy się czerpać radość nawet z tych, które z początku wydają się paskudne.

Czy można to przyspieszyć? Pewnie. Ostatnie lata to czas kiedy polubiłem whisky, koniak, gorzkie piwo kraftowe, czy kawę bez mleka i cukru. Nieco wcześniej przestałem słodzić herbatę. I za każdym razem było tak samo – najpierw obrzydzenie i odrzucenie, z czasem akceptacja, w końcu przyzwyczajenie. Jeśli jednak uświadomisz sobie, że ten smak po prostu ma być nieco trudniejszy, spróbujesz się przełamać – uda się szybciej. A przyzwyczajenie się to dopiero początek podróży.

Małe, gęste i mocne espresso zastąpiło mi poranny napój energetyczny. Do smaku się przyzwyczajałem długo, ale serio - da się :)
Małe, gęste i mocne espresso zastąpiło mi poranny napój energetyczny. Do smaku się przyzwyczajałem długo, ale serio – da się 🙂

Pamiętam, że gdy dodawałem cukier do herbaty, mniejsze znaczenie miała dla mnie jej jakość. To nie jest tak, że nie obchodziła mnie ona zupełnie, ale herbata z cukrem, a już na pewno z cukrem i cytryną smakowała zazwyczaj podobnie. Pierwsze miesiące bez cukru były dość męczące, smak był zbyt mocny i gorzki, krzywiłem się. A gdy już stało się to dla mnie normą, uderzyło mnie bogactwo smaków herbaty, do tej pory traktowanej cukrem. Teraz dobra, liściasta herbata ma dla mnie zupełnie inny smak niż jej pośledni gatunek. Ale to zupełnie normalne – nie bronię nikomu pić whisky z colą, ale nie ma sensu lać 10 letniego single malta do coli, bo po prostu nie docenimy jego smaku.

Ale kawa… z kawą problem polegał na czymś zupełnie innym. Ja po prostu nie mogłem pić kawy ze względów żołądkowych. Po każdej kawie momentalnie wierciło mnie w brzuchu, wydawał on takie odgłosy, że ludzie siedzący obok zastanawiali się czy połknąłem jakieś dzikie zwierzę. Słowem – pozostałem herbaciarzem, choć tęsknie wąchałem kawowe ziarna. Z biegiem czasu jednak, mój organizm przestał się buntować, a ja powoli zacząłem wsiąkać w świat kawy.

Poziom 1: Kawa rozpuszczalna

Kawa rozpuszczalna kojarzy mi się ze studiami i tanimi konferencjami. Ja nie nazywam jej w ogóle kawą. Nie chce wychodzić na snoba, ale na serio nie jestem w stanie jej pić – poza jednym wyjątkiem. Na jej bazie robię doskonałe Frappe latem. I to chyba tyle. Mary jest w stanie ją pić, ale ona i tak zalewa kawę sporą ilością mleka, więc jej aż tak nie zależy 🙂 Zresztą… jest całe sześć lat bliżej studiów niż ja, może po prostu ma w sobie więcej studentki? 😉

Poziom 2: Kapsułki

Ekspres na kapsułki kupiłem „po taniości” od kumpla, który go wygrał w konkursie. Nie chciał go, bo awansował już dawno na wyższe poziomy kawowego wtajemniczenia.

(Dowcip polegał na tym, że za mandat z fotoradaru który dostałem wracając od niego, zapłaciłem dwa razy tyle co za ekspres, ale co zrobić 🙂

Ekspres spełniał nasze oczekiwania, ale przypominał w eksploatacji drukarkę atramentową – sprzęt tani, kartridże drogie. Kawa taka też nie jest jakaś super w smaku, ale nie oszukujmy się, nie jestem jeszcze na takim poziomie, by tu wybrzydzać. To też nie jest dla mnie coś złego, używamy teraz tego ekspresu nad morzem.

Poziom 3: Młynek i kafetierka

Zainspirowani nieco zdaniem znajomych, którzy delikatnie dali nam do zrozumienia, że nie da się u nas wypić dobrej kawy, kupiliśmy kafetierkę oraz młynek. Młynek ręczny, za rzadko piliśmy jeszcze kawę, by wydawać kilka stów na dobrej jakości młynek elektryczny. Jak się okazało młynek musi być ceramiczny – młynki z metalowymi ostrzami po prostu nagrzewają się, kawa jest potem gorzka w smaku, a tego naprawdę bym nie chciał. Przez pewien czas funkcjonował nawet u nas patent jak na poniższym obrazku – musicie przyznać, że pomysł przedni 😀

Kafetierka za to jest całkiem fajnym rozwiązaniem, niestety ma dwie wady. Po pierwsze nie da się z niej zrobić dobrego espresso, po drugie jednak jest z nią nieco zachodu.

Poziom 4: Ekspres

Gdy na początku roku rozpoczynaliśmy współpracę z Hotpoint i wybieraliśmy sprzęty do kuchni, mocno zastanawialiśmy się nad tym, czy brać ekspres. Jest on dość spory i wyeliminował nam z kuchni mikrofalę (choć prawdę mówiąc używamy jej jedynie do popcornu) oraz stosunkowo drogi. Niestety ekspres z młynkiem to wydatek od dwóch tysięcy w górę, przy czym te lepsze to rzeczywiście raczej góra niż dwa. Nie do końca byliśmy do tego przekonani – mnie ekspres kojarzył się z ekspresami stojącymi w firmach w których pracowałem – zawsze był problem z ich czyszczeniem, czy awariami. W końcu podczas kolejnego zabieganego poranka postanowiliśmy, że kawa, którą można zrobić szybko, a także w wielu wariantach to dobro. Dobro na wielu poziomach.

Ekspres łączy w sobie łatwość przyrządzenia kawy z możliwością przyrządzenia jej w różnych wariantach. A to dla nas ważne, bo każdy pije ją inną.
Ekspres łączy w sobie łatwość przyrządzenia kawy z możliwością przyrządzenia jej w różnych wariantach. A to dla nas ważne, bo każdy pije ją inną. Tak na przykład wygląda moja kawa.
Proces przygotowania kawy dla Marysi wygląda tak. A potem spada kilka kropel kawy ;)
Natomiast proces przygotowania kawy dla Marysi wygląda tak. Potem spada kilka kropel kawy 😉

Poranek

No właśnie. Poranek. Nie wiem jak wygląda to u Was, ale u nas z trójką wygląda to dość specyficznie.

  • Pobudka,
  • poranne mycie z mojej strony,
  • w tym czasie Mary ubiera dzieciaki,
  • następnie ja biegnę do sklepu,
  • one w tym czasie robią sobie płatki,
  • ja wracam i robię drugie śniadanie dla Franka,
  • Mary w tym czasie się myje.

I właśnie wtedy, już gdy skończę robić kanapki, a jeszcze nie zacznę ich ubierać, mam czas na pierwszą, budzącą mnie

kawę.

I  cieszę się, że z jednej strony to szybkie i zajmuje mi tylko kilkanaście cennych sekund, z drugiej strony nie ogranicza zupełnie – gdy już wracam z porannego tournee mogę na spokojnie zrobić capuccino dla Marysi, czy americanę do posiorbania przy stole, czy komputerze.

O taką sobie siorbię rano przy komputerze, lub przy śniadaniu, jeśli jeszcze mam czas :)
O taką sobie siorbię rano przy komputerze, lub przy śniadaniu, jeśli jeszcze mam czas 🙂

Mary schodzi, ubieramy dzieciaki, ja je rozwożę, ona w tym czasie wychodzi z psem, ja wracam, robię śniadanie. Ona wtedy robi swoje latte macchiato. Ja w zależności od pogody, nastroju, fazy księżyca oraz godziny pójścia spać poprzedniego dnia sięgam po wodę lub kolejną kawę, nastawiam muzykę, po czym w spokoju delektujemy się porankiem. A o 9 jesteśmy gotowi do stukania w klawiatury.

Jaka kawa? Taka jaką lubisz.

Wiecie czego najbardziej nie lubię w kulinariach? Snobizmu i zapominania o tym, że jesteśmy różni. Owszem, uwielbiam czarną kawę, najlepiej bardzo mocną. Pokochałem gorzki smak espresso i lubię wlewać tę smołę w siebie, pomimo tego, że się krzywię. Tak, sprawia mi to przyjemność. Jednocześnie jestem w stanie zrozumieć, że są ludzie, którzy za cholerę tego nie wypiją.

Mary pije głównie cappuccino...
Mary pije głównie cappuccino…

Mary pije kawę składającą się głównie z mleka i dobrze jej z tym. Ja też kiedyś taką piłem, teraz to dla mnie mordowanie smaku. Ale akceptuję to i tyle. Tak samo jak akceptuję to, że ludzie mogą woleć wino półwytrawne od wytrawnego, piwo jasne od gorzkiego IPA, czy whisky z colą zamiast z odrobiną wody. A już na pewno nie uważam się z tego powodu za kogoś lepszego – lans i snobizm uderza dziś z każdej strony z podwójną hipsterską siłą 😉

...albo latte macchiato. Nie wiem czy to jeszcze jest kawa, ale niech będzie ;)))
…albo latte macchiato. Nie wiem czy to jeszcze jest kawa, ale niech będzie ;)))

Tak więc nawołuję Cię do nieoceniania innych w tym zakresie, choć nawołuję też do tego, by otworzyć się na inne smaki. Z cukru warto zrezygnować także z powodów zdrowotnych. Pamiętaj, na początku zawsze może być trudno, ja jeszcze w styczniu krzywiłem się pijąc APA i IPA, teraz kocham ich chmielowy zapach i smak. Co prawda takie przyzwyczajenia mogą trochę kosztować – dobra kawa z Coffeedesk jest droższa niż zwykła ze spożywczaka, piwo kraftowe droższe od sikacza, a herbata Whittard o niebo lepsza od Sagi w torebkach, ale naprawdę warto.

Co dalej?

Jeszcze sporo kawowych leveli przede mną. Nie mam chemexu, wiem że to trochę taki fetysz kawoszy, ale chyba już nie chce mi się zalewać i czekać, skoro mam wszystko pod przyciskiem 😛 Poekspreymentuję najwyżej z cold brew, czyli kawą robioną… w lodówce, na zimno. Albo kawą z lodem i tonikiem.

Jedno natomiast jest pewne. Dla nas poranek to kawa.

Notka powstała w ramach rocznej współpracy z firmą Hotpoint.