– To co, kiedy trzecie? – spytałem przekąsem mojego znajomego z pracy. Tak w sumie chyba żartobliwie, bo nie wiedziałem wtedy jeszcze nic o byciu ojcem. Franek był dopiero w planach.
– O nie – odpowiedział. – Od początku to nie chce mi się już tego przechodzić. Jakby ktoś dał takie trzyletnie – proszę! Moje same się ubierają, słuchają co im powiem.To już zupełnie co innego!
Jakoś to zapamiętałem. Pośród tylu wypowiedzianych słów i zdań, tylu historii i wydarzeń w które obfite były ostatnie lata mojego życia. Tak to zapamiętałem i gdzieś tam podświadomie czekałem na to, aż te magiczne trzy lata miną. Czort z trzema latami, w ogóle czekałem na to co będzie. Byłem zachłanny w mojej ciekawości. Jaki będzie miał głos? Jaki będzie miał charakter? Jak będzie chodził, co będzie lubił? Czekałem i przewijałem ten film do przodu tak bardzo jak się da.
Z Lilą było podobnie. Może chciałem już, aby dorosła na tyle, by była partnerką do zabaw dla Franka? Może tak bardzo chciałem w niej widzieć moją ukochaną księżniczkę, moją piękność, która teraz przebiera się co chwilę w nowe sukienki i marzy o tym, by pojechać do Paryża? Franek zresztą też. On oczywiście z innego powodu. On chce zobaczyć wieżę Eiffle’a.
Pisałem już o tym. I jestem tak bardzo świadomy tego, że obecnie jest inaczej. Już wiem jak to jest gdy miną te magiczne trzy lata. Gdy miną cztery. Gdy pojawiają się gusta i guściki. Bunty i bunciki. Własne zdanie, pretensje i to wszystko inne. I nie chodzi o to, że nie potrafię sobie z nimi radzić. No może trochę, to wszystko jest trudne. Ale nie chodzi mi o to.
Chodzi mi o to, że nie chcę, nadal nie chcę przewijać życia Heleny do przodu. Nie chcę przyspieszać, chcę włączać zwolnione tempo. Chcę zatrzymać ten moment, który zaraz ucieknie, który rozpłynie się i nie wróci. Franek już nie jest dawno moim słodkim bobasem którego całowałem w brzuch przy zmianie pieluchy. Lila już nie jest moim małym szkrabem, jest małą damą, która często wstydzi dawać się buziaki.
Patrzę na Helę i myślę sobie jak bardzo nie doceniałem tych pierwszych miesięcy. Tak bardzo chciałem by już mówiły, tak bardzo chciałem się komunikować. By mówiły, co im jest i dlaczego wyją. By przestały srać do tej cholernej pieluchy. By nie trzeba było co chwilę pilnować, by było coś specjalnego do jedzenia. Tak bardzo chciałem i tak szybko to wszystko uciekło.
Patrzę jak Hela poznaje świat. Jak śmieje się do słońca i chmur. Jak pokazuje palcem na poszczególne przedmioty i słodko pyta: -To? A ja mówię jej po kolei. Telewizor. Fotel. Krzesło. Okno. Łyżka.
Podrzucam ją do góry, jest jeszcze lekka jak piórko. Tak bardzo ją to cieszy. Nie przestaję jej całować – kiedyś bałem się przy Lili, że co to będzie, że to chyba nie jest normalne, że jak ja mogę co chwilę przytulać się do niej i cmokać w jej małą szyjkę i rączki. Teraz już wiem, że to zaraz minie. Że nie będzie chciała. Wącham jej skórę i upajam się do nieprzytomności. Całuję jej mały karczek, brzuch, rączki. Upajam się jej śmiechem. Patrzę jak nieskładnie stawia nóżki, wcale nie chcę by robiła to lepiej. Nie porównuję już z nikim – inni nie mają tutaj żadnego znaczenia. Jestem tylko ja i moja bezwarunkowa miłość do niej. Do tego małego, śmiesznego stworka. Śmieję się sam do siebie nawet teraz, gdy piszę te słowa. Śmieję się i jest mi smutno. Bo choć Hela nadal dla mnie jest małym niemowlakiem, to wiem, że już zaraz nim nie będzie. I już nigdy, nigdy, nigdy nim nie będzie. Że to tylko chwila, chwilunia. A przecież ma już prawie półtora roku.
Jest tak dziewiczo. Jeszcze nie byłem na nią właściwie zły. Bo dlaczego miałbym? Jeszcze nic nie zbroiła, nie ukryła niczego przede mną, nie okłamała mnie. Jeszcze tego nie potrafi. Potem pewnie nie raz się zdenerwuję, jestem tylko człowiekiem.
Nie chcę wcale jej odkładać po usypianiu. Nie udaję już ninja, nie kombinuję by jak najszybciej wyjść z pokoju. Zastanawiam się jak długo będzie mieścić mi się na rękach.
A to już za chwilę. Naprawdę za chwilę.