Nie przeprowadzałem się w swym życiu zbyt często. Tak naprawdę to tylko dwa razy. Po raz pierwszy gdy jechaliśmy na dwa lata do Genewy, po raz drugi właśnie stamtąd do naszego obecnego domu. Przede mną mój trzeci raz. I jedna rzecz cieszy mnie z tej przeprowadzki najbardziej. No może opróćz większej powierzchni domu. I ogrodu. I geek roomu. I… ee no dobra, cieszy mnie bardzo, bardzo. Możliwość pozbycia się mnóstwa gratów.
Ludzie dzielą się na tych, którzy wyrzucają wszystkie niepotrzebne rzeczy. Oraz na tych którzy mają z tym problem. A potem sa wszystkie morza, góry, lasy, oceany świata i jestem ja. No dobra, potem jest jeszcze kilka moich ciotek, ale to tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że to rodzinne. Tak, obrastam w rzeczy i nic z tym nie mogę zrobić.
Powodów jest kilka. Przede wszystkim chyba brak systematyczności w głębszym sprzątaniu. To znaczy nie przesuwaniu z miejsca na miejsce, tylko konkretnym wypieprzaniu lub oddawaniu, czy sprzedawaniu rzeczy. W ten sposób w domu w magiczny sposób tworzą się kąty, kąciki, zarastają półki i półeczki, szafki i szafeczki. Strych magicznie zapełnia się rzeczami, a gdy go nie ma (my teraz nie mamy) to jego rolę przejmuje garaż. A sprzątanie raz na rok (na wiosnę) to chyba trochę mało.
Pamiętam tę ulgę w Genewie, gdy w naszym wynajętym domku znalazło się tylko to co potrzeba. I nic więcej. Oko odpoczywało biegając po gładkiej ścianie i zatrzymując się na jednym, czy drugim meblu. Nie zdążyliśmy specjalnie obrosnąć i znowu się przeprowadziliśmy. Teraz jest znacznie gorzej.
Bo kolejnym elementem wzmacniającym to zjawisko są dzieciaki. Po pierwsze dzięki nim wszelkich sprzętów jest więcej, po drugie roznoszą po całym domu to co już jest, po trzecie wreszcie – nie oszukujmy się, zmniejszają ilość dostępnego czasu i energii do minimum.
Jest jeszcze trzeci czynnik, czyli właśnie predyspozycja do chomikowania. Nic na to nie poradzę, nie potrafię rozstawać się z niektórymi przedmiotami. Po prostu mają dla mnie zbyt duże znaczenie. I nie, nie chodzi tylko o tshirt w którym byłem na pierwszej randce (jego akurat nie mam, damn), ale o tysiące różnych pierdółek.
Przed nami przeprowadzka. Chodze po domu, patrzę na zyliard różnych nieprzydatnych przedmiotów i cieszę się na samą myśl, że na moją Arkę Gooego zapakuję tylko to, co nam będzie rzeczywiście potrzebne. A resztę niech zabierze potop. Kontener. Potrzebujący. Ktokolwiek. Tym bardziej teraz, gdy pracuję z domu natłok przedmiotów wokół mnie po prostu doprowadza mnie do szewskiej pasji.
Postanowione – w nowym domu większość rzeczy będzie po prostu pochowana. Chcemy zminimalizowac wszelkie półeczki z pamiątkami i inne tego typu sprawy do minimum. Na zewnątrz wrócą za to książki, których po prostu nie lubię trzymać w zamkniętej szafie.