Od kiedy pamiętam dużo jeździmy z dzieciakami. Zaczęło się w sumie jeszcze zanim przyszły na świat – moje leciwe Renault Kangoo, które miałem gdy się poznaliśmy, woziło nas po Polsce dość często. Choć… w sumie wszystko zaczęło się jeszcze wcześniej – zanim się poznaliśmy każde z nas sporo jeździło w góry i nie tylko.
Potem prawie dwa lata w Szwajcarii – głupio byłoby nie korzystać z faktu mieszkania w centrum Europy, dlatego też nawijaliśmy asfalt na koła kiedy tylko się da, a prawie każdy weekend kończył się na lodowcu, nad jeziorem Como, w Paryżu, czy Mediolanie.
Tak więc, gdy na świecie pojawił się Franek, nie mieliśmy zamiaru rezygnować z naszych eskapad. Tym bardziej, że co jakiś czas jeździliśmy do Polski, a zajmowało to prawie 20 godzin (nie było jeszcze autostrady ani ekspresówki do Warszawy). Po prostu postawiliśmy chłopaka przed faktem dokonanym 🙂 Sprawę ułatwiał fakt, że Franek nie cierpiał na chorobę lokomocyjną, co więcej, samochód działał na niego dość kojąco – zasypiał i przesypiał często wiele godzin. Co prawda po powrocie do Polski, po godzinie podróży nie byliśmy w przełęczy Świętego Bernarda, a na wylotówce na Radom, ale co zrobić 😀
Gdy na świecie pojawiła się Lilka, nie mieliśmy zamiaru nic zmieniać. Tak jak w przypadku Franka, okazało się, że nie ma ona problemów w podróżowaniem. Byliśmy prawie tak samo mobilni jak wcześniej, choć oczywiście wzrosła znacznie ilość bagaży i gadżetów, które ze sobą woziliśmy. Podróże przebiegały tak spokojnie, że postanowiliśmy nawet wyruszyć w dwutygodniową podróż po Europie, która udała się całkiem fajnie – zresztą była relacjonowana na tym blogu.
Hela, jak może wiecie, jest naszym najspokojniejszym i najmniej problemowym dzieckiem, tak więc zgodnie z oczekiwaniami i tu nie było większych problemów. W lutym tego roku pojechaliśmy na zupełnym spontanie do Wenecji.
Bardzo Ważna Kwestia (w skrócie B.W.K.)
Ale, ale. Zanim przejdę do tego CO konkretnie robić z dziećmi i jak przygotować się do podróży, jedna dość ważna kwestia. Kwestia, którą poruszam dość często. Otóż dość często spotykam się z sytuacją, w której problem z dzieckiem – i nie mówię tylko o podróżowaniu samochodem – to tak naprawdę problem z rodzicem. Otóż drogi rodzicu, należy odróżnić trzy elementy, to bardzo pomaga w sumie we wszystkim:
- Potrzeba dziecka
- Zachcianka dziecka
- Potrzeba rodzica
I mógłbym w sumie napisać cały tekst tylko o tym, ale to nie czas i nie miejsce, wspomnę więc tylko, że owszem, podróż dla dziecka to często nie jest szczyt marzeń. ALE TRUDNO. Owszem, dzieci się nudzą, często wolą być gdzie indziej, opiszę zaraz co z tym robimy, ale jeśli koniecznie chcesz doprowadzić do sytuacji w której dziecko przez całą podróż jest tak szczęśliwe jak wtedy gdy je cukierki, czy ogląda bajki, to raczej do tego nie doprowadzisz. Chyba, że przez całą podróż będzie oglądało bajki jedząc cukierki, czego oczywiście nie polecam 🙂
Tak, oczywiście czasem dzieciaki się nudzą i buntują, nie chcą jechać, kłócą się w samochodzie – TAKIE JEST ŻYCIE. Nie bądź rodzicem-helikopterem, nie przesadzaj. Inaczej się nie dogadamy. A Ty – moim zdaniem – zrobisz dziecku wielką krzywdę. Bo w życiu też nie wszystko będzie układało się w 100% po jego myśli.
Nie za długo
Przede wszystkim czas. To zależy od wielu czynników i jest dość indywidualne, ale w naszym wypadku spokojnie odbywaliśmy podróże po 5 czy 6 godzin. Oczywiście robimy przerwy i dobieramy czas tak, by dzieciaki zasypiały w trakcie, ale o tym napiszę później. Dłuższa jazda nie ma sensu, to moim zdaniem przegięcie.
Dobierz godziny
Tu sprawa komplikuje się nieco – z punktu widzenia dzieciaków najlepiej wyjeżdżać wieczorem, by zasnęły już na noc, lub w czasie drzemki poobiedniej. Wyjazd wieczorny ma te wady, że trzeba często jechać po ciemku, co jest mniej bezpieczne, nie każdy też to lubi. Ja nie jeżdżę po północy, nie lubię też wstawać zbyt wcześnie rano (niektórzy wyjeżdżają np o 3, by dzieciaki jeszcze pospały w samochodzie).
Wyjazd ok 17-18 też nie jest najlepszy, często dzieciaki wtedy zasną i mogą potem nie chcieć zasypiać na miejscu – ale to wszystko zależy od tego o której chodzą spać i od Waszego rytmu dobowego. Warto jednak o tym pamiętać.
Wygoda
Wygoda to w dużej mierze fotelik, ale także choćby dmuchane poduszki do spania. Jest ich teraz multum, warto o nich pamiętać, inaczej mogą obudzić się z bolącą szyją. Chyba, że ich nie chcą – Hela za nic w świecie nie daje się przekonać – trudno. Pamiętaj też, że większość fotelików ma pozycję choć trochę leżącą.
Picie i jedzenie
Dzieciaki jedzą częściej niż my (choć my też powinniśmy jeść częściej niż zwykle się jada), warto pamiętać o tym planując podróż. Gdy byłem mały, Mama przygotowywała pieczonego kurczaka i inne smakołyki na podróż, dziś często po prostu się gdzieś zatrzymujemy. Mamy też dla dzieciaków wodę albo soki, choć trzeba im to dozować z głową – jeśli piją z nudów to za chwilę będzie postój na sikanie. Acha, to oczywiste ale wspomnę o tym – przed wyjazdem oczywiście warto ich zmusić do siku i kupy, żeby po drodze nie było zbyt wielu postojów 🙂
Przerwy
No właśnie, postoje. Te przydają się i kierowcy, i dzieciakom, choć dziś jeżdżenie wygląda czasami zupełnie inaczej niż 20 lat temu. Jazda autostradą nie jest tak męcząca jak ciągłe wyprzedzanie na jednopasmówce, ja robię przerwy co jakieś dwie – trzy godziny – i tak zazwyczaj trzeba zatankować lub pójść z którymś do toalety, albo coś zjeść. Kiedyś zatrzymywaliśmy się nawet co półtorej godziny, podróże były strasznie długie, ale… z trójką ogarnęliśmy, że jeśli chcielibyśmy się zatrzymywać za każdym razem gdy któreś z nich ma taką ochotę, to podróż trwałaby kilka dni 😛
Tablet?
Nuda. Największy wróg w podróży. I nie tylko. Jest jeden prosty sposób, by tego uniknąć – bajki i gry. Prawdę mówiąc, można to stosować przez całą podróż. Dzieci z głowy. Czy tak robimy? Nie. Oczywiście, że nie 🙂
Franek jako jedyny z całej trójki przejawiał olbrzymie zainteresowanie bajkami, dziewczyny prawdę mówiąc nie są aż tak na nie nakręcone. Choć Lila pewnie nie pogniewałaby się na oglądanie Świnki Peppy przez kilka godzin. Ale z wielu powodów tego unikamy. W sumie z takich samych, z których ograniczamy im korzystanie z ekranów poza samochodem. Pisałem już o tym nie raz – mało co jest w stanie wygrać z grą czy bajką. To spora dawka emocji, często za duża. Męczenie wzroku, a w samochodzie dodatkowo często kończy się to mdłościami. Dlatego dajemy im tablety na dłuższą trasę (oprócz Heli, ta doskonale radzi sobie obserwując świat), ale pilnujemy tego, by po godzinie oglądania następowała co najmniej godzina przerwy.
A co w tych nieszczęsnych przerwach? Jeśli dzieciaki nie śpią, puszczamy audiobooki. Jest ich coraz więcej, Kubuś Puchatek i Chatka Puchatka leciała chyba milion razy. Problem polega na tym, że przy dzieciakach w różnym wieku, trudno trafić z czymś uniwersalnym. Dlatego też… po prostu z nimi rozmawiamy. Lub bawimy się w różne mniej lub bardziej improwizowane gry i zabawy o których teraz chciałbym więcej napisać.
Zabawy
Skąd się bierze?
To w sumie bardziej temat rozmowy niż pełnowartościowa zabawa, ale często gadamy sobie tak choćby w drodze do przedszkola. To proste – dzieciaki po prostu pytają skąd się coś bierze, a ja… staram się odpowiedzieć. Franek to uwielbiał, choć jakoś w wieku 6 lat stwierdził, że wie już wszystko i zabawa nie ma sensu 🙂 Łatwiej jest gdy jedziemy razem z Mary – wtedy osoba, która nie kieruje ma szansę sprawdzić coś w wikipedii, bo pytania wcale nie bywają proste 🙂
Lody
To taka trochę głupkowata zabawa, którą wymyśliliśmy gdzieś przy okazji, ale o dziwo przypadła bardzo dzieciakom do gustu – szczególnie Lili. Moim zadaniem jest wymienianie smaków lodów, ich – mówienie, czy takie lody istnieją, czy nie. Wiem, że to trochę głupie, ale nie oceniajmy zabaw dorosłym okiem, bo to nie ma sensu 🙂 Jak to wygląda?
– Lody waniliowe
– Plawdziwe!
– Lody czekoladowe
– Plawdziwe!
– Lody asfaltowe
– Nieplawdziwe!
I tak dalej. Śmieję się nawet teraz, gdy to piszę, ale to naprawdę lubią. A jak to działa nam na kreatywność i myślenie „out of the box!” 😉
Arka Noego
To zabawa w którą Franek lubił bawić się w okolicy 5 lat, teraz przyszła kolej na Lilkę. Jest też dość prosta – ćwiczy znajomość zwierząt, pamięć, a także jezyk polski. Robię wprowadzenie w którym mówię, że Noe zabrał na Arkę różne zwierzęta. I potem po kolei każdy musi wymienić zwierzęta których jeszcze nie było:
– dwa słonie
– dwie zebry
– dwa konie
– dwa żuczki
– dwie gąsiennice
I tak dalej.
Kolory samochodów
To zabawa na spostrzegawczość, obecnie w topie jeśli chodzi o oboje. Jedna z osób wymyśla kolor samochodu, którego szukamy. Na przykład żółty. Odczekujemy pięć sekund na wypadek gdyby taki samochód był już teraz w zasięgu wzroku i szukamy. Dobrze bawi się w to na drogach szybkiego ruchu, gdy mijamy mnóstwo samochodów jadących w przeciwnym kierunku. Osoba, która pierwsza zauważy taki samochód może wymyślić następny kolor.
Zwierzęta
To mooja ulubiona zabawa, bawiłem się w nią w sumie mając ponad 20 lat :)) I do tej pory stanowi – w przeciwieństwie do pozostałych – spore wyzwanie intelektualne. To odmiana klasycznego wisielca, zabawa salonowa w którą bawili się ludzie gdy nie było youtube’a i planszówek 😉
Jedna z osób wymyśla zwierzę. Pozostałe osoby zadają pytania. Takie, by można było na nie odpowiadać tylko TAK lub NIE. Po kolei zawężamy poszukiwania pytając czy jest większe od konia, czy jest brązowe, czy to zwierze domowe, w końcu strzelając odpowiednimi gatunkami.
Ta zabawa fajnie rozwija się razem z dziećmi – na początku zadawaliśmy proste pytania o wielkość i kolor, a zwierzęta wymyślane przez nas były dość oczywiste. Teraz dla Franka powoli wprowadzamy klasyfikację – poznaje co do gady, płazy, ptaki, ssaki czy ryby. Potrafimy w to grać dość długo, dzieciakom się to nie nudzi.
Wyrazy na literę
To dość prosta i oczywista zabawa w którą bawiłem się za dzieciaka gdy gdzieś jechaliśmy. Po prostu wymieniamy po kolei wyrazy na daną literę.
Łańcuchy słowne
Wariacja na temat poprzedniej zabawy – wymyślamy po kolei wyrazy na ostatnią literę wyrazu, który wypowiedział poprzednik.
Podsumowanie
I to chyba tyle. Jak pisałem dla nas podróże z dzieciakami samochodem są czymś zgoła normalnym, nie zawsze jest kolorowo, ale mimo wszystko to fajny moment by z nimi spędzić trochę czasu. Zazwyczaj nam się udaje, choć – żeby nie było – też są momenty w których żałujemy, że nie wymyślono jeszcze samochodów rodzinnych z szybą oddzielającą pasażerów, jak w limuzynach.
Dźwiękoszczelną 😉