• 8 marca, 2016
  • Michał Górecki
  • 10

Kilka dni temu przewinęła mi się w sieci pewna dyskusja, a raczej reakcja pojedynczej osoby. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że to nie pierwszy raz gdy ją widzę. Otóż osoba ta – oczywiście osobnik płci męskiej – stwierdził mniej więcej, że walka o równouprawnienie płci skończyła się gdy kobiety dostały prawo głosu. Oczywiście w naszym kręgu kulturowym. No i ja tak bardzo, bardzo się z tym nie zgadzam. Tak bardzo, że właśnie dziś – w Dzień Kobiet – postanowiłem trochę o tym napisać.

Mam problem z tematem feminizmu. Taki sam jak z wieloma tematami, które pojawiają się w sieci. Choć, jeśli mam być precyzyjny, to nie mam problemu z samym tematem, ale ze sposobem w jaki się na ten temat dyskutuje.

Po pierwsze mam czasem wrażenie, że każdy cierpi na dychotomię myślenia. Wiecie, taki koszmar senny Arystotelesa. Żaden złoty środek, jedziemy tylko po bandzie! Tak więc większości dyskutantów feministka kojarzy się z totalną ekstremistką. Oczywiście krótko obciętą, oczywiście nie golącą nóg, oczywiście nienawidzącą mężczyzn, oczywiście, oczywiście, oczywiście. Ja tylko zastanawiam się skąd te „oczywistości” się biorą. (Co oczywiście kompletnie nie imputuje tego czy golić nogi i czy krótko się obcinać.)

Drugi problem polega na trudności w zrozumieniu, że równouprawnienie nie musi polegać na byciu identycznym. Ja wcale nie dążę do tego, by zanikły różnice między mężczyznami a kobietami. Wręcz przeciwnie, chciałbym by istniały, w tym tkwi całe piękno! Aby wytłumaczyć Wam to jeszcze inaczej – to trochę jak z regionami Polski. Gdy porównam to co dzieje się dziś z latami 90, to widzę, że lokalne akcenty i gwary w „rzeczywistości internetu” praktycznie zanikły. Wiele osób wcale nie jest dumnych ze swojego pochodzenia z tego, czy innego regionu. A ja chciałbym, aby to istniało, aby białostoczanie sljedzikowali, poznaniacy dalej zawiadacko kończyli pytania swoją charakterystyczną intonacją i „tej”, a krakowiacy akcentowai pierwszą sylabę. Ale równocześnie by nikt z tego powodu nie był traktowany lepiej, czy gorzej. Ale wróćmy do tematu.

Trzeci wreszcie problem, to lubość sprowadzania dyskusji do absurdów. W tym temacie typowa dla „maczo”, którzy z różnych powodów (kompleksy?) muszą swoją męskość udowadniać i wszystkim o niej przypominać. „To niech pójdą do kopalni HY HY”. Nie, różnice w budowie fizycznej kobiet i mężczyzn są znane i wcale nie przekreślają równouprawnienia.

***

Nie byłem nigdy „maczo”. W sumie nie wiem dlaczego. Może przez moją wątłą budowę ciała i niezbyt duży wzrost zawsze musiałem kombinować na inne sposoby, by zwrócić na siebie uwagę płci przeciwnej? Dość szybko doszedłem do wniosku, że to właśnie te ukryte we mnie „tradycyjnie kobiece” elementy takie jak wyczulenie na piękno, czy odczytywanie nastroju są najlepszym wytrychem do kobiecych serc? Nie miałem nigdy kryzysu orientacji seksualnej, a mimo to właśnie ucieczka od tradycyjnego „maczyzmu” okazała się kluczem.

A może to wychowanie z siostrą, która zawsze była „twardą sztuką” nie dającą sobie dmuchać w kaszę i torującą sobie drogę przez życie? Nie wiem. Wiem natomiast jedno – nie wyobrażam sobie za bardzo innego związku niż ten w którym jestem. A jest to związek na wskroś partnerski. I nie mówię tego po to, by się tym chełpić, czy przechwalać. Dla mnie to po prostu norma. I choć dla wielu moich przyjaciół również, rozglądam się w koło i myślę… Nie, to jeszcze na pewno nie jest ten moment w którym można powiedzieć „udało się, to już koniec”.

Nadal w tak wielu miejscach kobiety traktowane są tak, a nie inaczej tylko ze względu na płeć. Są gorszym pracownikiem tylko dlatego, że potencjalnie mogą zajść w ciążę. Nadal mógłbym z głowy wymienić ileś branż, w których kobiet praktycznie nie ma i wcale nie jest to spowodowane jakimś mitycznym brakiem predyspozycji, a po prostu dominacją facetów, która ciągnie się od dawna.

***

Kocham moje „kobiece” funkcje w życiu i naszym związku.

To, że gotuję. Rany, jakie kobiece, jest przecież tylu szefów kuchni!

To, że to JA dobieram kolory, często nawet do ubrań Mary. Rany, jakie kobiece, jest przecież tylu facetów grafików i architektów!

Kocham to, że życie pozwoliło mi spędzać tak dużo czasu z dzieciakami, mogę z nimi być już od 17.00. To, że zostaję z nimi na weekend, gdy Mary gdzieś wychodzi, czy wyjeżdża. Nawet przez chwilę nie przyszło mi do głowy, że to ona powinna spędzać z nimi więcej czasu, bo jest MATKĄ. Czy nie jestem w stanie zrobić czegokolwiek poza karmieniem piersią?!

Tak wielu facetom imponują „kobiety sukcesu”. Ale już na samym starcie to postrzeganie jest skrzywione, bo dla nich kobieta sukcesu, to niekoniecznie ta, która realizuje swoją pasję, a ta której pasja przekłada się na pokaźne zastrzyki gotówki. I myślą sobie – „O, ta właśnie, kurcze nie dość że takie stanowisko, to jeszcze na siłownię codziennie. A ta moja? Siedzi zapyziała bez ambicji w domu.” A czemu siedzi? Może dlatego, że wtłoczyłeś ją w tę rolę? Bo przecież matka, to wychowuj. Ja tu wiesz, delegacje, dokumenty, piniondze, spotkania! To mam prawo pójść z kumplami wieczorem, to ja zapierdzielam, a ona przecież cały dzień w domu wypoczywa!

Tematu „wypoczywania” w domu nawet nie będę poruszał, bo dni w których musimy być w domu z dzieciakami są jednymi z bardziej wymagających. I bardziej odpowiedzialnych, bo spieprzenie czegoś w pracy to ewentualnie spieprzenie wyników w (zazwyczaj czyjejś) firmie. A konsekwentne spieprzenie czegoś w domu to szkoda dla dzieciaków.

***

Spotykam coraz więcej kobiet realizujących swoje pasje. Te duże i te małe. Te przynoszące hajs i te go trwoniące. Wcale niekoniecznie jakoś specjalnie bojowniczko nastawionych i krzyczących. Kobiet potrafiących pogodzić to z posiadaniem (czasem sporej ilości) dzieci. To cieszy. Ale nie uda się to bez myślących facetów. Bez takich dla których ideałem nie jest śmierdzący, drapiący się po jajach, rzucający ciągle dowcipy o kobiecie na za długim łańcuchu, która uciekła do salonu. Fajne, co? A gdyby tak tą kobietą była twoja matka?

Coraz więcej jednak także facetów nie wstydzących się swojego ojcostwa, swojego partnerskiego związku z żoną. Takiego w którym obie strony mają równo 50% udziałów i musza dochodzić do consensusu. Facetów biorących macierzyńskie. Coraz więcej wyjść na piwo na których faceci gadają o swoich dzieciakach. Coraz więcej normalności.

***

Siedzi tu obok mnie. Nie ma pojęcia o czym piszę. Już dawno prześcignęła mnie w blogowaniu, jeśli miałbym wyznaczyć jakiekolwiek wyznaczniki. Zaczęła niespodziewanie równo 3 lata temu i od tej pory, swoją konsekwencją i uporem stworzyła jedno z najlepszych – jak nie najlepsze – miejsce z informacjami o gadżetach dla rodziców – mamygadzety.pl. Choć już na samym początku słyszała od pewnych blogowych „tuzów”, że to nie ma zbytnio szans na powodzenie. Choć już później słyszała od innych blogowych „tuzów”, że znowu zrobiła coś nie tak. Zacisnęła zęby i z uporem którego zazdroszczę jej codziennie, doszła do momentu w którym tylko czasem jej czytelniczki uciekają z bloga. Do mnie. Podobno przy czytaniu tego wydaje się mniej kasy:)

I choć jest między nami sześć lat różnicy wieku, to już na początku, jako 23-latka, potrafiła pokazać mi gdzie moje miejsce gdy zbytnio dokazywałem.

„Trafiła kosa na kamień” – tak brzmiał slogan tego bloga, gdy zakładaliśmy go 10 lat temu. I ta kosa – a byłem czasami mocno szowinistyczną kosą – wyszczerbiła się nie raz i nie dwa. I dobrze, bo bez tego nie byłbym tym kim jestem.

Tak, jeśli feminizm to walka o równouprawnienie płci, to jestem feministą. Uwielbiam kobiety wyzwolone – wyzwolone spod męskiego, szowinistycznego jarzma. Spod konieczności siedzenia w domu w pieluchach. Kobiety, które stawiają na swoim. Albo właśnie w pełni świadomie zajmujące się domem i dziećmi, bo taki był ich wybór! Rodzic to najtrudniejszy zawód świata!

Które realizują swoje pasje.

I jednocześnie jako zdecydowany hetero, ojciec trójki dzieci, czasem kobieciarz, hedonista, narcyz, uwielbiam w sobie te mniej męskie elementy. Te, które pozwalają mi dostrzec piękno świata ukryte w detalach.

Wszystkiego, Dziewczyny. Nie dajcie się nam. Będziemy walczyć, bo człowiek zawsze chce, by było wygodniej, by mieć więcej. Świat jest tym lepszym miejscem, im więcej macie w nim do powiedzenia. Świat zbudowany tylko na męską modłę byłby nie do zniesienia.

Równowaga. Tylko to może nas uratować.