Boję się wojny. Doszło to do mnie już po pierwszych doniesieniach związanych z Ukrainą. Moje myśli zaczęły krążyć odruchowo wokół tego gdzie jesteśmy, gdzie są dzieciaki, co by się teraz działo, co musielibyśmy zrobić. Bałem się jej zawsze, choć była pojęciem dość abstrakcyjnym. Teraz sam nie wiem na czym stoję. Ale przede wszystkim patrzę na to zupełnie inaczej – jako ojciec.
Bawiłem się w wojnę. Bawiłem się wojną. Od dziecięcego strzelania z patyka, po całe gry wojenne na obozach harcerskich. Biegaliśmy ubrani od stóp do głów w wojskowe ciuchy i oddawaliśmy się walkom na niby. Czytałem o konfliktach na świecie, o armii, jak większość facetów byłem zafascynowany wojskowym porządkiem, sprzętem, systemem odznaczeń i tysiącem innych rzeczy, które tak naprawdę przykrywają okrucieństwo wojny jako takiej. Zrozumiałem to kilka lat później, po obejrzeniu „Urodzonego 4 lipca”, a później „Szeregowca Ryana”. Wojna to nie zabawa, to nie pif paf, to nie gra komputerowa. Wojna to wywrócenie świata do góry nogami, to rzecz tak straszna, że nie jestem w stanie tego ogarnąć. To tysiące trupów, to cofnięcie się na parter piramidy potrzeb, walka o przetrwanie, o przeżycie.
Dziś myślę o tym zupełnie inaczej. Ta myśl wraca do mnie codziennie, czasem kilka razy dziennie. Śni mi się czasem, że niebo zapełnia się samolotami, że to właśnie TEN moment. Myślę od razu gdzie jest Marysia, gdzie są dzieciaki. Gdzie moja rodzina, której muszę bronić.
Boję się wojny. Nie wiem jak poradziłbym sobie z zapewnieniem bezpieczeństwa rodzinie. Musiałbym patrzeć jak radosny i wesoły świat moich małych diabłów nagle zmienia się brutalnie w coś, czego nie są zupełnie w stanie pojąć. Przeraża mnie to tak bardzo, że wyję w środku i modlę się, żeby do niczego takiego nie doszło.
Nie jestem specjalistą od konfliktów, prawdę mówiąc mogę jedynie próbować w jakiś sposób oceniać to co serwują nam media. Co jest plotką, co jest realne, co rzeczywiście może się wydarzyć. Chwytam łapczywie każdy fragment wypowiedzi mówiący o tym, że wojna się Rosji nie opłaca, że ich nie stać. Że nie odważą się na otwarty konflikt. Chciałbym, tak bardzo chciałbym przestać się tym martwić. Próbuję o tym nie myśleć, wypierać to z głowy tak jak robi to większość z nas. Bawić się, żyć, pracować, cieszyć się wiosną. Liczyć na to, że nic się nie stanie. Udaje mi się, ale ta myśl wraca jak bumerang.
Boję się wojny. Tak bardzo chciałbym, żebyśmy nie musieli przechodzić przez to, przez co przechodzili nasi dziadkowie. Żyjemy w XXI wieku, jesteśmy członkami struktur europejskich, NATO, a mimo wszystko nie czuję się bezpiecznie, nie wiem co może się wydarzyć.
Boję się wojny i bardzo, bardzo, bardzo chciałbym, by dyplomacja i ekonomia okazały się na tyle skuteczne, by moje dzieciaki nigdy nie musiały strzelać z czegoś innego niż patyka.
Bardzo.
Najbardziej.