Jedzenie. Parter piramidy potrzeb Maslowa. Potrzebne do życia – bezwzględnie i koniecznie. Czynność wykonywana przez nas kilka razy dziennie. Choć chyba z zaspokajania wszystkich podstawowych potrzeb najwspanialsze. Choć mogłoby wydawać się, że przez te wszystkie wieki trwania gatunku ludzkiego, uprościmy je do granic możliwości, to nadal króluje w życiu tak wielu z nas jako najwspanialsza część dnia.
Nie oszukujmy się, nie u wszystkich. Są osoby, które uważają je za czynność potrzebną i… tyle. Jedzą byle co, byle jak. Byle szybciej. Byle się najeść. Nigdy do nich nie należałem. Nigdy nawet nie przyszło mi to do głowy. Może dlatego, że wspólne posiłki były u nas w rodzinie zawsze ważne? Czy to śniadanie przed pójściem do szkoły, czy obiady na które Tata często – jako osoba mająca własną firmę – przyjeżdżał. Może święta które zawsze były dopięte na ostatni guzik, może otwartość moich rodziców na smaki świata, a może wreszcie to, że sam dość szybko nauczyłem się gotować i pozostało mi to do dziś? Nie wiem. Wiem natomiast, że jedzenie i gotowanie to dla mnie o wiele więcej niż zaspokajanie podstawowych potrzeb.
Ciągle pamiętam nasz prawie dwuletnie pobyt w Szwajcarii, zresztą opisany przecież na tym blogu. Jedną z rzeczy która mnie fascynowała było podejście Francuzów i francuskich Szwajcarów do jedzenia. Bo tam jedzenie to prawie świętość. A posiłek to delektowanie się smakiem. A jest czym, oj jest czym! Trudno tam trafić na kiepską knajpę. Nawet przerw na lunch w pracy jest świętem dla podniebienia, a nie jedzeniem byle jakich kanapek przy biurku jak ma to często miejsce u nas.
Wróciliśmy ze Szwajcarii, nasza rodzina zaczęła stawać się coraz większa. Wreszcie w wyniku wielu czynników wprowadziłem się do mojego domu rodzinnego, domu w którym się wychowałem. Domu w którym moja Mama urządzała często imprezy – oczywiście pełne jedzenie, pełne różnorakich specjałów. A najlepsze imprezy jak zwykle odbywały się w kuchni. I ja zacząłem robić to samo.
Mieszkamy to dopiero od półtora roku, a przez kuchnię przewinęły się już dziesiątki, jeśli nie setki ludzi. Uwielbiam gotować – nie tylko przed imprezą, ale w jej trakcie. Bo to chyba jest najfajniejsze. Podczas imprezy właściwie nie zdejmuję fartucha, serwuję poszczególne dania, rozmawiam, śmieję się, używam wina. Uwielbiam gotować z winem. Czasem dodaję go trochę do jedzenia 😉
Ale mam z tym jeden problem. Moja kuchnia nie jest zbyt duża. Owszem, mieści się w niej nawet 15 osób (a podczas imprez studenckich mojej siostry mieściło się pewnie ze 30), ale mimo wszystko ma swoje ograniczenia. Ale żeby tak od razu uciekać do salonu…
I wtedy – parafrazując dowcip – wchodzi IKEA. Cała na biało!
Gdy zgłosili się do mnie informując o Kuchni Spotkań IKEA, dosłownie wybuchłem entuzjazmem. Bo pomysł jest po prostu genialny! Wyobraź sobie kuchnię w dogodnym miejscu, w środku miasta. Kuchnię o wiele większą niż twoja – tak myślę. Kuchnię z dwoma płytami, dwoma zlewami i mnóstwem blatów. Sprzętów, stołów, butelek, talerzy. Dobrze ci znanych, bo przecież chyba każdy z nas ma w domu jakiś sprzęt lub mebel IKEA! Kuchnię w której możesz spędzić czas razem z rodziną i znajomymi. Gotując wspólnie – zupełnie jak na południu Europy, gdzie wspólne, rodzinne gotowanie i jedzenie jest tradycją. Ja wyobraziłem to sobie i od razu zapragnąłem tam się znaleźć. Razem z nasza zaprzyjaźnioną rodziną Ferreira, bo z kim innym?
Ale kuchnia to nie wszystko. Oprócz niej dostajecie do dyspozycji jadalnio-salon oraz… pokój dla dzieciaków. Wyposażony w zabawki z działu IKEA. Marzyłeś kiedyś o wprowadzeniu się do mieszkania pokazowego IKEA? Ja nie raz. Uciekałem tam w trakcie remontu, siadałem na kanapie, by choć na chwilę poczuć jak wygląda wyposażony i do końca urządzony dom 😉
I to wszystko…. za darmo. Tak, za darmo.
Dzień minął nam jak z bicza strzelił. Po zapoznaniu się z rozkładem pomieszczeń – są dwie kuchnie, mniejsza na dole i większa na górze – przystąpiliśmy do wyrabiania pizzy. Tu szefem kuchni nie byłem wyjątkowo ja. Maycon Ferreira zna idealny przepis na ciasto. Zrobiliśmy go aż nadto, a następnie każdy przystąpił do tworzenia swojej pizzy. Po raz pierwszy piekłem ją w piekarniku z systemem pary wodnej i musze przyznać, że zapragnąłem wymienić swój wiekowy piekarnik. Ciasto wyszło niesamowite.
Po cieście przyszedł czas na brazylijskie słodkości i zamienianie mandarynek w mini dynie – w końcu to czas Halloween. Ale nie to, że dania wyszły świetnie było najważniejsze. Bo wspólne gotowanie jest jak wędrówka w górach – nieważne dla mnie jaki szczyt zdobędziesz. Liczy się droga. I to jak wielkim przeżyciem było to dla dzieciaków. Oczywiście znudziły się po pewnym czasie dość szybko i uciekły do pokoju zabaw. A my mogliśmy spędzić nieco czasu w błogiej ciszy 🙂
Kuchnia Spotkań to doskonała inicjatywa, chciałbym aby inne marki w ramach promocji działały właśnie w ten sposób. To miejsce w którym możesz spotkać się ze znajomymi na wspólnym gotowaniu. To miejsce tańsze od restauracji, a przede wszystkim mające zupełnie inny charakter, bo możesz samemu w nim gotować. A mimo to pewnie większe od twojej kuchni. Gorąco je polecam. I choć podejrzewam, że zainteresowanie będzie olbrzymie, to z chęcią jeszcze raz tam wrócę, choćby na smażenie steków. Do zobaczenia!
P.S. A tak właśnie wyglądało nasze gotowanie:
I jeszcze garść zdjęć!