Ile można się oszukiwać? Lato nie wróci na pewno. To stało się jasne pod koniec października, przestałem się łudzić. Pozostało nam długie czekanie. Czekanie w domu – z kilku powodów.

Po pierwsze mobilność Marysi zmniejsza się z każdym dniem. Po drugie nasz samochód nadal tkwił w piwnej stolicy Europy. Po trzecie wszędzie panoszy się grypa – czy to ludzka, czy świńska. A Genewa miastem międzynarodowym jest, więc ryzykować zbytnio nie chcieliśmy.

Tak więc deszcz za oknem, i szklana pogoda. Playstation, seriale. House, Heroes, Desperate Housewives, ale także Brzydula, Barwy szczęścia, Na Wspólnej, M jak Miłość, czy wreszcie Przystań, albo (brr) Naznaczony. Wszystko jak leci. To wszystko okraszone porządną dawką internetu – z nudów założyłem już chyba z 5 blogów (wszystkie są na http://glogg.pl) i prawdę mówiąc częstotliwością pisania sam siebie zadziwiam. BO CO MAMY ROBIĆ?

Przy okazji Marysia zaczęła przyglądać się naszemu budżetowi. Okazało się, że kupując regularnie w Coopie wywalamy ogromne ilości kasy. Denner – choć to dyskont – ma artykuły na całkiem niezłym poziomie (lepszym niż polski hipermarket) i czasami nawet dwukrotnie niższej cenie! Dlatego też przedsięwzięliśmy plan oszczędnościowy – co nawet całkiem nam wyszło.

Pod koniec listopada pojechałem po Mazdę – tak, wreszcie ją naprawili. Kosztowało nas to słono, ale cóż. C’est la vie.

Nadszedł grudzień, a my naszą mobilność ograniczyliśmy już zupełnie do minimum. Zaliczyliśmy jeszcze kilka wizyt u znajomych, czy znajomych u nas i zaczynamy rzeczywiście szykować się do przyjścia na świat Wielkiego Sracza (tak, mnie osobiście ten element przeraża najbardziej, ale co zrobić).

Marysia nie walczy już tak bardzo z mocnymi ciosami Franciszka (ten ma coraz mniej miejsca), ile z wieczorną zgagą. Nawet kręgosłup przestał ją boleć. Franek przypomina porządną piłkę lekarską. Podobno wód ma ci on dostatek.

Walizeczka z rzeczami do szpitala leży spakowana, ja co wieczór sprawdzam czy aparat jest aby naładowany, a karta pamięci jest w środku.

Zaszczepiliśmy się nawet na AH1N1, bo nam lekarz kazali, chociaż media chyba już sobie podarowały panikę. No i to chyba tyle.

Emil – syn mojej sister – rośnie jak na drożdżach, założył nawet swojego bloga.

Przyjechał do nas Tata – nie będzie problemu z Denisem podczas porodu, nie będzie też z wieloma innymi rzeczami. Mama ma przyjechać w przyszłym tygodniu, 13go. O ile nie będzie potrzebna u Marty. I to chyba tyle na razie. Aha, byłbym zapomniał – dwie z wiernych czytelniczek bloga są również w stanie błogosławionym. Błogosławię Was, abyście nie miały ani zgagi ani bóli kręgosłupa. Tym bardziej, że jedna z Was po raz pierwszy 😉