No i (Górecki nie zaczynaj zdania od "no i"!) jestem na obcej ziemi. Prędzej niż przypuszczałem. Nie będę jednak accountem zdalnie – będę zajmował się nowymi klientami i tworzeniem strategii dla nich – a to mogę robić zdalnie – przynajmniej "zdalniej" – będę latał do Polski co 2-3 tygodnie.
Przyleciałem właściwie bez żadnych przygód, no może z jedną małą. Samolot lądował po 23, a do 23 wypożyczają samochody. Marysia nie mogła zrobić tego beze mnie jako że (CIĄGLE!) nie zrobiła jeszcze prawa jazdy. Samochód przysługuje nam z firmy, więc fajnie byłoby go wziąć, tymbardziej że w czwartek święto państwowe w kantonie Genewskim, czyli nic nie wypożyczymy, a to jedyny dzień kiedy możemy pojechać do IKEI (jest poza kantonem, tam wtedy nie ma święta).
Jest 23:15, samolot wylądował. Marysia dzwoni i mówi że rent a car ciągle otwarte. Może zdążymy. 23:25. Jestem przy bagażach. Ale przecież bagaż wyjedzie pewnie za 20 minut. Wypożyczalnia definitywnie zamyka się za 5 minut. Wtedy decydujemy się na akcję iście szaloną (dodam, że przez całą podróż oglądałem Krucjatę Bourne'a więc byłem wczuty w klimat). Wybiegam za rozsuwane drzwi, rzucam Marysi prawo jazdy i wbiegam spowrotem do odbioru bagażu (przygotowując się do bycia zmiażdżonym przez szarżujących strażników lotniska czy celników).
Udało się 🙂 Bez zmiażdżenia.
Ogródek wymaga jeszcze sporo roboty, trzeba kupić trochę mebli.