Independence Day
Na 90 lecie niepodległości przylecieliśmy do kraju. Wizyta niestety dość krótka, ale intensywna. Najpierw dwa dni w górach, a potem odbiór Denisa. Ale o nim później.
Przylot do Polski odbył się bez przygód. Zresztą przygód nie ma żadnych, życie na modłę Szwajcarską jest już nam tam bliskie, że z pokora przyjmujemy kolejne takie same dni. Jesień wydłuża się niemiłosiernie – właściwie nigdy nie sądziłem, że może być jej aż tyle. W Polsce jesień zawsze trwała zbyt krótko – już we wrześniu było zimno, październik bywał mroźny, a listopad to gołe drzewa i przymrozki. Tu jest zupełnie inaczej. Ale to o Polsce miałem pisać…
Pierwsza niespodzianka w kraju to pająki. Otóż ponieważ nikt u nas nie mieszka, a na dole mieszka nasz kuzyn, wszystkie pająki z domu postanowiły przeprowadzić się na górę. Nie muszę dodawać co to znaczy dla Marysi :] (i jej arachnofobii).
Druga niespodzianka to fakt, że jednak udało się wyrwać toyotę od taty – nie musieliśmy jechać w góry kangurem, który ma prawie zupełnie zepsute sprzęgło.
Beskid, drewniana chatka (co prawda tatrzańska, ale to inna historia), jesień. Krajobraz zupełnie jak z piosenek turystyczych. Widać to zresztą na zdjęciach. Kondycja okazała się nie najgorsza, razem z całą ekipą o tajemniczym kryptonimie A51 udaliśmy się w pobliże miejsca gdzie niegdyś zadałem Marysi TO pytanie 🙂 Potem kotlet (za 20 zł!) i zejście na dół. Aha, po drodze udało mi się ohandlować aparat, więc to ostatnie zdjęcia nim robione. To znaczy moje – teraz będzie je robił Kowlak 🙂 No cóż – handlarzem to ja nie będę, ale przynajmniej jak się zepsuje to nie powie że za drogo 😀 Teraz koniec miesiąca i Nikon D90 🙂
Wyjechaliśmy w sobotę, a wróciliśmy już w niedzielę, gdyż wtedy zaczęły się dopiero prawdziwe przygody. Takie które zmienią nasze życie na wiele lat. Ale o tym za chwilę 🙂