• 5 listopada, 2008
  • Michał Górecki
  • 0
2749

Nie, nie o Szwajcarach. O wikingach oczywiście. Ale to za chwilę 🙂

W Szwajcarii nie dzieje się nic wielkiego. Ot – kolejne deszczowe dni przyprawiające o jesienną deprechę. Niestety na słońce i śnieg nie ma co liczyć – Genewa położona jest w dolinie, tu głównie mży, mrozów brak, śniegu brak. Ze słońcem problemy. Przynajmniej zimą… Aby nie zgłupieś do reszty kupiliśmy Playstation 3, niedługo przylatuje z nami Denis. Będzie wesoło 😀

Ale miałem pisać o czym innym. Otóż w weekend wyprawiliśmy się do Sztokholmu. Po co? Do dentysty 😀 Jak pewnie większość z was wie – Marta (siostra ma) pracuje tam, na wyganiu jako lekarz (ten od zębów). Ojczyzna zapewnia jej jakoś 20 krotnie mniejsze zarobki, więc co miała myśleć. A mnie złamał się ząb (ponad połowa, choć Marta i Marysia zgodnie twierdzą że to tylko maleńki kawałek plomby – phi), więc postawnoiłem ją odiwedzić. Tym bardziej, że od tego tygodnia Easy Jet oferuje tanie loty do kraju wikingów, z Genewy, a dentysta tu kosztuje krocie. Tak więc „dentyste mamy w Szwecji, panie, a fryzjera w Paryżu” 😀

Prawdę mówiąc na półwyspie w kształcie cocker spaniela nigdy przedtem nie byłem, a jedyną okazją do poznania wikingów była wizyta w Danii (ale to się nie liczy, bo to jakoś tak w Europie, w sensie tam na dole no).

Pierwszym szokiem była obecność lasów. Wszechobecność. Właściwie nic poza lasami. No może trochę jezior. Wydawało nam się, że lądujemy w środku Stumilowego Lasu, a paszporty sprawdzi nam Kubuś Puchatek, lub Prosiaczek. Drugim szokiem był fakt, że wszyscy mówią po angielsku. Po frankofońskiej Szwajcarii (pisałem już o ograniczeniach umysłowych frankofonów) to spora niespodzianka 🙂 A trzeci szok, to fakt że wszyscy mnie znają – wszak mówią do mnie „Hej” ;)))))

(to szwedzkie przywitanie).

s-16.jpgZaluję, że nasz pobyt trwał tak krótko, ale wujek Prokter domagał się, żeby Marysia była w poniedziałek, a lat powrotny odbywał się o 1 w niedzielę. Tak więc szybko odbyliśmy ekspress kurs po stolicy Skandynawii, wyleczyliśmy zęby i udalismy się do domu Marty. Swoją drogą, czy widzicie cień na zdjęciu po lewej? Wygląda na wieczór… A to dopiero wczesne popołudnie. Tak, tu robi się ciemno już około 14…

Ta podróż była jak otwarcie rozdziału książki, która musimy odłożyć na półkę ze względu na inne obowiązki, ale do której mamy zamiar wrócić. Inni ludzie, inna kultura (choć też mocno socjalistyczna, jak w zachodniej Europie :] ). Mam nadzieję wrócić i porobić zdjęcia kolorowych domków, wspaniałych lasów i jezior.

Na koniec przygoda. Otóż w swoim roztargnieniu zostawiłem portfel w samolocie. Niestety to EasyJet – nie sa one sprzątane po każdym locie, a 10 minut po wyjściu z samolotu wchodzą do niego kolejni pasażerowie. O zostawieniu portfelu zorientowałem się kilka minut po wyjściu, ale już nie mogłem tam wejść. Załoga podobno sprawdziła samolot, ale nie znalazła portfela (taa, sprawdziła).

Portfel odnalazł się na drugi dzień (w Barcelonie, pewnie 2 godziny później). Szkoda, że blokada karty kosztowała 80 franków. Ale uff – mam prawo jazdy i dowód rejestracyjny. Całe szczęście dowód osobisty miałem w kieszeni spodni – mogłem spokojnie wejść na teren Szwajcarii. Schengen przybywaj!

I dobra wiadomość. Z Genewy lataja samoloty do wielu miast świata (mówię o tanich połączeniach). Może trochę pozwiedzamy. Zła wiadomość. Do Polski – NIET. Ech.

Idę. Jutro pierwszy test z francuskiego. Skończyłem już 6 rozdziałów :] Kciuki!