• 17 grudnia, 2008
  • Michał Górecki
  • 0
2983

Mokro i mroźno na przemian. Biało. Liści na drzewach już praktycznie nie ma.

Tak to prawda. Od ostatniego wpisu minęły prawie trzy tygodnie. Co mam na swoje usprawiedliwienie? Pewnie nic 🙂 Dziękuję wszystkim tym, którzy upominali się o wpisy, dzięki temu wiem, że ktoś to czyta 🙂

Chociaż właściwie coś na usprawiedliwienie mam. Ostatni wpis to oczywiście włamanie. Może nie włamanie, tylko kradzież – jak zwał tak zwał. Ale fakt, że praktycznie na naszych oczach ktoś wszedł nam do domu rzeczywiście wywarł swoje piętno.  Wieczorem zastanawiamy się czy na pewno furtka jest zamknięta na klucz (agencja najmu zamontowała nam dzwonek), czy napewno zamknęliśmy drzwi. Budzimy się, gdy dom trzeszczy od mrozu (tak, tak spadł śnieg), budzimy się, gdy włącza się piec gazowy, czy gdy kaloryfer wydaje odgłosy. Budzimy się nawet wtedy, gdy pies gwałtowniej się poruszy. Wyobraźnia dopełnia sprawy.

Wiem, że Genewa to nie RPA, a włamywacze wchodzą do domu raczej wtedy, gdy nikogo nie ma, a gdy ktoś jest to uciekają, a nie przejawiają agresji. Przynajmniej tak jest tu. Ale cóż – myślenie nic nie pomaga… Dlatego trzy ostatnie tygodnie to walka z niewyspaniem, i ze zdołowaniem – bo dopadł nas dół…

***

Ale nie jest tak źle jakby mogło się wydawać po tym pesymistycznym wstępie. Odwiedzili nas rodzice (ledwo udało nam się ocalić Denisa przed zabraniem do Polski!), dzięki temu trochę się rozweseliliśmy i mamy polską telewizję! (zamonotowaliśmy z tatą antenę).

Francuski idzie mi coraz lepiej, chociaz oczywiście pierwszy zapadł przeszedł – ale znacie mnie, ten mój pierwszy zapał, choć trwa często krótko, jest na tyle spory, że z językiem radzę sobie nieźle.

***

dd-10.jpgZ Denisem wszystko w porządku. to już dwa tygodnie od kiedy przytrafiło mu się po raz ostatni załatwić w domu (za to bardzo efektownie – rozstrój żołądka, biały dywan, kolacja z rodzicami… :] ), jest wyjątkowo grzeczny jak na Jack Russela. Oczywiście śpi z nami w łóżku – wiedziałem że to się tak skończy 😀

***

d-12.jpgW weekend byliśmy na nartach – w pobliskim Avoriaz. To francuski kurort narciarski oddalony o niecałe 100 km od Genewy. Na nartach nie jeździłem chyba 5 lat, a i 5 lat temu było to zaledwie kilka dni w Zieleńcu. tak naprawdę moja narciarska przygoda skończyła się ponad 10 lat temu, kiedy to przestałem wyjeżdżać z rodzicami na narty. Przedtem zaliczyłem jeszcze obóz narciarski w liceum i jeden w podstawówce. Ze snowboardem miałem za to o wiele mniej do czynienia – jeden dzień na wspomnianym obozie w liceum, parę godzin na obozie w Zieleńcu. I trochę podstaw – trochę jazdy na deskorolce w podstawówce.

Co wybrać? Postawiłem na snowboard, nie będe ukrywał, że cały image snowboardu mi jakoś bardziej leży, zresztą ten sport wydaje mi się trochę bardzoej wyluzowany – coś jak różnica między ścigaczem a harleyem 🙂

Niestety szkoły snowboardowe były pozamykane, więc po sobocie obijania tyłka postanowiłem, że nie będe zwalniał grupy i nabierał złych nawyków i zamieniłem snowboard na narty. Pierwszy dzień na carvingach nie okazał się straszny, chociaż utwierdziłem się w przekonaniu że narty specjalnie mnie nie kręcą. Musze znaleźć instruktora snowboardu i naprzód!

Co bystrzejsi czytelnicy zaczęli się pewnie zastanawiać co z Denisem? Otóż jeździł z nami 😀 Tak, tak – w plecaku. Wystawała mu tylko głowa, ale radził sobie całkiem nieźle. Marysia wiozła plecak przed sobą a Denis podziwiał krajobrazy. Tylko po czarnej trasie zrobiło mu się niedobrze i niestety zwrócił śniadanie. Za to bardzo polubił wyciągi krzesełkowe.

Alpy zrobiły na mnie po raz kolejny niesamowite wrażenie, co widać na zdjęciach, zrobionych świeżo nabytym Nikonem D90 😀 Tak, tak – wreszcie. I to chyba tyle – obiecuję poprawę i regularniejsze pisanie 🙂