Zostały nam dwa dni. Dwa dni spędzona na totalnej beztrosce. Pierwszy z nich zdecydowaliśmy się spędzić w Siam Parku. Kupiliśmy przecież bilet na drugie wejście!
Pogoda była bezbłędna i może właśnie dlatego (a może z innego powodu – długo się zastanawialiśmy nad nim) park okazał się być oblegany przez tłumy. To znaczy tłumy były tam też poprzednio, ale kolejki do zjeżdżalni były w miare znośne. Teraz już pierwsza z nich wprawiła nas w szok. W kolejce ciągnącej się dobre 200 metrów stało kilkaset osób. Godzina czekania, huh.
Poszliśmy więc w kierunku innych zjeżdżalni. Tam sytuacja była nieco lepsza, choć kolejki też nie zachęcały do zjechania dwa razy na tej samej zjeżdżalni. Za to kolorowy plakat obok informował nas, że za jedyne 15 EU możemy wykupić godzinny „fast pass”, czyli różową bransoletkę na rękę, uprawniającą nas do wchodzenia bez kolejki na wszystkie atrakcje… W sumie jest to jakiś pomysł – przez godzinę, bez kolejek, bylibyśmy w stanie zjechać na wszystkim 🙂
Namówiliśmy Mamę na zjazd jedną, potem drugą zjeżdżalnią (oczywiście jej się podobało, choć najpierw za nic nie chciała!) i poszliśmy na plażę. Tam zgodnie z przewidywaniami – masakra. Mimo wszystko udało nam się znaleźć miejsce, leżaki i parasol i zalegliśmy.
Podzieliliśmy się pilnowaniem Franka – najpierw Mama i Tata poszli się przejść po parku, potem my. Niestety brak zegarka (który zostawiłem Frankowi do zabawy) spowodował że straciliśmy poczucie czasu. Największa zjeżdżalnia na której chcieliśmy zjechać z Tatą i którą zostawiliśmy na sam koniec, została zamknięta 5 minut zanim do niej doszliśmy 🙁 Ech. Oczywiście „nie zostawiaj na ostatnią chwilę” :]
Pomknęliśmy autobusem do hotelu, a następnie do naszego nadmorskiego baru – tym razem znowu występowały tancerki flamenco (flamingo jak to mówi Tata ;). Są niesamowite 🙂
Ale jeszcze przed ich występem pomknęliśmy do naszego Słowaka – Marco – w celu kupienia atrakcji na dzień jutrzejszy. Ja koniecnie chciałem spróbować parascendingu (lotu na spadochronie za motorówką), a Marysia skutera wodnego – jetski. Ja pływałem już na skuterze kilka razy, Marysia kiedyś próbowała parascendingu. Po długich negocjacjach – zarówno z żoną jak i z Marcusem – oraz hojnym geście Taty który dorzucił nam 30 EU, wykupiliśmy pakiet – 15 minut na spadochronie i 45 minut na skuterze (60 EU kosztował sam parascending, 90 – pakiet). Skuter skuterem – fajne, ale bez rewalacji, a polecieć w górę to jest coś! 😀