Ponieważ mamy przed sobą dwa tygodnie, zdecydowaliśmy się rozpocząć zwiedzanie atrakcji od tych najmniej wymagających. Z dwóch dużych parków rozrywki postanowiliśmy odwiedzić jedynie jeden – Siam Park. To taki duży aquapark, z przewodnim motywem tajskim. Drugi z parków (Loro Park) przypomina podobno swój odpowiednik na Fuerte – byliśmy tam już dwa razy – wystarczy nam zwierząt 🙂
Po porannych czynnościach przygotowawczych (które trwają i trwają i trwają…) ruszyliśmy w stronę parku. Miał nas zawieźć tam darmowy autobus, ale po dziesiątym spytaniu „przepraszam gdzie jest przystanek autobusowy do Siam Parku?” znaleźliśmy się w połowie drogi do wyżej wspomnianego. Pojechaliśmy taksówką – taksometr nie wyszedł nawet poza opłatę za „trzaśnięcie drzwi”. Park – jak się okazało – znajduje się bardzo blisko hotelu 😉
Wejście do parku kosztuje 40 EU, czas bez ograniczeń, atrakcje bez ograniczeń. Jeśli zaś decydujesz się kupić od razu kolejny bilet na wejście, płacisz za niego 15 EU. Tak, wiem, wiem, co obrotniejsi z was już wymyślili pomysł na biznes. Nic z tego. Przy wyjściu i kupnie kolejnego biletu jest od ciebie pobierany odcisk palca. Bilet jest osobisty 🙂
Co tu dużo opisywać… Dzień spędziliśmy na byczeniu się i wodnych atrakcjach. Choć trzeba przyznać – na zjeżdżalniach takich jeszcze nigdy nie byliśmy (był pewnie Soo z Marysią – gdzieżby temu parkowi porównywac się do tego Zapomniałem-Nazwy-Niemieckiego-Parku do których zabrał ich ich niemiecki kolega :D). Ale bez żartów.
Główną atrakcją była piaszczysta plaża. Swoją drogą zastanawiam się ciągle czemu lubimy tak bardzo żółte plaże. Może to kwestia przyzwyczajenia? A może innych skojarzeń kolorystycznych? Plaże z czarnym piaskiem nie są w niczym gorsze, piasek ma takie same właściwości, ma po prostu inny kolor (i bardziej się nagrzewa). Tak czy inaczej – tutejsza sztuczna plaża jest pełna złocistego piasku z Sahary. Do tego basen – olbrzymi basen z główną atrakcją – sztuczną falą. Ale nie jest to sztuczna fala jakie widziałem do tej pory… Otóż nad wspomnianym basenem znajduje się drugi, techniczny w którym gromadzony jest zapas wody. Następnie o każdej pełnej godzinie rozlega się wielki gong. NA jego dźwięk ludzie znajdujący się nieopodal ciągną do basenu zupełnie jak zombie, czy też jak chętni do chrztu w „O, brother where art thou” braci Cohen 🙂 A jest po co tam ciągnąć. Co jakieś 30 sekund, a może co minutę, z górnego basenu wypuszczana jest olbrzymia porcja wody, która spiętrza się gwałtownie tworząc olbrzymią, kilkumetrową falę! Fala pędzi w stronę ludzkiej masy zgromadzonej w basenie, a ta masa leci z nią niczym stado dzikich surferów. Prawde mówiąc na pierwszy rzut oka wygląda to strasznie – byłem pewien, że z każdej takiej fali wynika co najmniej jedno złamanie otwarte 🙂
Okazuje się jednak, że jest zupełnie inaczej – po kilku próbach zaczałem podchodzić coraz bliżej i bliżej, dać się ponieść fali (ha!) i razem z całą ludzką masą być niesionym przez nią. Dostałem parę razy czyjąś nogą, czy ręką, ale nie było to straszne. Emocje za to – 100%. Wszelkie zabawy znane znad morza, z dzieciństwa, mogliśmy tu przeżyć jeszcze raz – z tyle razy silniejszymi emocjami ile razy wyższa była ta fala. Czyli kilkukrotnie.
Co jeszcze? Kilka zjeżdżalni pontonowych – w tym dwie mega hardkorowe (prawie pionowy spad), jedna na specjalnych materacach (na brzuchu), oraz leniwe bajoro z niespodzianką na końcu. Jest jeszcze jedna – mega zjeżdżalnia. Wchodzi się na zyliard metrów i zjeżdża prawie prosto – przez szklany tunel prowadzący przez akwarium z rekinami. Nie wiem czy przy tej prędkości się je zauważa… Na razie tam nie poszliśmy, pewnie pójdziemy next time 🙂
A co z Frankiem? Temu bardzo się podobało! Oczywiście nie zjeżdżał z nami na zjeżdżalniach, ale pływał w basenie (w specjalnie dobranej dla niego kamizelce ratunkowej!) i bawił się w piachu – po raz pierwszy w swoim życiu (nie licząc piaskownicy, ale wtedy było zimno, mokro i się nie liczy!)
Poleżeliśmy jeszcze trochę na sztucznej plazy, wypiliśmy najdroższe i najbardziej kijowe drinki w naszym życiu (Caipirinha i Modżajto za 8 EU, robione… rączką od noża przez 10 minut. Huh!) i wróciliśmy do hotelu.
Wieczorem przeszliśmy się na spacer w celu wypożyczenia samochodu. Po odbiciu się od drzwi tu i ówdzie (lokalny mecz w lokalnej TV – sorry, cerrado!) poszliśmy do Deutsche Autovermietung. Tutaj pan wypożyczył nam volkswagena zachwalając że to gute auto 😉 za całkiem niezłą cenę. VW Polo, 1,4 na tydzień, z fotelikiem i możliwością prowadzenia przez dwóch kierowców za 200 EU. W AVISie kosztowałoby to dwa razy więcej.
Jutro zaczynamy zmotoryzowany tydzień. Chcemy zwiedzić co się da, a ostatnie cztery dni spędzamy znowu na byczeniu się!

Ponieważ mamy przed sobą dwa tygodnie, zdecydowaliśmy się rozpocząć zwiedzanie atrakcji od tych najmniej wymagających. Z dwóch dużych parków rozrywki postanowiliśmy odwiedzić jedynie jeden – Siam Park. To taki duży aquapark, z przewodnim motywem tajskim. Drugi z parków (Loro Park) przypomina podobno swój odpowiednik na Fuerte – byliśmy tam już dwa razy – wystarczy nam zwierząt 🙂

Po porannych czynnościach przygotowawczych (które trwają i trwają i trwają…) ruszyliśmy w stronę parku. Miał nas zawieźć tam darmowy autobus, ale po dziesiątym spytaniu „przepraszam gdzie jest przystanek autobusowy do Siam Parku?” znaleźliśmy się w połowie drogi do wyżej wspomnianego. Pojechaliśmy taksówką – taksometr nie wyszedł nawet poza opłatę za „trzaśnięcie drzwi”. Park – jak się okazało – znajduje się bardzo blisko hotelu 😉
Wejście do parku kosztuje 40 EU, czas bez ograniczeń, atrakcje bez ograniczeń. Jeśli zaś decydujesz się kupić od razu kolejny bilet na wejście, płacisz za niego 15 EU. Tak, wiem, wiem, co obrotniejsi z was już wymyślili pomysł na biznes. Nic z tego. Przy wyjściu i kupnie kolejnego biletu jest od ciebie pobierany odcisk palca. Bilet jest osobisty 🙂
Co tu dużo opisywać… Dzień spędziliśmy na byczeniu się i wodnych atrakcjach. Choć trzeba przyznać – na zjeżdżalniach takich jeszcze nigdy nie byliśmy (był pewnie Soo z Marysią – gdzieżby temu parkowi porównywac się do tego Zapomniałem-Nazwy-Niemieckiego-Parku do których zabrał ich ich niemiecki kolega :D). Ale bez żartów.
Główną atrakcją była piaszczysta plaża. Swoją drogą zastanawiam się ciągle czemu lubimy tak bardzo żółte plaże. Może to kwestia przyzwyczajenia? A może innych skojarzeń kolorystycznych? Plaże z czarnym piaskiem nie są w niczym gorsze, piasek ma takie same właściwości, ma po prostu inny kolor (i bardziej się nagrzewa). Tak czy inaczej – tutejsza sztuczna plaża jest pełna złocistego piasku z Sahary. Do tego basen – olbrzymi basen z główną atrakcją – sztuczną falą. Ale nie jest to sztuczna fala jakie widziałem do tej pory… Otóż nad wspomnianym basenem znajduje się drugi, techniczny w którym gromadzony jest zapas wody. Następnie o każdej pełnej godzinie rozlega się wielki gong. NA jego dźwięk ludzie znajdujący się nieopodal ciągną do basenu zupełnie jak zombie, czy też jak chętni do chrztu w „O, brother where art thou” braci Cohen 🙂 A jest po co tam ciągnąć. Co jakieś 30 sekund, a może co minutę, z górnego basenu wypuszczana jest olbrzymia porcja wody, która spiętrza się gwałtownie tworząc olbrzymią, kilkumetrową falę! Fala pędzi w stronę ludzkiej masy zgromadzonej w basenie, a ta masa leci z nią niczym stado dzikich surferów. Prawde mówiąc na pierwszy rzut oka wygląda to strasznie – byłem pewien, że z każdej takiej fali wynika co najmniej jedno złamanie otwarte 🙂
Okazuje się jednak, że jest zupełnie inaczej – po kilku próbach zaczałem podchodzić coraz bliżej i bliżej, dać się ponieść fali (ha!) i razem z całą ludzką masą być niesionym przez nią. Dostałem parę razy czyjąś nogą, czy ręką, ale nie było to straszne. Emocje za to – 100%. Wszelkie zabawy znane znad morza, z dzieciństwa, mogliśmy tu przeżyć jeszcze raz – z tyle razy silniejszymi emocjami ile razy wyższa była ta fala. Czyli kilkukrotnie.
Co jeszcze? Kilka zjeżdżalni pontonowych – w tym dwie mega hardkorowe (prawie pionowy spad), jedna na specjalnych materacach (na brzuchu), oraz leniwe bajoro z niespodzianką na końcu. Jest jeszcze jedna – mega zjeżdżalnia. Wchodzi się na zyliard metrów i zjeżdża prawie prosto – przez szklany tunel prowadzący przez akwarium z rekinami. Nie wiem czy przy tej prędkości się je zauważa… Na razie tam nie poszliśmy, pewnie pójdziemy next time 🙂
A co z Frankiem? Temu bardzo się podobało! Oczywiście nie zjeżdżał z nami na zjeżdżalniach, ale pływał w basenie (w specjalnie dobranej dla niego kamizelce ratunkowej!) i bawił się w piachu – po raz pierwszy w swoim życiu (nie licząc piaskownicy, ale wtedy było zimno, mokro i się nie liczy!)
Poleżeliśmy jeszcze trochę na sztucznej plazy, wypiliśmy najdroższe i najbardziej kijowe drinki w naszym życiu (Caipirinha i Modżajto za 8 EU, robione… rączką od noża przez 10 minut. Huh!) i wróciliśmy do hotelu.
Wieczorem przeszliśmy się na spacer w celu wypożyczenia samochodu. Po odbiciu się od drzwi tu i ówdzie (lokalny mecz w lokalnej TV – sorry, cerrado!) poszliśmy do Deutsche Autovermietung. Tutaj pan wypożyczył nam volkswagena zachwalając że to gute auto 😉 za całkiem niezłą cenę. VW Polo, 1,4 na tydzień, z fotelikiem i możliwością prowadzenia przez dwóch kierowców za 200 EU. W AVISie kosztowałoby to dwa razy więcej.
Jutro zaczynamy zmotoryzowany tydzień. Chcemy zwiedzić co się da, a ostatnie cztery dni spędzamy znowu na byczeniu się!