Wstaliśmy o nieludzkiej porze uwielbianej tylko przez piekarzy, grzybiarzy i wędkarzy. Pierwszy wstał oczywiście Franko, jakby przeczuwając co się święci. Szybki prysznic, sprawdzenie czy wszystko wzięte, taksówka bagażowa i kierunek Okęci… eee Port Lotniczy Imienia Fryderyka Chopina (lubię tę tendecję do skracania nazw). Już na samym początku uświadomiłem sobie jedną rzecz związaną z faktem naszego Piątego Pasażera Nostromo. Do tej pory jeśli nie wzięliśmy czegoś (o ile nie był to na przykład portfel albo coś równie ważnego) nie stawała się żadna tragedia. Teraz większość rzeczy Franka jest kluczowa – na przykład niewzięcie niebieskiej butelki skończyłoby się tragicznie (Franek z innych po prostu nie pije). To samo będzie się działo podczas naszego pobytu – ciągłe sprawdzanie checklisty – butelka, mleko, woda, czapka, wózek… No dobra, może trochę dramatyzuję. Zobaczymy :>
Podróż na lotnisku odbyła się bez przeszkód, za to na lotnisku pierwsza niespodzianka – pani robiąca checkin zapomniała zupełnie o naklejeniu naklejki na walizkę Marysi i Franka. Detal. Mam nadzieję, że leci z nami, a nie do Władywostoku (gdzie jak wszyscy wiedzą lądują bagaże Czocza :))
Bacznie zlustrowaliśmy – tradycyjnie już – podróżujących z nami pasażerów. To wśród nich sa nasi potencjalni znajomi, lub wręcz przeciwnie – kmiotki które będa spóźniać się na wycieczki, robić awantury i wstyd w hotelu. No niestety, rzeczywistość jest bezlitosna – tak było za każdym razem. Jak na razie tylko dwa „classiki” – gość jedzący kiełbę w samolocie (własnie ją czuję – normalnie PKS mode) i człowiek przed nami który zapomniał się umyć.
Uwaga. W tym momencie czas na mały apel. Nie, na duży apel. Na olbrzymi APEL do ludzkości.
LUDZIE, MYJCIE SIĘ!
To niesamowite jak dużo ludzi o tym zapomina. Tak, trzeba się myć. Codziennie. A nawet dwa razy dziennie. W lecie czasami nawet – o ile są możliwości – częściej. Bo będziecie ŚMIERDZIEĆ. Serio. Rany, to takie proste i oczywiste a tak dużo ludzi o tym zapomina. Myjcie zęby, myjcie się pod pachami, myjcie się w kroczu. Pierzcie ubrania. Zastanówcie się nad swoją potliwością i używajcie odpowiednich kosmetyków. Własnego smrodu najczęściej się nie czuje :] Nie macie pojęcia ile osób śmierdzi, ilu osobom na około to przeszkadza, choć nie wiedzą jak to powiedzieć – no bo jak?
Puszysty pan z fotela przede mną niestety nie zna mojego apelu, albo nie wziął go sobie do serca. Tak więc podróżujemy w staropolskiej mieszance zapachowej Kiełbasiano-potowej (do zapachu L’Robollo de Budovva brakuje jeszcze zapachu cementu i browaru). A mój nos akurat ma zamiasr wyzdrowieć i chłonie łapczywie ze swoiją wrodzoną wrażliwością wszelkie aromaty. Pozostaje mieć nadzieję, że już za chwileczkę będzie wąchał krewetki smażone na czosnku, sos mojo, papas arrugadas, gazpacho, paellę i inne specjały. Hell yeah! 🙂
***
Przylecieliśmy. Nie było niespodzianek jak w Turcji, nie było spaceru po płycie lotniska jak na Wyspach Zielonego Przylądka. Ot rękaw, wyjście na lotnisko, autokar. W sumie jesteśmy wygami w tym zakresie 🙂 Było oczywiście typowo polskie klaskanie (wrr) ale to zdarza się już tylko w czarterach i tanich liniach. Było też trochę nerwów przy oczekiwaniu na bagaż (Marysi walizka wyjechała na samiutkim końcu), ale oprócz tego spoko. Jako wyga wyknałem też inny trick – po podjechaniu pod hotel pobiegłem od razu do recepcji, uprzednio ustalając że walizkami zajmują się Mary i rodzice. To akurat (w przeciwieństwie do wpychania się do samolotu) jest ultra ważne. Checkin trwa bardzo długo, a ci którzy checkują się na końcu mogą dowiedzieć się, że pokoje nieposprzątane i trzeba czekać. Byłem więc pierwszy 😀
Ale to tyle radości. Powiem tak – jeśli pobyt w tym hotelu byłby szybką randką (fast date) to do tej kobiety już nigdy bym nie podszedł. Pierwsze wrażenie było mocno średnie. Ok – jesteśmy nieco rozpieszczeni. Za każdym razem do tej pory, trafialiśmy nieźle. Lanzarote, dwa pobyty na Fuercie, Turcja, Capo Verde. Zawsze można było się do czeg przyczepić, ale generalnie plus. Tu już od początku – minus za minusem.
Hotel jest duży. Wiedzieliśmy że jest duży, ale dotychczasowe duże hotele (za wyjątkiem Kempinskiego w Genewie) mogą się przy nim schować. To po prostu wieżowiec… Pokoje za to… wręcz przeciwnie. Sa mikroskopijne :/
Przypomniały mi się od razu któreś zajęcia na studiach (tak, tak, skończyłem turystykę) na których mówiono nam jak bardzo niedzisiejsze są kryteria nadawania gwiazdek. Otóż nasz pokój ma telewizor (rzecz jasna), biurko, łóżko, szafę, łazienką, dostawione łóżko Franka, szafki nocne i… niewiele więcej miejsca. Serio. Między biurkiem a łóżkiem nie mieszczą się dwie osoby. Masakra. Owszem pisałem nie raz, że w pokoju właściwie tylko śpimy, ale tu nie ma jak trzymać wózka i łóżka Franka na raz. Nie mówiąc o stoliku do przewijania którego też nie ma…
Od razu przyszły nam na myśl pokoje na Lanzarote i Fierteventurze. Tańsze (o 1000 zł na osobę, przy dwóch tygodniach!!) dwupokojowe studia! No cóż…
Druga rzecz to wyposażenie hotelu. Nie było obiecanego podgrzewacza do butelek, bez którego przygotowywanie mleka będzie ciężkie. Jest całe szczęście kuchenka, znaleźliśmy jakiś rondelek. Ok,nie ma co narzekać, ale wspomniane hotele na poprzednich wyspach są 3 gwiazdkowe, a ten ma 4! Kolejny dowód na to że gwiazdki można sobie wsadzić w d… :]
Całość zaczęła nam się chwiać z jeszcze dwóch powodów. Po pierwsze nasz Maslow mocno cię chybotał u podstawy. Byliśmy głodni i niewyspani. Ciągle nieodblokowani stresowo. Ja w bonusie dostałem potworny ból zatok. Ech.
Z tego wszystkiego popełniliśmy ten sam błąd który przytrafił nam się w San Remo – poszliśmy w złym kierunku. Zamiast szukać resturacji nad morzem, zaciągnęło nas w kierunku centrum. A tam… puste sklepy i restauracje czekające na wieczór. I gdy tacy głodni, zmęczeni, zestresowani, obolali i zawiedzeni sunęliśmy ulicą, naszym oczom ukazało się logo Burger Kinga. Ha! Kominku, tu ciebie nie było 😀
Zjędliśmy po whopperze i poszliśmy nad morze. Tam humor zaczął powoli wracać. Trochę za sprawą wielkich fa i surferów (wave surferów!), trochę za pomocą wielkiego breezera którego kupiłem w markecie (pół litra!).
Wróciliśmy do pokojów, ogarnęliśmy się i poszliśmy na kolację. Tu plus – jedzenie jest całkiem niezłe 🙂
I to tyle na dziś. Różnica czasu (godzinka) powoduje że jest całkiem znośnie (jest dopiero 21.00 – ale w Polsce też tak zaraz będzie), ale i tak trzeba się położyć. Ja porobiłem jeszce kilka zdjęć na krótkim spacerze po okolicy (kupiłem przy okazji prezenty na urodziny Marysi, ha!) i zaległem. A właściwie zalegam. Fin 🙂