Zostały nam jeszcze trzy dni z samochodem. Pozostałe cztery (CZTERY?!) spędzimy na wycieczce na Gomerę i słodkim nicnierobieniu, na razie chcemy jeszcze nieco pojeździć po wyspie. Dziś postanowiliśmy pojechać do stolicy. Ostatnia podróż zakończyła się fiaskiem – w niedzielę wszystko jest zamknięte. Tym razem trzeba było zrobić trochę zakupów. Słowo pisane nie odda ironi z która to piszę, więc wyjaśnię – dla mnie osobiście robienie zakupów ubraniowych w sklepach sieciowych, podczas takiego wyjazdu totalnie mija się z celem. Niestety pozostali uczetstnicy naszej wyprawy myślą zupełnie inaczej. Tak więc Zara, H&M, Promod i inne takie, stały się nagle częścią naszej marszruty. Nie zrozumcie mnie źle, lubię chodzić na zakupy ubraniowe, ale w Warszawie i SAMEMU 😛 Ewentualnie z Czoczem 😉

Tak czy inaczej sporą część dnia spędziliśmy na buszowaniu pomiędzy wieszakami i stwierdzaniu (O RLY?) że nie ma tu nic ciekawego / innego niż u nas.

Po zakupowym szale wyruszyliśmy w kierunku restauracji poleconej nam przez panią Agnieszkę. Znowu na chwilę włączyłem roaming (kilka włączeń Google Maps i Weather Pro spowodowały że ściągnąłem prawie 2 MB, czyli 80 zł! :/) i odnalazłem aleję Generała Franco. Obok miała mieścić się nasza knajpka. Niezbyt tania, ale podobno świetna. Niestety 10 minutowe pchanie wózka pod górę zawocowało jedynie odznalzieniem restuaracji o dziwnej nazwie „Kam Bek” zamiast rzeczonej „El Rincon de la Piedra”. Co się okazało? Restauracja została skasowana, a w jej miejscu powstała nowa…

Raz się żyje – zdecydowaliśmy się tu zjeść. Może wreszcie uda się znaleźć dobre owoce morza?

Restuaracja była dość pusta. Prowadzona jest przez sympatycznego Francuza, z którym porozumiewałem się po hiszpańsko-francusku. Zamówiliśmy mieszany talerz morski – były tam i krewetki, i ryby, i małże, a nawet muszle św. Jakuba. Do tego wino, fytki, ziemniaki – a całość za niecałe 60 Euro. Całkiem nieźle jak na tutejsze warunki. Francuz narzekał na kiepski ruch – mówił, że w takim miejscu na Gran Canarii, restauracja byłaby pełna ludzi.

Najedzeni pojechaliśmy w kierunku Playa las Teresitas – plaży na której już byliśmy 🙂 Franko mógł wreszcie pobiegać bez pieluchy po żółtym piasku, a my trochę się pobyczyliśmy. O 18.00 zabrano nam leżaki i musieliśmy wracać do hotelu. Całe szczęście autostradą 🙂 Wieczorem Tata poszedł spać, a my we trójkę (czwórkę z Frankiem) załapaliśmy się na pokaz flamenco – wow. Potem Elvis wył do północy. Muszę kupić jakieś korki do uszu 🙂