
Wyprawa zaczęła się od wypożyczenia samochodu. Kusiło mnie kangoo, ale kosztowało zbyt dużo, więc wypożczyliśmy samochód klasy B (2 od końca cenowo) czyli dresiarski VW POLO 🙂
Zaczęliśmy nasz objazd po północnej części wyspy. Na początek Teguise – dawna stolica wyspy. Wreszcie zobaczyliśmy tradycyjne miasteczko nie odwiedzane chucznie przez Brytoli! Spokój, cisza, kozy i Lanzarotańczycy siedzący sobie pod barem. W kościele – no cóż. Nasz kult maryjny wymięka. Na ołtarzu… Matka Boska. Chrystus gdzieś tam z boku 😉 Nieźle…
Później dalej na północ – jak widać po zdjęciach. Fajne widoczki i przyroda gdzieniegdzie wybijająca się na tle suchego krajobrazu. Aby zatrzymać wilgoć rolnicy posypują ziemię przywożonym z południa pyłem wulkanicznym. Zatrzymuje on wilgoć z nocy i powoduje że roślinność lepiej rośnie.
Nie udało nam się wejść na najwyższy szczyt wyspy, bo znajduje się tam obserwtorium astronomiczne, teren jest ogrodzony. Za to nieco niżej można było wykonać świetne zdjęcia – jak będe miał chwilę (pewnie już w domu) to skleję je w panoramy.
Później wybraliśmy się do Mirador del Rio – punktu widokowego z którego widać północną wyspę – Isla Graciosa. A jeszcze później – do jaskiń Cueva de los Verdes. Co może zrobić dobre oświetlenie i marketing… 8 € na osobę poszło się dmuchać :]
Na sam koniec postanowiliśmy dotrzeć do wioski Soo. Niestety trasą którą zaplanowalśmy nie udało się tego dokonać – remont. Ale nie poddaliśmy się i dojechaliśmy. Niestety Soo nie ma tablicy wjazdowej 🙁 Zrobiłem więc kilka zdjęć w Soo i ruszyliśmy z powrotem. Jutro, lub pojutrze wyprawa na południowo-wschodnie plaże.