Dzisiaj dostąpiłam ogromnego zaszczytu i mogę opisać dzień 3 w naszym blogu! Nieomieszkam nieskorzystać z tego przywileju:)

Dzisiejszy dzien zaczął się niezwykle wcześnie bo o 7.30 (czyli tak jak zwykle kiedy jade do pracy). Musieliśmy zdążyć na autobus o 8.50, który zabierał nas na wycieczkę po południowej części Lanzarote.

Pierwszym punktem programu była wizyta w Parku Narodowym Timanfaya. Jest to o tyle nietypowy park, że nie ma tam żadnej roślinności poza porostami. park zostal utworzony w miejscu gdzie w XVII wieku przez 6 lat odbywały się potężne erupcje wulkanu. Jak możecie sobie wyobrazić (albo jak zobaczycie na zdjęciach) teren ten wygląda jak księżyc – ogromne powierzchnie zastygłej magmy, porozrywane od wybuchów kratery wulkanów albo przykryte popiołem zbocza gór – chyba najbardziej przerażająca w tym wszystkim ogrom powierzchni zalanej magmą.

Warto jeszcze wspomnieć o pokazach geotermicznych, które prezentowano na tzw. wyspie Hilarego – w przeciągu 10 minut pokazano nam 3 doświadczenia, które miały udowodnić, że na głębokości około 4-7km pod ziemią znajduje się gorąca lawa (normalnie jest ona na głębokości ok 70 km).Generalnie przy pierwszym pokazie poparzyłam sobie rękę,przy drugim nic nie widziałam, bo tłumy ludzi stały przede mną a przy trzecim nie włączyłam kamery 🙂 Ale żeby wam przybliżyć na czym polegały króciutko je opiszę. Najpierw koleś wykopał kamyki z 20 cm pod ziemią i wkładał wszystkim je do ręki. Potem zaprowadzili nas w pobliże takiej małe pieczary, z której buchało gorące powietrze (może to piekło!), koleś wrzucił tam suchy krzak, który się zapalił, a na końcu wlał wiadro zimnej wody do takiego dlugiego zagłębienia w ziemi – woda wystrzeliła do góry w postaci pary z dość dużą prędkością.

Po zwiedzeniu parku Timanfaya (niestety z autobusu, bo wysiadać z pojazdów tam nie można) pojechaliśmy na krótką przejażdżkę na wielbłądach. Było fajowo, wielbłąd na którym jechaliśmy nazywał się Maria i miał 14 lat, pan poganiacz mówił do mnie po hiszpańsku i kazał mi złapać za ogon wielbłąda, po czym wpadł w histeryczny śmiech (z całą pewnością był to stary Kanaryjski symbol erotyczny albo jakieś inne zaklęcie) a potem przejażdżka się skończyła – było fajnie, ale bujało gorzej niż na statku.

Potem pojechaliśmy sobie porobić zdjęcia nad ocean, zobaczyć zieloną lagunę El Golfo (na zdjęciu zieleń nieco jest podkręcona, ale w realu też wygląda fajnie) i na obiad – pycha! Na koniec pojechaliśmy w miejsce, o którym Michał zabronił mi pisać – więc jak ktoś chce się dowiedzieć to zgłaszać się na priva;)

Wycieczka była fajowa, ale na następną jedziemy już na własną rękę (będziemy oglądać północną część wyspy). Jutro w planach mamy opalanie (jestem już tutaj 3 dzień i dalej wyglądam jak biały człowiek!) a dzisiaj jeszcze chcemy zobaczyć jak w Costa Tequise wygląda życie nocne:)