Kiedy nasi znajomi, u których byliśmy dwa lata temu opowiedzieli nam o świecie saun położonym w okolicy Kolonii i Dortmundu, moja wyobraźnia została rozpalona tak bardzo, że co jakiś czas wyobrażałem sobie to miejsce i pragnąłem się tam znaleźć. Niestety proza życia, a także pojawienie się Heleny w międzyczasie zniweczyło te plany. Dwa lata minęły jak z bicza strzelił i nagle znowu znaleźliśmy się w malutkim miasteczku Willich w Westfalii, w Niemczech – Mary chciała koniecznie odwiedzić targi Kind und Jugend, a ja po prostu wyrwać się na kilka dni z domu. Tym bardziej, że… Babcia zgodziła się zostać z całą trójką na całe 4 dni! Odbębniłem więc dzień na targach i z niecierpliwością położyłem się spać oczekując poranka. Moje marzenie miało się spełnić. Możesz się dziwić dlaczego tak bardzo marzyłem o saunie, ale to nie jest po prostu zwykła sauna. To totalne zrelaksowanie umysłu, które trwa calutki dzień. I porusza wszystkie twoje zmysły, szczególnie jeśli tak jak ja odbierasz świat właśnie zmysłami.
Wybieramy się tam w piątek, w weekendy jest spory ruch. Krótka wycieczka niemiecką autostradą i stoimy przed wejściem. Jeszcze jeden checkin, wyciągnięcie kasy z portfela i totalne odcięcie od świata na cały dzień – telefony muszą zostać w szafce. Dlatego też oprócz kilku zdjęć ze strony nie będę Wam w stanie zaserwować więcej, pozostaną tylko moje opisy i Wasza wyobraźnia 🙂
Największym problemem psychicznym, który musieliśmy w sobie złamać był fakt poruszania się po saunie nago. To znaczy możesz oczywiście korzystać ze szlafroka, czy ręcznika kiedy przemieszczasz się pomiędzy saunami, ale w niej siedzisz nago. I ja nie mam z tym jakiegoś wielkiego problemu, ale kiedy idziesz ze znajomymi zawsze jest lekka spinka. Całe szczęście dość szybko okazało się, że trwało to tylko chwilę.
Zostawiamy rzeczy w szafce, bierzemy ręcznik, zakładamy szlafroki i… ruszamy.
Nie da się opisać magii tego miejsca osobie, która na codzień ma ciszę i spokój. Która mieszka w górach i cały dzień patrzy się na stado owiec. Moje życie wygląda nieco inaczej, wasze jak mniemam również 🙂 Kiedy ostatni raz miałeś, miałaś cały dzień dla siebie? Dzień bez internetu, bez zawracania głowy, bez MAMOOOOOO!?
Wchodzimy. Odcięci od sieci. Na cały dzień. Nikt nie zadzwoni. Nikt nie napisze. Nikt nie skomentuje.
Cały kompleks składa się z różnego rodzaju saun, basenów oraz miejsc do wypoczynku. Podzielony jest na dwie części – śródziemnomorską i azjatycką, choć dla mnie całość jest jedną wielką podróżą od południowej Hiszpanii, przez północną Afrykę aż po Tybet i Indie. Podróż przez świat dotyku, zapachu, dźwięku i doznań wzrokowych. Bo nie znajdziesz tu kiczu tak wszechobecnego w różnego rodzaju ośrodkach wypoczynkowych. Wszystko dograne jest w każdym detalu z iście niemiecką precyzją.
Bierzemy prysznic i idziemy w kierunku pierwszej sauny. A jeśli wyobrażasz sobie saunę jako drewniane pomieszczenie w którym panuje cisza, przerywana ewentualnie rozmowami ludzi, musisz totalnie o tym zapomnieć. Bo to co zobaczyliśmy było czymś zupełnie innym.
Otwieramy szklane drzwi. Wchodzimy do średniej wielkości pomieszczenia w którym panuje półmrok. Pomieszczenie wypełnione jest ciepłą wodą, która sięga do połowy łydki. W środku jest ciepło, ale nie gorąco. Pod ścianą – wygodne ławy. A po środku ognisko. Żarzące się kamienie – rozgrzane na tyle, że nad nimi unosi się bezdymny płomień. Siadamy na ławie i odpływamy. Woda wydaje się mieć temperaturę idealną. Wpatruję się w ogień i myślę, że mógłbym zostać tu właściwie do końca dnia. Sauna jest dość chłodna, (80 stopni, 50% wilgotności), nie masz ochoty wyjść już po 5 minutach. Ale wychodzimy – w końcu jest ich jeszcze dużo.
Bierzemy prysznic – pomieszczenie do natrysków wygląda jak średniowieczna łaźnia – kamienne ściany i lejąca się spod sufitu woda, jak z górskiego strumienia. Orzeźwieni ruszamy dalej.
Cała podróż przez ten kompleks wydaje się czymś magicznym. Jedynie w saunie Czterech Pór Roku w której byliśmy, można rozmawiać. W pozostałych nie można nawet szeptać. Odkrywamy więc pozostałe, a jest ich w sumie kilkanaście. Każda inna i nie chodzi tylko o temperaturę i wilgotność, które oczywiście też się różnią. Chodzi o wszystko – od muzyki, czy dźwięków które w niej się rozlegają, przez materiał z którego wykonane są ściany, po zapachy, bo każda z nich ma swój zapach. Dodatkowo o określonych godzinach w poszczególnych saunach odbywają się specjalne pokazy zapachowo muzyczne.
Wchodzimy do łaźni mauretańskiej w której gęste kłęby pary doskonale uzupełniają się z zapachem mięty i innych ziół (55 stopni, 100% wilgotności).
W kolejnej saunie słuchamy muzyki klasycznej. Rozbrzmiewa ona podczas gdy my wpatrujemy się w zawieszony nad węglami kołyszący się kosz z lodem. Lód powoli roztapia się i kapie na węgle, a olejek eteryczny, którym został polany atakuje nasze nozdrze powodując, że naprawdę odpływamy. W kolejnej saunie odbywamy wirtualną podróż z Kolumbem – od Europy, przez Maderę aż po wybrzeża Ameryki. Narracja odbywa się niestety po niemiecku – po pierwsze rozumiem może z połowę (uczyłem się dawno temu), po drugie jednak trochę kłuje w ucho. Całe szczęście to nie twardy pruski akcent, a miękki południowo-zachodni. Po chwili się do niego przyzwyczajam i czuję najpierw zapach pomarańczy na słońcu, potem zapach rumu i innych przypraw. Co chwilę kamienie polewane lub posypywane są czymś innym. A osoba prowadząca ceremonię delikatnie wachluje specjalną chustą tak, aby zapachy rozeszły się po całym pomieszczeniu. Tego się po prostu nie da opisać.
Rozgrzani wędrujemy w stronę basenu. Jest ich tu kilka – od takich w których można zanurkować po małe, wypełnione słoną wodą, służące do totalnego relaksu. Wchodzimy do wody w stroju Adama i Ewy – nigdy jeszcze nie pływałem w basenie nago, nie sądziłem, że może być to aż tak przyjemne 🙂 Zaliczamy jeszcze jedną saunę i ceremonię hinduską, i kierujemy się na lunch. Jedzenie nie jest wliczone w cenę, ale postanawiamy korzystać z chwili i zjadamy pyszne śródziemnomorskie specjały, popijamy sporą ilością białego wina. Wyczerpani odpoczynkiem udajemy się… ku wodnym łóżkom. Tak, cały kompleks daje ci możliwość relaksu na różne sposoby. Są całe sale wyglądające jak z 1001 nocy, pełne dywanów, poduszek i kocy.
My wybieramy łóźka wodne. Próbuję czytać książkę, ale ręka sama opada, a ja zapadam w sen.
Budzi mnie Martin, jakieś dwie godziny później. Nie wiem nawet za bardzo która jest godzina i jest mi z tym dobrze. Idziemy w stronę baru, wypijamy kawę i jesteśmy gotowi na część drugą. Która oczywiście składa się z tego samego. Totalnego nicnierobienia i relaksu 🙂 Wchodzimy między innymi do sauny różanej, której ściany zrobione są z marmuru i która jest podobno najdroższa sauną w Europie,
A także do sauny, której ściany zrobione są z bloków solnych
Moją ulubioną sauną jest chyba jednak sauna medytacyjna w której temperatura 60 stopni i wilgotność 15% tworzą warunki, w którym mógłbym spędzić cały dzień. Wygodne, drewniane ławy z oparciem i widok przez wielkie szyby na okoliczne drzewa. Do tego tybetańska muzyka medytacyjna. Chwilo, trwaj!
Dzień powoli się kończy, a my jesteśmy totalnie zrelaksowani. Ale show wcale się nie kończy! Choć ostatnie dni sierpnia były dość chłodne, to trafiliśmy na świetną pogodę. Wieczór jest dość ciepły, a w całym kompleksie zaczynają płonąć pochodnie i specjalne ogniska wokół których można usiąść. Nadaje to temu miejscu jeszcze magiczniejszego charakteru.
Zjadamy obiadokolację i korzystamy jeszcze tak długo jak się da – ośrodek zamykany jest o północy. Wymęczeni odpoczynkiem (!) idziemy w kierunku pokoju do odpoczynku, żeby… urządzić sobie kolejną drzemkę.
TAK. Spaliśmy DWA razy w ciągu dnia. Po DWIE godziny. Ostatni raz miałem tak chyba w czasach przedszkolnych. Albo gdy chorowałem… Spaliśmy do 23:30, kiedy to obudził nas sygnał zamknięcia obiektu. Pozostało tylko ubrać się i wrócić do rzeczywistości.
***
Serio, to jedno z bardziej odprężających miejsc, które odwiedziłem. Aha, ile zapłaciliśmy? 40 euro od osoby. Nie jest to bardzo mało, ale z drugiej strony też nie jest to majątek. Za calutki dzień totalnego odprężenia. Bo oprócz samych niebiańskich saun i leży, oprócz palących się wieczorem ognisk i harfistki (leżałem 15 minut i słuchałem harfy, omg) są cztery ważne czynniki, które ten odpoczynek zagwarantowały:
- Brak telefonów. Tego chyba nie musze rozwijać. Odpoczynek od sieci zawsze robi dobrze.
- Brak kiczu. Tak jak pisałem – nie ma tam kiczu obecnego zazwyczaj w obiektach turystycznych.
- Dopracowanie w każdym detalu. Naprawdę. Nie pisałem jeszcze, że na korytarzach wystawione są patery z ziołami w których możesz zanurzyć ręce. Rumianek, rozmaryn i wiele innych. Wszystko dopięte na ostatni guzik.
- Brak proszenia o dopłaty. Nie ma wielkich tablic z napisem „wejdź tu za dopłatą”. Płacisz raz i o ile nie chcesz indywidualnego masażu, czy czegoś bardzo ekstra, to nie martwisz się, że wydasz więcej kasy.
- Brak limitu czasu. To nie basen, gdzie ciągle sprawdzasz na zegarku ile czasu zostało. I o ile z basenu zawsze chcę już uciekać, to tutaj mógłbym zostać jeszcze na kolejny dzień.
Wrócimy tam na 100%. Dzięki Monika i Martin, że nas tam zabraliście!