Pierwszy jesienny weekend tego roku spędziliśmy w Krakowie – pojechaliśmy tam na zaproszenie apartamentów Stradonia, których wytrzymałość mieliśmy przetestować naszymi diabłami ;). Żeby było mało – pojechaliśmy tam z rodzinką Ferreirów, z którymi ostatnio coś nie możemy się rozstać 😉 Niestety pogoda na początku tygodnia nagle się popsuła – ktoś z dnia na dzień wyłączył lato. Ale przecież Kraków jest fajny o każdej porze roku!
Prawdę mówiąc już od jakiegoś czasu wybieramy różnego rodzaju apartamentu zamiast hoteli. Tak właśnie było na początku roku w Gdańsku. Stwierdziliśmy, że nie potrzebujemy do końca obsługi czysto hotelowej, a nawet doceniamy pewnego rodzaju niezależność. Za te same pieniądze zazwyczaj mieszka się w znacznie większym pomieszczeniu, położonym w lepszym miejscu miasta. Ale o tym przeczytacie u Marysi.
Tak było i tym razem – mieszkaliśmy właściwie vis-a-vis Wawelu. Winda zawiozła nas razem z całym dobytkiem na górę, a my zaczęliśmy rozglądać się po pokojach. Pokojach, bo apartamenty jak sama nazwa mówi składają się z kilku pokoi – nasz aż z dwóch sypialni i salonu z kuchnią. Prawdę mówiąc zmieściłyby się w nim spokojnie dwie rodziny. Całość nowoczesna i minimalistyczna – od wielkiego telewizora (który oczywiście zaraz zaczął okupować Franek) po kominek bezdymny na biopaliwo.
Ale to wszystko nic – po przyjeździe czekała na nas rzecz najważniejsza – podwójna randka. Bez dzieci! Opiekunki zajęły się dzieciakami, a ja razem z Mary oraz Sara razem z Mayconem ruszyliśmy na kolację do Ed Red, czyli naprawdę świetnej krakowskiej restauracji. Prawdę mówiąc do tej pory kojarzyłem Kraków z oldskulowym Wierzynkiem – teraz wiem że będę chodził na steki właśnie tu. Kolację oczywiście mięsną, bo wszyscy jesteśmy mięsarianami.
Cisza, brak dzieciaków co chwilę krzyczących „on mnie udeerzyyyył!”, chrupiący z zewnątrz, a miękki w środku stek T-bone oraz dobre, czerwone wino. I rozmowy – po dwóch tygodniach spędzonych razem i drugich dwóch tygodniach rozłąki nadal mamy mnóstwo do przegadania. Ale o przyjaźni napiszę jeszcze jedną notkę. No cóż, czego chcieć więcej? 🙂 Imprezowania!
Dalsze plany były ambitne. Mieliśmy ruszyć w miasto – w końcu w Krakowie jest tyle klubów. Rzeczywistość okazała się jednak bardziej brutalna.Pewnie to znacie – chcecie położyć je spać jak najszybciej, a potem okazuje się, że jesteście tak padnięci, że nie ma siły na żadne szaleństwa. My byliśmy, tym bardziej po drodze w jednym samochodzie z Warszawy do Krakowa. (swoją drogą ciągle czekam na samochód z dźwiękoszczelną kabiną dla dzieci)
A może po prostu się starzejemy? Kupiliśmy wino i udaliśmy się do domu. Usiedliśmy w salonie, odpaliliśmy playlistę Cocktails and Dreams (polecam!) z playerów, które znajdują się w pokoju (takich na które po prostu wkładasz iPhone i wybierasz swoją muzykę) i oddaliśmy się temu jakże zacnemu trunkowi 🙂
Drugi dzień to przede wszystkim boskie śniadanie w Forum Przestrzenie. Jajecznica z avocado i pomidorkami cherry (pokochałem od pierwszego wejrzenia) postawiła nas na nogi.
Siedzieliśmy tam aż minie południe (gentlemani nie piją przed południem!), zamówiliśmy sobie po jednym Old Fashioned (whisky, gorzki likier Angostura, cukier i skórka pomarańczowa) i ruszyliśmy w miasto. Tam po krótkim spacerze czekała nas kolejna atrakcja, czyli sushi w Youmiko Sushi. Szczerze – jedno z lepszych jakie jadłem w życiu. Dlatego, że było zupełnie nietypowe – sushi z marakują, czy innymi wymysłami zupełnie odbiegało od tego co oferuje większość „suszarni” w których bywamy.
Wyprawa na basen skończyła się niepowodzeniem, więc musieliśmy ją zrekompensować dzieciakom pobytem w jakiejś krainie kulek i trampolin, po czym znowu zalegliśmy w pokojach – pogoda nie zachęcała co wędrówek po mieści, a my nie wzięliśmy nawet grubszych kurtek. I znowu kanapa, znowu długie rozmowy, a na koniec (gdy dziewczyny już odpadły) włączyliśmy telewizję i trafiliśmy na… Chłopaki Nie Płaczą! Jak się okazało Maycon nie widział tego filmu, więc musieliśmy dojść wspólnie do „bunkrów nie ma”. Nie można mieszkać w Polsce i nie znać tekstów z tego filmu! 🙂
Trzeci dzień to Wieliczka! Nie byłem tam wiele lat, zresztą byłem wtedy dość krótko. Każdy kto był w tych tunelach przyzna, że to dość fascynująca sprawa, choć bilety kosztują słono. Warto jednak zjechać pod ziemię na te 2-3 godziny choćby po to, by zobaczyć żyrandole wykonane z kryształów soli, nie ustępujące w niczym tym w pałacach. Frankowi wszystko oczywiście kojarzyło się z Minecraftem 😀 Lila lizała ściany (podobno można to robić – przez sól nie ma na nich żadnych bakterii), a Hela spała sobie w nosidle.
Fascynuje mnie ta kopalnia – wszystko tu czyste i sterylne, nie przypominające kopalni węgla. Tunele wyglądają jak z gier komputerowych w które zagrywałem się za dzieciaka. Błyszczące ściany wyglądają jak z kryształu, a wiejący czasami przeciąg (gdy ktoś otworzy na raz jedne i drugie drzwi śluzy) stawia włosy na karku – wiatr pod ziemią! Moglibyśmy tam spędzić jeszcze trochę czasu, ale niestety powrót do Warszawy w niedzielę nie należy do najkrótszych.
Zapakowaliśmy się i ruszyliśmy w stronę domu – tym razem nie przez Katowice, ale przez Radom, co w sumie okazało się lepszym wyborem. Dotarliśmy do domu i padliśmy – wyczerpujące są te weekendy 😀
Notka powstała we współpracy z Apartamentami Stradonia.