Nie bez kozery dzisiejsza mapka jest mapą uwzględniającą ukształtowanie terenu. Niestety mój GPS tego nie robi. Choć w sumie żałować nie ma czego. Ale po kolei.
Mama Marysi nie lubi autostrad. W sumie trochę ją rozumiem – po początkowej ekstazie Polaka-Za-Granicą którą można streścić do „o rany, autostrady jednak istnieją!” jeżdżenie autostradami dość szybko się nudzi. Szczególnie podczas wyjazdu krajoznawczo-turystycznego. Większość z nich (nie licząc nielicznych górskich odcinków choćby we Włoszech) jest po prostu nudna jak flaki z olejem. Do tego typowo polskie oszczędzanie na parkingach i przejazdach (które nam przeszło dopiero po pół roku) i wszystko jasne. Ja zresztą też chciałem wrócić jakąś ciekawszą trasą, więc zdecydowałem się pojechać do Grenoble linią prostą a nie naokoło, autostradą.
[umap id=”41489″ tp=”6″ size=”c” w=”600px” h=”350px” alignment=”center”]
Pierwszą rzeczą która powinna mnie zaniepokoić był fakt, że autostrada biegnie właśnie naokoło. Czemu? Po to by zachaczyć o dość mało ważną (w przeciwieństwie do jej hiszpańskiej odpowiedniczki) Valencię?. Nie pomyślałem o tym.
Nie pomyślałem też o tym aby użyć mapy papierowej, od kiedy posługuję się GPSem, nawigacja ogranicza się do „w lewo”, „na rondzie w prawo, drugi wyjazd” i „prowadził cię Krzysztof Hołowczyc, pozdrawiam”. Do tego Automapa nie pokazuje w ogóle ukształtowania terenu…
Trzeci sygnał ostrzegawczy wysłany do mnie przez mojego Anioła Stróża w czarnym płaszczu (mam nadzieję, że oglądaliście Miasto Aniołów) to bunt mojego GPSa i wymuszanie przez niego trasy autostradą. Zarówno przy trasie szybkie, optymalnej jak i …krótkiej. A jeśli GPS nie chce cię poprowadzić najkrótsza trasą przy wyborze „krótka” to labo ta trasa rzeczywiście nie jest najkrótsza, albo rzeczywiście powinieneś się cofnąć z innego powodu.
Ale nie ja, nie ja! Ja po prostu ustawiłem punkt gdzies po środku drogi.. no właśnie. Czwarte ostrzeżenie. Dlaczego tam jest tak mało dróg?
Bo tam są góry Misiu, GORY! Wielkie Góry! 🙂
No dobra, trochę wyolbrzymiam. Nie było tak tragicznie. Na samym początku, zaraz po zjechaniu z autostrady oczom naszym ukazały się prowansalskie krajobrazy. Pola, łąki, pagórki, słońce, chaty. Zyc nie umierac. Jednak niedługo później pagórki stawały się coraz bardziej pagórkowate, a jeszcze chwilę później osaczyły nas z dwóch stron zupełnie odcinając widok. I w taki oto sposób znaleźliśmy się w wąwozie. Nie, to nie wąwóz, to KANION! Po bokach piętrzyły się skały, a droga wiła tak niemiłosiernie, że GPS co chwilę korygował czas dojazdu. A my zaczęliśmy w niego wierzyć – 4 godziny drogi (zamiast godziny autostradą) stawały się coraz bardziej realne.
Czułem się trochę jak w wesołym miasteczku lub grze komputerowej. Wysokość n.p.m. rosła a ja pokonywałem kolejne zakręty. Widoki natomiast stawały się coraz bardziej malownicze. W końcu po około 2 godzinach udało nam się dotrzeć do przełęczy położonej na wysokości prawie 2 tysięcy metrów n.p.m! Głodni i już trochę zmęczeni zakrętami zaczęliśmy zjeżdżać w dół. Jeszcze trochę malowniczych widoków i dojeżdżamy na trasę prowadzącą do Grenoble.
Ja jestem już bardzo głodny (a te osoby które mnie dobrze znają że to bardzo niedobrze kiedy ja jestem głodny, bo jestem wtedy bardzo, BARDZO, B.A.R.D.Z.O. zły!). Wjeżdżamy do Grenoble (bardzo śmieszną autostradą będącą właściwie gigantycznym stokiem nachylonym pod kątem 10%) i szybko udajemy się na jedzenie.
Grenoble śpi. Nie widać prawie nikogo, szerokie ulice dość dziwnych budynków sięgających chyba 19 wieku świecą pustkami – no cóż, pewnie wszyscy się uczą. W końcu to jedno z większych francuskich centrów uniwersyteckich 😉
Po szybkim kebabie/pizzy ruszamy w stronę centrum. Tam oczom naszyk ukazuje się śmieszna kolejka linowa zbudowana jeszcze w 1968 roku, zaraz przed odbywającymi się tu wówczas igrzyskami olimpijskimi. Wjeżdżamy na górę (nad Rodanem, a jakże!) i obserwujemy Senne Miasto. Z jego panoramy najwyraźniej wyróżniają się trzy wieżowce stanowiące wioskę olimpijską – jest coś takiego co urzeka mnie w „futurystycznej” architekturze światłych umysłów przełomu lat 60 i 70. Takie to trochę Startrekowe :). A wieżowce przypominają zupełnie wrocławskie sedesowce.
Zjeżdżamy na dół, jest 6:30. A miasto… nadal puste. Stoliki świecą pustkami, nawet teraz – podczas żelaznego Czasu Obiadokolacji. Przerażeni pustką uciekamy do Genewy 🙂 Tym razem szybko, sprawnie, autostradą. Chyba wystarczy górskich wycieczek. Tym bardziej że wyprawa przez Alpy szwajcarskie byłaby o wiele trudniejsza (choć tu jeszcze nie wiemy że wycieczkę szlakiem Hannibala odbędziemy za niecały miesiąc!)