1609

Po szybkim ogarnięciu się na miejscu wyruszamy na weekendową wycieczkę do Paryża. Niestety nasz dobry przyjaciel Gilles akurat w ten weekend będzie nieobecny – a szkoda. Każdy kto go poznał wie o czym mówię. To ta osoba która przewija się czasami w moich opowieściach – wynajmował przez wiele lat mieszkanie od nas. Urodził się w Paryżu, część życia spędził w Japonii. No cóż, poradzimy sobie sami.

Na początku rozczarowanie – nie jedziemy TGV. Bardzo chciałbym się nim przejechać (a kto by nie chciał?) ale niestety kupowanie biletów w ostatniej chwili jest jak kupowanie biletów ostatniego dnia na samolot. Cena w dwie strony, za 4 osoby – 2500 zł. Huh. No cóż, przyjeżdżaj Soo, przejedziemy się razem 🙂

Tak więc samochód. Do Paryża jest jakieś 500 km, ale oczywiście większość autostradą, czyli 4,5 godzin.

Zanim wyruszyliśmy zarezerowałem hotel (raz błędnie i przepadło nam 40 zł 😉 ) i zaznczyłem na automapie punkty które chcemy zobaczyć.

Podróż odbyła się bez specjalnych przygód – do hotelu dojechaliśmy ok 13.00. Sam hotel położony jest właściwie pod Paryżem jako takim, ale ważne że jest dość tani (Dwie gwiazdki, 200 zł za pokój, blisko stacji kolejowej).

Jest jedna rzecz o której zawsze myślę poruszając się środkami komunikacji miejskiej za granicą. „Jak obcokrajowiec radzi sobie z tym w Polsce?”. Otóż czy to w Danii, czy w Szwajcarii czy Francj, zintegrowany system komunikacji miejskiej jest bajeczny. Kilka linii kolejowych przeplata się z liniami metra, na wszystko oczywiście wspólny bilet. Kupiliśmy bilet turystyczny na dwa dni.

Linie kolei miejskiej oznaczone są kolorami. I tak czerwona linia A dzieli się jeszcze na A1, A2, A3 i A4. Wszystkie linie A mają tą samą trasę w centrum, natomiast inny początek i koniec. To świetne rozwiązanie – w centrum na tej samej trasie kursuje więcej pociągów, i o ile poruszamy się w jego obrębie nie interesuje nas zupełnie czy to A1 czy A4. Jeśli natomiast chcemy dojechać dalej, sprawdzamy na mapie który pociąg nas interesuje. Nie musze chyba dodawać, że stacje kolei połączone są ze stacjami metra. Zresztą oba środki transportu mają odcinki naziemne i podziemne, metro po prostu ma częściej przystanki.

Dojeżdżamy do centrum i próbujemy wyjść na powierzchnię. Próbujemy to dobre słowo, gdyż stacja zdaje się nie mieć końca, a my chyba dojechaliśmyw okolice piekła. Kolejne schody ruchome, podziemne chodniki i jeszcze jakieś schody. Docieramy do… Kolejnej stacji, która jest dwie kondygnacje nad tą z której wyszliśmy. W końcu twarze owiewa nam świeże powietrze – wyjście musi być blisko. Udaje się!

-0077.jpgPierwsze kroki kierujemy do restauracji, a raczej bistro. Nie wiem czy kiedykolwiek pisałem o tym, ale jeśli za coś uwielbiam Francję to za ich podejście do kuchni. Otóż Francuzi są fanatykami jedzenia. I wcale tego po nich nie widać (o pięknych kobietach już chyba pisałem). Nie podróżowałem wiele po Francji poza Paryżem, ale w samym Paryżu wystarczy po prostu wejść do restauracji (a jest ich multum), do pierwszej lepszej restauracji i ma się pewność że dobrze się to skończy.

Tak więc zamówiliśmy sobie kilka wyszukanych francuskich potraw (nie mogliśmy nie zamówić ślimaków!), nasyciliśmy żołądki i wyruszyliśmy na miasto. Rodzice i Marysia na zakupy (eh), a ja oczywiście na polowanie foto.

-0097.jpgW Paryżu jestem po raz trzeci, ale poprzednie wizyty to jeszcze czas kiedy nie miałem aparatu, więc rzuciłem się w wir uliczek. Cały Paryż przesiąknięty jest duchem XIX wieku, kiedy to został dość mocno zmodernizowany. Wysokie, XIX wieczne kamienice ułożone są wzdłuż gwieździście rozchodzących się ulic. Wysokość budynków i spore przestrzenie robią o wiele bardziej majestatyczne wrażenie, niż choćby ciasno zabudowana Lizbona. A kiedy już przejdziesz kilka uliczek twoim oczom ukazuje się wspaniały pałac, kościół, czy inne cudo architektury. Otwierasz szybko przewodnik, żeby dowiedzieć się… że to jakiś tam mały kościółek czy pałacyk na którego temat nie ma nawet zbyt wiele napisane. Bo są ich dziesiątki…

Po zakupach (jak myślicie, kto musi nosić torby??) udajemy się do katedry Notre Dame, a następnie do Montmartre. To położona na wzgórzu o tej samej nazwie dzielnica która była niegdyś miejscem zapełnionym przez bohemę artystyczną. Pomny doświadczeń (3 lata temu mieszkaliśmy tu przez kilka dni z Czoczem i Myfką) chciałem właśnie odwiedzić ją wieczorem, po zmroku, iedy rozkwita życiem. Wzgórze wieńczy eklektyczna bazylika Sacre Cour, wykonana w stylu romańsko-bizantyjskim (!). Ciekawe czy prjektanci przewidzieli, że za jakieś 100 lat, arabskie nawiązania nie będą wcale niczym dziwnym w Paryżu wypełnionym imigratami he he.

-0177.jpgDroga dość ciężka – ciągle pod górkę. Rodzice dzielnie maszerują, choć sił trochę nie starcza. Ale jest po co – ze schodów za bazyliką rozciąga się wspaniały widok na Paryż nocą…

Schodzimy w dół, prosto na plac Pigalle (na którym niestety nie ma ani kasztanów, ani… kasztanów 😉 ), idziemy jeszcze po obowiązkowe zdjęcie pod Moulin Rouge i jedziemy do hotelu.

-0199.jpgDrugi dzień pozostawiamy na Łuk Triumfalny, spacer Champs-Elysees i oczywiście Wieżę Eiffla! Na początku jestem trochę rozczarowany, otóż trzecie piętro wieży jest zamknięte. Czekamy więc w kolejce (40 minut) do wjazdu na 2 piętro (które nawet nie jest w połowie wysokości wieży), dochodzimy do okienka i… widzimy że pani wyjmuje kartkę informującą o sprzedaży biletów. Nie zdążyłem się do końca zagotować, gdy widzę że… cena biletu właśnie wzrosła o 10 Euro. Dlaczego? Ano dlatego że właśnie otwarto 3 piętro! Juppi!

p.jpgZe szczytu można dopiero w pełni docenić architekturę paryża. Gwiaździście rozchodzące się ulice i jednolite budynki… Zresztą spójrzcie na zdjęcia.

Wracamy do Szwajcarii po północy i śpimy jak susły.